Smutek pisze: ↑28 mar 2019, 0:51
Nirwanna, wszystko ok, nic się nie stało
Wiecie, przez to wszystko pojawiło się we mnie wiele wątpliwości. Niby wiedziałam, że nikt w tym sądzie nie będzie mnie głaskał po głowie, ale mimo to, to jednak takie zderzenie ze ścianą, które trochę przestawia nos.
Słyszę teraz wiele głosów, żeby odpuścić, dać sobie spokój, że przecież to w tym momencie już walka z wiatrakami, że jedyne co osiągnę to orzeczenie winy, bo rozwód i tak będzie. I właściwie nawet z tym się zgadzam, bo jakoś zawsze byłam racjonalna, tak mi się przynajmniej wydawało.
Poza tym, na drugiej rozprawie już nie będzie tak "przyjemnie", pojawią się oskarżenia, trzeba będzie się do nich odnieść, rzeczowo, spokojnie, nie raniąc słowem... Zdaję sobie sprawę, że mogę zostać ośmieszona, poniżona, bo w sumie za wariatkę to już mnie uznali, sądząc po zachowaniu i wypowiedziach.
I wiem, że mam dwa wyjścia, zgodzić się lub nie. Mam jeszcze trzy miesiące, to dużo, a jednocześnie wiem, że ani się nie oglądnę a minie. Sądziłam, chyba naiwnie, że skoro już weszłam na taką drogę to nie będę mieć wątpliwości.
Nie poddawaj się...
Pozew dostałam w lutym 2012, 3 miesiące przed I Komunią św. starszej córki. Po prostu odebrałam pocztę, mąż mnie nie uprzedził... Przebywa za granicą, był tydzień ale przez tydzień nie zdążył powiedzieć, co mnie czeka.
Poszłam w sumie do przypadkowej adwokat, sugerując się jedną rozmową telefoniczną i jej opinią w sieci. Na początku bardzo twardo obstawałam przy swoim - to znaczy oddalenie powództwa w całości. Oczywiście reakcją na to był diabelski atak - żądanie rozwodu z mojej winy wyłącznej, to mnie załamało, tym bardziej że to było 3 tygodnie przed uroczystością naszej córki. Dobrze jeszcze pamiętam jak wirował mi świat przed oczami, jak czytałam o sobie jaką jestem wiedźmą...
Prawniczka męża słynie z nieczystych zagrywek, raz nawet próbowała mnie śledzić po wyjściu z sądu, próbowała też sprowokować nieraz awanturę, a podobno prawnicy są po to, żeby łagodzić spory...
Moja prawniczka po zeznaniach męża patrzyła na mnie jak na ufoludka. Jej zdaniem były szanse na uzyskanie rozwodu z jego wyłącznej winy, wysokie alimenty i ograniczenie praw rodzicielskich. Jednak prowadziła sprawę tak, jak ja chciałam. Wina męża (samowolny wyjazd za granicę, opuszczenie w ciąży, znajomość z tzw. "koleżanką", brak kontaktu w czasie kryzysowych sytuacji, pobytu w szpitalu córki), dobro małoletnich dzieci (wtedy 9 i 5 lat) i sprzeczność z zasadami współżycia społecznego (dzięki Bogu, wypracowany dobry kontakt z teściami i rodziną męża) dawała dobry grunt do oddalenia pozwu.
Jednak był to koszmar. Raz w sądzie zemdlałam idąc na rozprawę, sprawy toczyły się ponad 1,5 roku, ponieważ sędzia zarządził badanie w RODK (wtedy jeszcze tak to się nazywało), na które oczywiście mąż się nie stawił, zarzucając mi, że przeze mnie sprawa się wlecze. Byłam w 2013 wykończona psychicznie. Chciałam nawet w ostatniej chwili zgodzić się na rozwód i mieć "święty spokój". Ale wtedy prawniczka sprzeciwiła się, twierdząc że sprawa jest "wygrana". Byłam na pielgrzymce w sierpniu 2013, podjęłam wtedy kilka ważnych decyzji. Dwa dni po powrocie było ogłoszenie wyroku, poszłam spokojna, gotowa nawet na ogłoszenie rozwodu z mojej wyłącznej winy (bo niestety polskie sądy to nie bajka, u nas sądy najczęściej przychylają się do wniosków męża lub żony - więc w naszym przypadku albo rozwód z mojej winy/z winy obojga ewentualnie lub oddalenie pozwu)...
Okazało się, że sąd oddalił pozew w całości. I wysmarował dłuuugie uzasadnienie, na wszystkich 3 przesłankach, tak mocne, włącznie z Sycharem, że apelacji nie było i ponownej próby ze strony męża raczej nie będzie - musiałby być kamikadze.
Mój mąż po przegranej 8 miesięcy nie odezwał się do dzieci.
Emocje opadły.
Żyjemy osobnym życiem, ale kiedy przyjeżdża do Polski i przychodzi do naszego domu - jest moim mężem i ojcem dzieci. Nigdy nie złożyłam nawet pozwu o alimenty. Dobrowolnie przysyła na utrzymanie dzieci, sądzę, że gdybym wystąpiła na drogę sądową, alimenty byłyby nie do ściągnięcia - obserwuję to na co dzień, jak po wpłynięciu pozwów niebieskie ptaszki za granicą stają się z dnia na dzień chore, bezrobotne, nieuchwytne, itd...
Nie walczę z ojcem naszych dzieci. One są cząstką jego i mnie i kochają nas oboje, czasem jego może "bardziej" bo on jest jak Boże Narodzenie i Wielkanoc dwa razy do roku, a ja jestem na co dzień.
Nie żałuję decyzji. śpię spokojnie.
Przepraszam, że tak się rozpisałam w Twoim wątku, wybacz...
Pozdrawiam!