Witajcie,
rzadko piszę ale czytam forum regularnie. Jestem z Wami od roku i wątek Fino przewijał mi sie niejednokrotnie. Jednak z jakiegoś względu - pomimo tego, ze przeczytałam juz chyba setki innych wątków - ten właśnie pomijałam
. Aż do teraz. Wiem po prostu, że miał przyjśc czas kiedy go przeczytam, tak aby jak najwięcej z tego co piszecie zrozumieć.
Długo byłam w podobnej jak Fino sytuacji, pewnie ze 3-4 lata. Tylko że ja już tego nie wytrzymałam i w kolejnej awanturze wyrzuciłam meża z domu. Nic nie wydawało mi się ważniejsze od przerwania tego pasma udręki. Tak jak Fino miotałam sie strasznie, chciałam coś zmienić, niby to robiłam, mąż nie reagował lub reagował na krótko, było coraz gorzej.
Po tym jak go wyrzuciłam, mąż odciął się kompletnie emocjonalnie. A ja,cóż - stanęłam w prawdzie, postarałam sie zrobić wiekszość rzeczy , o których tu piszecie i zmienić się. I przez cały ten rok starałam się bardzo bardzo nad soba pracować : czytam forum, chodzę do psychologa, staram sie emocjonalnie nie wisieć, skupiam sie na swoim życiu i dzieciach. Oczywiście tak jak umiem zapraszając Boga do swojego życia - codziennie. I muszę stwierdzić, że przez ten rok, choć początki były bardzo trudne, to udało mi sie wiele zmienić. Nasze relacje z mężem bardzo sie poprawiły, spędzaliśmy wiele czasu z dziećmi, również zaczęlismy sami wychodzić, od dawna nie było tak fajnie. Ale tylko do czasu jak chciałam aby mąż sie wreszcie zdeklarował, czy budujemy od nowa nasze małżeństwo - bo cały czas trwał na stanowisku, nie wiem czy chcę, nie wiem czy kiedykolwiek wrócę, może za rok, moze za 5 lat a może nigdy. I mimo że niby jego zachowanie i czyny świadczyły o tym, że jest lepiej, to zachowywał ciągle asekuracyjną postawę tak aby choć jednym słowem nie dać żadnej deklaracji, tak aby w każdej chwili mógł powiedzieć : niczego ci nie obiecywałem. I tak też się stało. Przyparty do muru wycofuje się teraz jeszcze bardziej, przekreśla to wszystko, co wypracowaliśmy przez ten rok, twierdząc, że "ta formuła sie wyczerpała" . Odbieram to tak, że owszem pasowało mu jak ja sie staram, on jakoś tam się na to godził a na inne rzeczy nie, ale widocznie to nie był złoty środek, bo go to nie przekonało na tyle, aby wrócić do domu. Więc teraz mam pewnie wymyślić coś innego. Ale będę miała trochę trudniej , bo cofnął się w swoich zachowaniach do czasu sprzed roku - obraża sie, nie odbiera telefonu lub nie oddzwania, czasem się dwa dni nie odzywa. Taka zmiana o 180 stopni po jednej rozmowie.
Dlaczego piszę o tym wszystkim. Bo wydaje mi się, że mój mąż jest bardzo podobny do męża Fino. Bo choć jestem krok dalej za Fino - w sensie bardziej się pogrążyłam
- to dalej mam nadzieję na uratowanie mojego małżeństwa. Tylko że mam wrażenie, że pomimo moich działań, jest coraz gorzej. A starałam sie robić właśnie to, co radzicie Fino. Cieszyłam sie z każdego miłego gestu męża jeśli był
, nie wypominałam, nie analizowałam w naszych rozmowach na ile to mąż się przyczynił do kryzysu, niemal zaparłam się siebie i zapomniałam o wszystkich moich potrzebach. Na rok. Mąż "wyeliminował" w stosunku do mnie wszelkie oznaki fizycznej bliskości,nawet łącznie z trzymaniem za rękę. I pozwalał mi dalej się starać. Utożsamiam swoje reakcje z reakcjami Fino o tyle, że też mam poczucie takiej beznadziejności, która przebija z jej postów. Bo wiem, że nawet zastosowanie dobrych rad w praktyce nie gwarantuje sukcesu, zwłaszcza jak druga strona choć w jakiś sposób się nie deklaruje. Wiem, jak trudne jest ciągłe mierzenie się z obojetnością, krytykowaniem czy nawet szydzeniem z twoich starań. I takimi niefajnymi szantażykami emocjonalnymi - nieodzywaniem, niedbieraniem telefonów, unikaniem rozmowy. To strasznie demotywujące choć oczywiście nie oznacza, że mamy przerywać swoją pracę nad sobą. Ale z czasem czarnych myśli jest więcej
i wiadomo, że rozwód nie jest żadnym rozwiazaniem, to jednak coraz cześciej się o tym myśli. Ale jak to przerwać, to staczanie się w dół? Fino, dla mnie za dużo - odpuszczam przemyślane działania majace na celu uszcześliwienie mojego męża. Oddaję go Panu Bogu, razem z moim smutkiem, strachem i bólem. Przestałam o nim myśleć i na niego czekać -po prostu zobaczę jaki plan ma dla nas Bóg. I jest mi łatwiej na co dzień, jestem spokojniejsza. Polecam