Odpowiedzialność za zdradę.....odwieczny problem,na który moim zdaniem nigdy nie było i nigdy nie będzie jednoznacznej odpowiedzi.
Teoretycznie i owszem,praktycznie niekoniecznie.
Nie będzie też porozumienia,ponieważ każda sytuacja jest inna.
lustro pisze: ↑17 paź 2017, 22:04
Nirwanna pisze: ↑
17 paź 2017, 21:58
Bywa, że bierze się np. z chorób psychicznych. Na starym forum było kilka takich wątków. Temat i przyczyny zdrady są naprawdę bardzo różnorodne, akurat ten bieżący wątek w mojej ocenie skupia się na jakiś 40-50 procentach przypadków wszystkich zdrad. Patrząc choćby na historie sycharków na forum na przestrzeni ostatnich kilku lat.
Pomijam już wątek chorób psychicznych,bo to jednostki pewnie,ale jak najbardziej przychylam się do wypowiedzi Nirwany co do różnorodnych przyczyn zdrady, do tych procentów właśnie.
Może być fajno,zero kłótni, spięć,a do zdrady mimo wszystko dochodzi......i co?....wtedy też winny zdradzany?
helenast pisze: ↑17 paź 2017, 22:06
Bo to pozycja wyparcia się własnego wkładu nie tyle w sam kryzys ile w jego konsekwencje.
Niby przyznają się , ale wciąż się bronią / usprawiedliwiają/ nawet wybielają
Cóż , może jeszcze jest to zbyt świeże, zbyt bolesne by dostrzec prawdę, by się przyznać do pewnych spraw.
Ja również byłam w takim punkcie. Rozumiem tych ludzi , tylko trochę mi ich żal, bo sami sobie blokują pewne sfery - sfery przebaczenia, sfery stanięcia w prawdzie, sfery samokrytyki , sfery naprawienia , uzdrowienia siebie.
Masz racje heleniast.....często tak bywa, zwykle na początku,że to wyparcie,usprawiedliwianie,wybielanie.
W wielu przypadkach to główny problem,ale przypadki są rózne........zechciej to wziąć pod uwagę.
To samo kieruję do Lustro.....zechciej to wziąć pod uwagę.
Nie jestem świeżakiem,nic mnie już nie boli i nie blokuje,kocham swojego męża,jesteśmy razem mimo .....
Zrozumiałam jak się wtedy czuł,miał problem sam ze sobą,dostał jakieś moje "usprawiedliwienie"/zrozumienie co też na forum bardzo negatywnie komentowane w tamtym czasie było przez niektóre osoby.
Coś mu nie pasowało,czuł sie źle,ale mimo moich dociekań,próśb i błagań wręcz, nigdy się nie określił.
Mnie było źle,komunikowałam przez lata,pisałam listy nawet....bez odzewu.Do psychologów chodziłam w przekonaniu ,ze to coś ze mną nie tak. Zrozumieć chciałam.
Podobnie jak Lustro....przysłowiową kurą domową byłam.....ktora mimo wszystko walczyła.
Mogłam poszukać czegoś/kogoś innego.......mogłam,ale nie chciałam,chociaż.....był czas,że chciałam,nawet szukałam,ale szybko się skończyło..... nie potrafiłam.
Mimo wszystko nie potępiam osób które pękły i wybrały inaczej,każdy z nas jest inny ,ma inną wrażliwość i inaczej reaguje,ja to rozumię,ale nie godzę się na odpowiedzialność za zdrady męża i zwalanie winy na mnie.
Moja winą na dziś i stwierdzam to z pełną świadomością i pokorą była naiwność i bezgraniczna wiara w człowieka,mojego męża.
Jeszcze coś.......odnośnie konsekwencji.
Pomijając już przyczyny zdrady.....kto winny,kto kogo popchnął w te przepaść....
Nawet jeśli się przyczyniłeś,świadomie,bądź nie ponosisz tego konsekwencje.Czasem niesłusznie i niesprawiedliwie,ale skoro zdecydowałaś/eś się na ratowanie tego małżenstwa musisz przez to przejśc.
Trudne niezmiernie,czasu wymaga, ale nie niemożliwe.
Osobiście konsekwencje zdrowotne ponoszę do dziś.
Bulwersuje mnie jednak pomijanie,bądź zbyt lekceważące podchodzenie do konsekwencji ponoszonych przez zdradzającego.
Bo przeprosiłam/em, bo się staram,bo wciąż wymówki i wracanie,bo nie docenia.......
To też konsekwencje....niestety.
ks Dziewiecki bardzo fajnie to opisał.