Walka o ocalenie małżeństwa

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Marcin83
Posty: 36
Rejestracja: 07 sie 2019, 8:35
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Walka o ocalenie małżeństwa

Post autor: Marcin83 »

Witajcie Kochani,

Śledzę to forum od przeszło roku, jednak dopiero teraz postanowiłem założyć własny wątek. Podobnie jak Was, sprowadza mnie tutaj kryzys małżeński i ogromna chęć ratowania mojego związku.
Jeśli chodzi o mój kryzys, bardzo ciężko jest zwięźle go opisać z uwagi na jego specyfikę i czas trwania ( około 2 lata). Spróbuję jednak to zrobić.
Na początek myślę że trzeba wspomnieć o tym, iż oboje pochodzimy z dysfunkcyjnych rodzin. Żona wychowywana była przez apodyktyczną, surową i bardzo wymagającą matkę, co odcisnęło ogromne piętno na jej psychice i poczuciu własnej wartości. Ojciec mający problemy z alkoholem zniknął z jej życia gdy miała kilka lat, praktycznie go nie pamięta. Moja rodzina, w której nigdy nie było miłości ani szacunku ostatecznie rozpadła się gdy byłem w liceum. Odkąd pamiętam, zawsze marzyłem o tym że gdy dorosnę, sam stworzę szczęśliwy związek wolny od błędów popełnionych przez moich rodziców. Istotnie wielu tych błędów udało mi się uniknąć, jednak nie wszystkich.
Jesteśmy z żoną razem od 12 lat, w związku małżeńskim od 9. Nie mamy dzieci. Od zawsze byłem przekonany, że to ta jedyna, wymarzona i najwspanialsza z którą przeżyję szczęśliwie całe życie. Byliśmy bardzo zakochani, chociaż żona dzisiaj to neguje. Czułem jeszcze krótko przed kryzysem że bardzo mnie kocha, powtarzała to też często. Nie oznacza to jednak że nasz związek był sielanką. Dość szybko okazało się że żona ma skłonności do popadania w depresyjne stany. W takich momentach potrafiła ubliżać, rzucać przedmiotami, stosować nawet przemoc fizyczną. Zdarzało jej się mówić że mnie nienawidzi, jednak to szybko mijało, przepraszała za swoje zachowanie i godziliśmy się. Jednak nie to w mojej opinii jest w tej historii najważniejsze, tym bardziej że przez ostatnie parę lat ten problem praktycznie nie występował. Jedynym z największych naszych problemów był seks. Dla żony od początku bardzo ważny, ja niestety nie spełniałem jej oczekiwań w tej materii. Spowodowane było to moim utrwalonym nawykiem samozaspokajania się, co niestety powodowało brak ochoty na współżycie. Praktycznie przez cały okres naszego związku uprawialiśmy seks średnio może raz w miesiącu, podczas gdy ona byłaby najszczesliwsza robiąc to nawet kilka razy w tygodniu. Przez cały okres naszej znajomości była tym bardzo sfrustrowana, wielokrotnie inicjując seks czy chociaż czuły pocałunek spotykała się z odmową z mojej strony. Czuła się odrzucona i nieatrakcyjna. Równolegle mieliśmy też problemy z komunikacją, wynikające w dużej mierze z tego iż w moim domu rodzinnym praktycznie nigdy się nie rozmawiało i najzwyczajniej w świecie nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo ta kwestia jest istotna. Wydawało mi się że to normalne iż małżeństwo z dłuższym stażem, widujace się codziennie rozmawia prawie wyłącznie o zakupach, pracy itp. Kiedy żona wielokrotnie chciała rozmawiać na inne tematy ( na przykład o obejrzanym filmie) zbywałem ją uważając, że taka rozmowa jest całkowicie zbędna. O to też miewała pretensje, chociaż nie tak wielkie jak o seks. Istotną rolę mogły także odegrać jej problemy w pracy, które pojawiły się mniej więcej w okresie, gdy zaczynał się kryzys i moja reakcja na nie. Żona zawsze była osobą bardzo wrażliwą, wręcz kruchą. Bardzo źle znosi krytykę. Kiedy opowiadała mi o swoich problemach i emocjach związanych z pracą, ja zamiast wspierać i pocieszać w większym stopniu osadzalem i krytykowałem jej postawę. Najprawdopodobniej mialem rację, ale można było ją inaczej wyartykułować. Kompletnie nie miałem świadomości, że tym co robię dodatkowo "wdeptuję ją w ziemię" zamiast wspierać.
Co do samego kryzysu, rozpoczął się jak już wcześniej wspomniałem jakieś 2 lata temu. Zorientowałem się, że żona jest całkowicie odizolowana emocjonalnie ode mnie. Początkowo tłumaczyła to problemami w pracy. Później jednak okazało się, że nic (jak twierdzi) do mnie nie czuje i nie wie czy kiedykolwiek czuła. Byłem wówczas totalnie zagubiony niczym dziecko we mgle i wykonywałem różne bezsensowne i nieskoordynowane ruchy, głównie wyrażałem swoją frustrację poprzez awantury. Były jednak także i te dobre chwile, kiedy pomimo deklarowanego braku uczuć zdarzało się jej przytulić (!), jechać że mną na weekend w góry czy nawet spędzić urlop. Podczas urlopu świętowaliśmy rocznicę ślubu, jednak kiedy zainicjowałem seks, odmówiła. Następnego dnia przeprosiła mówiąc, że potrzebuje czasu i prosząc bym jej go dał. Oczywiście się zgodziłem, jednak po powrocie z urlopu nadal mimowolnie dawałem upust swojej frustracji. W końcu za jej namową zdecydowałem się na wyprowadzkę. W trakcie jej trwania pisałem do niej na Whatsapp zachęcając do namysłu i refleksji nad naszym związkiem. Zostawiłem pod jej nieobecność w domu także wielki bukiet róż z kartką, w której przepraszałem za swoje winy i zaniedbania. Po około 2 tygodniach rozłąki zaproponowała bym wrócił. Kiedy wszedłem do mieszkania płakała, następnie ze łzami w oczach przytuliła mnie tak mocno i długo jak chyba nigdy wcześniej. Czy tak zachowuje się osoba której drugi człowiek jest obojętny? Mniej więcej w trakcie tego rozstania - lato zeszłego roku- zacząłem czytać to forum, przez co do domu wróciłem mądrzejszy i bogatszy o doświadczenia ludzi tutaj piszących. Pozwoliło mi to w dużym stopniu zrozumieć iż nerwami, ciągłym samobiczowaniem i wylewaniem frustracji niewiele zyskam. Dlatego ostatni rok był okresem względnego spokoju, kiedy to trwaliśmy w czymś pomiędzy układem przyjacielskim a małżeńskim. Spędzaliśmy razem czas, rozmawialiśmy, żona pozwalała się przytulać, całować w czoło czy nawet w usta ( pomimo rzekomego braku uczuć do mnie). Nadal twierdziła jednak, że nic do mnie nie czuje. Seksu nie inicjowalem w tym okresie z obawy przed odepchnieciem, chociaż może był to błąd. Zachowywałem się w miarę poprawnie, chociaż cały czas kłębiły się we mnie bardzo silne emocje. Temat wyprowadzki ucichł aż do końca czerwca tego roku. Wtedy to znowu mi się przelało, zrobiłem karczemną awanturę o brak współżycia. Zażądałem od żony żeby coś zaczęła z tym robić. Odmówiła i zażądała kolejnego rozstania. Twardo obstawała przy swoim, ja tym razem już spokojnie, bez krzyku i płaczu co wcześniej się zdarzało, tłumaczyłem jej przy użyciu różnych argumentów że warto dać nam jeszcze szansę. Ona cały czas twierdziła że nie ma sensu, że nie kocha i to się nie zmieni, że szkoda czasu itp. Jednak następnego dnia po tej rozmowie pojechaliśmy kupić mi buty (razem, pomimo deklarowanej chęci rozstania) i żona zabrała mnie do kilku sklepów z akcesoriami do domu. Jak gdyby nigdy nic zaczęła się ze mną zastanawiać co moglibyśmy kupić do mieszkania ( które jeszcze wczoraj chciała bym opuścił). Kolejny miesiąc upłynął w miłej atmosferze wspólnych wyjść i wyjazdów, podczas których zachowywała się tak jakby wszystko było super. W zeszłą sobotę byliśmy na weselu mojej siostry, świetnie się bawiliśmy, tańczyliśmy razem, tulilem ją i całowałem w czoło. Wydawała się być zadowolona z tego. Słuchaliśmy także piosenek z początku naszej znajomości i planowaliśmy zimowy kurs turystyki górskiej. Byłem pewien, że kryzys ma się ku końcowi. Jednak następnego dnia zaobserwowałem u niej obniżenie nastroju. Kolejnego dnia (poniedziałek tydzień temu), kiedy próbowałem ją przytulić, zaczęła mnie odpychać argumentując że jest późno i trzeba się zbierać do pracy. W samochodzie zapytałem ją grzecznie czy w przyszłości może mnie nie odpychać w taki sposób gdy chcę ją przytulić. Odpowiedziała że może, poczem.... przypomniała mi o wyprowadzce sprzed ponad miesiąca. Dla mnie ten temat wydawał się zamknięty po tak fajnie spędzonym czasie, jednak ona stwierdziła że cały czas był aktualny, a ostatni miesiąc wg. Niej wcale dobry nie był. Przez ostatni tydzień robiłem różne podchody, spokojnie i kulturalnie próbując ją przekonać by dała spokój. Wiem że ma się to nijak do listy Zerty, ale ja momentami odnoszę wrażenie iż moje starania i walka mogą jej dawać jakieś poczucie satysfakcji i łechtac ego, które między innymi przeze mnie zawsze cierpiało. W niedzielę rano zapytałem czy nie żal jej tych wspólnie spędzonych lat. Najpierw odpowiedziała chłodno że nie, kiedy jednak z niedowierzanien zapytałem czy naprawdę, nic nie odpowiedziała. Po około godzinie zapytała ( po raz pierwszy od tygodnia normalnie) czy jem obiad na mieście czy coś zamawiamy. Następnie dodała że potem jedzie na rower (domyślając się że ja też mogę być zainteresowany). Obiad zjedliśmy, na rower pojechaliśmy. Dzień upłynął może nie bardzo miło, ale dużo lepiej niż poprzednie. W poniedziałek po pracy poszliśmy na zakupy, było normalnie, nawet dość sympatycznie. Wieczorem zapytałem czy pójdzie ze mną do siostry w tym tygodniu. Odparła że raczej nie, bo to nie ma sensu, nic z tego nie będzie. Zacząłem tłumaczyć, że wszystko przemyślałem przez ostatnie 2 lata, uświadomiłem sobie wszystkie błędy i chciałbym mieć szansę je naprawić. Prosiłem by mi zaufała, że już nigdy ani przez chwilę nie poczuje się zaniedbywana czy rozczarowana. Nic nie powiedziała. W międzyczasie usłyszałem też że nigdy nie kochała. Choćby nie wiem jak się starała nie zdoła mi tego wmówić. To że jeszcze krótko przed kryzysem bardzo kochała czułem całym sobą, zbędne były nawet jej zapewnienia które padały. Wczoraj wieczorem powróciłem do rozmowy, kolejna ekspiacja i prośba o wybacznie oraz zaufanie mi. Po raz kolejny usłyszałem że nie kocha i nie kochała, że wielokrtonie zwracała mi uwagę na błędy itp. Dzisiaj rano jak codzień zrobiłem jej śniadanie i pojechaliśmy do pracy. W samochodzie większość czasu milczeliśmy.
Tym co wydaje mi się czyni mój kryzys małżeński dość specyficznym jest duży rozdźwięk pomiędzy słowami żony a jej czynami, zapewne zauważalny w tym co napisałem. Nie zachowuje się ona w żadnym wypadku jak osoba kochająca tak jak kiedyś, ale też dość daleko tutaj do całkowitej obojętności. Codziennie mam 100 myśli na minutę próbując jakoś interpretować jej zachowania i dostosować do tego swoją strategię. Tak jak wspomniałem wcześniej, zawsze była to osoba bardzo wrażliwa i podatna na zranienia. Dziś potrafi sama bezlitośnie ranić, kompletnie nie poznaje jej w takich momentach. Mam wrażenie że pod grubą warstwą żalu, frustracji i pretensji tli się gdzieś głęboko w niej ten płomień. Pytanie czy dostanę szansę by na nowo go rozdmuchać, tym bardziej że wszystko wskazuje na to że czeka mnie w przeciągu najbliższego tygodnia druga wyprowadzka. Nie wiem czy w swoich działaniach iść bardziej w stronę Listy Zerty czy może aktywnie walczyć. Za pierwszym rozwiązaniem przemawia fakt że czasem, kiedy przez kilka godzin ignorowałem żonę zajmując się swoimi sprawami, ona zaczynała szukać kontaktu. Nie wierzę jednak by ta strategia na tym etapie mogła ją skłonić do przemyśleń i zmiany decyzji. Druga strategia - aktywna walka - może być skuteczna w sytuacji gdy ona po cichu oczekuje ode mnie udowodnienia jej że faktycznie bardzo mi zależy. To może jej dawać poczucie satysfakcji i w jakimś stopniu wpływać na samoocenę. Nie mam jednak pewności że tak jest. Czasami kiedy mówi mi te wszystkie okropne rzeczy odnoszę wrażenie jak gdyby mówiła to tylko po to by mnie zranić. To jednak wyłącznie moje subiektywne odczucie.
Przepraszam najmocniej za tak długi post, ale naprawdę nie byłem w stanie opisać tego zwięźle chcąc dać jak najpełniejszy obraz sytuacji. Tym, którzy jednak zdołają dobrnąć do tego momentu będę niezmiernie wdzięczny za porady i przemyślenia na temat mojej historii. Tymczasem pozdrawiam i życzę udanego dnia!

Marcin
zenia1780
Posty: 2170
Rejestracja: 18 sty 2017, 12:13
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Walka o ocalenie małżeństwa

Post autor: zenia1780 »

Marcinie, witaj na forum.
Mimo Twoich obaw, dobrnęłam do końca ;)

Jesteś juz znami sporo czasu, jak czytam, zatem sadzę, że porozglądałeś sie już po forum. Mam nadzieję, ze również i tym archiwalnym http://archiwum.kryzys.org/index.php. Czy przeczytałeś również którąś z proponowanych przez nas pozycji książkowych lub wysłuchałes polecanych konferencji ( viewtopic.php?f=10&t=383 )?
A może zechciałbyś nas odwiedzić również w realu? Tutaj masz listę mijsc, gzie mozna nas spotkac: http://sychar.org/ogniska/

Chciałabym zwrócić Toją uwagę ostrożność i dyskrecję w podawaniu szczegółów w opisywaniu swojejhistorii, aby zadbać o bezpieczeństwo swoje i bliskich w realu – Internet nie jest anonimowy, wbrew pozorom.

Zaraz z pewnością odezwą sie do Ciebie forumowicze. Pozwolisz,że ja szerzej do Twoich problemów odniosę sie póżniej?

Otaczam modlitwą
lecz [Pan] mi powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali».
(2Kor 12,9)
Ukasz

Re: Walka o ocalenie małżeństwa

Post autor: Ukasz »

Marcin83 pisze: 14 sie 2019, 9:48 Spowodowane było to moim utrwalonym nawykiem samozaspokajania się, co niestety powodowało brak ochoty na współżycie.
A jak jest teraz? Mam wrażenie, że w swoim opisie bardzo zbagatelizowałeś ten problem. I nie chodzi tu ani o sam fakt zniszczenie w ten sposób Waszego życia erotycznego, ale takie uzależnienie ma destrukcyjny wpływ na psychikę osoby uzależnionej. To jedno. Drugie to wpływ tej sytuacji na psychikę żony. Można podziwiać ją za to, że wytrzymała tak długo.
Marcin83 pisze: 14 sie 2019, 9:48 Jesteśmy z żoną razem od 12 lat, w związku małżeńskim od 9. Nie mamy dzieci.
To drugi czynnik, który sam w sobie mógłby rozwalić małżeństwo - chyba, że są jakieś szczególne powody, o których nie piszesz i oczywiście nie musisz pisać.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Walka o ocalenie małżeństwa

Post autor: Pavel »

Witaj Marcin, fajnie że w końcu odważyłeś się napisać.
Twoja historia ma bardzo dużo podobieństw do mojej, pozwala mi to chyba nieźle wczuć się w sytuację.
Jesteś na forum już jakiś czas, mam natomiast na podstawie twego wpisu wrażenie, że o ile się uczysz, o tyle działasz bardzo „po ludzku”. Jak wyglada i wyglądała Twoja relacja z Bogiem?

Nie wiem co czytałeś/słuchałeś z polecanych na forum pozycji, ale widzę kilka które warto byłoby zaproponować. Daj jak możesz znać jak to u ciebie wygląda. Zachęcam, bo mi lektury i konferencje pomogły bardzo wydatnie naprostować siebie co w konsekwencji pomogło uratować małżeństwo.

Czy zainteresowałeś się terapią?
Zarówno DDX jak i kwestią masturbacji/porno, bo przynajmniej w mojej opinii to u Ciebie głębszy problem. Ja, również (przez około ćwierć wieku) uzależniony od masturbacji wolałem jednak żonę niż samogwałt.

Aha, nie warto przepraszać za to, że piszesz. Śmiałości!
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
acine
Posty: 127
Rejestracja: 26 lip 2018, 23:35
Płeć: Mężczyzna

Re: Walka o ocalenie małżeństwa

Post autor: acine »

Marcin83 pisze: 14 sie 2019, 9:48 Mniej więcej w trakcie tego rozstania - lato zeszłego roku- zacząłem czytać to forum, przez co do domu wróciłem mądrzejszy i bogatszy o doświadczenia ludzi tutaj piszących. Pozwoliło mi to w dużym stopniu zrozumieć iż nerwami, ciągłym samobiczowaniem i wylewaniem frustracji niewiele zyskam. Dlatego ostatni rok był okresem względnego spokoju, kiedy to trwaliśmy w czymś pomiędzy układem przyjacielskim a małżeńskim. Spędzaliśmy razem czas, rozmawialiśmy, żona pozwalała się przytulać, całować w czoło czy nawet w usta ( pomimo rzekomego braku uczuć do mnie). Nadal twierdziła jednak, że nic do mnie nie czuje. Seksu nie inicjowalem w tym okresie z obawy przed odepchnieciem, chociaż może był to błąd.
czesc
jak twierdzisz seksu nie inicjowales w tym okresie ale czy w tym okresie samozaspokajales sie?
czy ona o tym problemie wie ( samozaspokajania) ?
czy brales w ogole pod uwage kogos "trzeciego" ?
czy pytales sie jej czy z kims sie spotyka?
te pytania z pewnoscia pomogly by rozwiac wiele watpliwosci
Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Walka o ocalenie małżeństwa

Post autor: Monti »

Witaj, Marcinie,

czytając Twój post, natrafiłem na kilka znajomych wątków. Oprócz standardowego praktycznie w każdym kryzysie problemu z komunikacją, zastanawiająca jest dla mnie m. in. duża zmienność i chwiejność Twojej żony. To jest coś, co bardzo dobrze znam z autopsji. Ja też od dłuższego czasu dostawałem sprzeczne komunikaty: z jednej strony czułość, z drugiej - bardzo raniące słowa, karanie milczeniem, agresja i groźba rozwodu. Pomimo tej sinusoidy, zdecydowałem się na budowę domu, ratowałem, jak umiałem, często nieudolnie. Listy Zerty raczej nie stosowałem (może to przez problem ze stawianiem granic). Z czasem proporcje zmieniły się tak, że tych złych chwil było za dużo i się wyprowadziłem (z błogosławieństwem żony).

U Was sytuacja jeszcze nie jest tak zaogniona, dopóki mieszkacie razem łatwiej jest pokazywać swoją zmianę. Na pewno musisz próbować dotrzeć do tego, co żona chce Ci przekazać. Niestety, to, co mówi raczej nie odzwierciedla tego, co chce przekazać (ks. Pawlukiewicz użył kiedyś takiej metafory, że słowa kobiety to spławik, a to, chce powiedzieć znajduje się głębiej).

Uważaj, byś w czasie jakiejś bardziej emocjonalnej wymiany zdań nie dał się sprowokować do jakichś głupich rzeczy (chociażby do jakiejś raniącej wypowiedzi - mojej żonie bardzo zapadły w pamięć bolesne dla niej słowa, które powiedziałem i do dziś jeszcze mi to wypomina, zapominając jednocześnie, że agresji słownej z jej strony było znacznie więcej).

Jak wygląda Wasza relacja z Bogiem?
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
zenia1780
Posty: 2170
Rejestracja: 18 sty 2017, 12:13
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Walka o ocalenie małżeństwa

Post autor: zenia1780 »

Widzę, ze parę osób już sie odezwało. Pominę zatem to co one napisały i o co pytały, skupiajac sie na tym co moją uwagę szczagólnie przkuło. A zatem:
Marcin83 pisze: 14 sie 2019, 9:48 tym bardziej że wszystko wskazuje na to że czeka mnie w przeciągu najbliższego tygodnia druga wyprowadzka.
Dlaczego chcesz się wyprowadzać?
Marcin83 pisze: 14 sie 2019, 9:48 Tak jak wspomniałem wcześniej, zawsze była to osoba bardzo wrażliwa i podatna na zranienia. Dziś potrafi sama bezlitośnie ranić, kompletnie nie poznaje jej w takich momentach.
Byćmoże jest tak jak podejrzewasz. Warto jednak, myślę, przyjąć za fakt, że czesto druga strona rani nas własnymi zranieniami. To pomaga przetrwać trudne konfrontacje.
lecz [Pan] mi powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali».
(2Kor 12,9)
nałóg
Posty: 3318
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Walka o ocalenie małżeństwa

Post autor: nałóg »

A czy zmiany emocjonalne współmałżonki nie mają podłoża hormonalnego?ma zdrową tarczycę? Tu kilka osób pytało o Twoje „ popapranie” z pornografią i onanizmem....... to sfery i postawy mające ogromny wpływ na relacje.PD
Marcin83
Posty: 36
Rejestracja: 07 sie 2019, 8:35
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Walka o ocalenie małżeństwa

Post autor: Marcin83 »

Witajcie,
Serdecznie dziękuję za tak szeroki odzew i tak duże zainteresowanie moim problemem. Poniżej postaram się odpowiedzieć na wszystkie najważniejsze pytania a także przedstawię obecną sytuację.
Co do mojej relacji z Bogiem, niestety jest ona bardzo słaba. Podobnie w przypadku żony. Co prawda jesteśmy sakramentalnym małżeństwem, ale w kościele bywamy tylko okazjonalnie. Oboje odnosimy się z dużym szacunkiem do wiary i kościoła, nie mniej jednak trudno nas uznać za dobrych katolików.
Jeśli chodzi o problem uzależnienia od masturbacji, szczerze mówiąc dopiero niedawno dowiedziałem się że takie zjawisko występuje w przyrodzie. Czytałem trochę na ten temat i nie mam 100% przekonania czy można mówić w moim przypadku o uzależnieniu, gdyż po pierwsze "to" nigdy nie było w centrum mojego życia, po drugie częstotliwość była na tyle duża by zrujnować nasze życie intymne, ale równocześnie bez porównania mniejsza niż to wynika z publikacji traktujących o tym problemie. Bez wątpienia jednak mam tutaj sporą pracę do wykonania. Obecnie nie jestem w stanie wyeliminować problemu do "0" z powodu braku chęci do współżycia ze strony żony, ale jestem prawie pewien że samoświadomość w tym obszarze + wznowienie współżycia (jeśli to nastąpi) pozwolą mi wyjść na prostą własnymi siłami. Dlatego na ten moment nie myślę o terapii. Żona dowiedziała się o tym dopiero wczoraj. Postanowiłem przyznać się z nadzieją, iż świadomość że problem nie tkwił w niej ( tak to widziała dotychczas) a we mnie pozwoli jej łatwiej podjąć decyzję o przebaczeniu i daniu mi szansy na naprawę. Poza tym, najzwyczajniej w świecie ta prawda jej się należała.
Co do kwestii posiadania dzieci, od samego początku chcieliśmy je mieć, jednak świadomie odwlekalismy to w czasie by móc jak najdłużej w sposób nieograniczony cieszyć się młodością. Wiem, że za te słowa może spaść na mnie fala krytyki, ale chcę być maksymalnie szczery z Wami. Mniej więcej 2,5 roku temu żona nagle, niemalże z dnia na dzień zapragnęła posiadać dziecko "tu i teraz". Zacząłem ją przekonywać żebyśmy poczekali ze staraniami jeszcze rok ( dziś wiem że był to błąd). Była bardzo niezadowolona, poczem temat rownie szybko umarł co się narodził. Kiedy powróciłem do tej kwestii mniej więcej rok później, tkwiliśmy już w głębokim kryzysie i żona stwierdziła że nie czuje się na siłach by być matką. Pozostaje mi mieć nadzieję, że jeśli pokonany kryzys, jej stanowisko ulegnie zmianie i biologia pozwoli nam jeszcze na to.
Jeśli chodzi o ewentualnego kowalskiego, jestem na 99,9% pewien że go nie ma. Żona bardzo rzadko spędza wolny czas poza domen beze mnie. Popołudniowe wyjście zdarza jej się średnio raz w miesiącu, zawsze mówi z kim i gdzie idzie. Raz zupełnie przypadkowo miałem okazję pozytywnie zweryfikować prawdziwość jej słów. W domu owszem korzysta z telefonu, ale prawie nigdy z nikim nie pisze. Nie widzę żadnych uzasadnionych powodów do obaw.
Zenia zadała pytanie dlaczego chcę się wyprowadzić. Ja nie chcę i robię wszystko by do tego nie doszło. To inicjatywa żony. Powiedziała że albo ona się wyprowadzi albo ja. Opisałem tą kwestię w pierwszym poście.
Co do wahania nastrojów u żony nie jestem w stanie postawić 100% pewnej diagnozy, ale problemów z tarczycą nie ma. TSH oraz hormony tarczycowe w normie.
Jeśli chodzi o lektury, obecnie zamierzam kupić "Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus", następnie "Dorosłe dzieci prawnie i emocjonalnie rozwiedzionych rodziców".
Co do sytuacji obecnej, wczoraj nastąpił nieoczekiwany zwrot po stronie żony. Najpierw zaproponowała wycieczkę rowerową. Nie rozmawialiśmy zbyt wiele, była raczej zdystansowana, ale mimo to czas upłynął dość przyjemnie. W trakcie jej trwania zaproponowała wypad w góry na weekend. Chętnie na to przystałem. Jutro wyjeżdżamy. Cały czas otwarta pozostaje kwestia mojej wyprowadzki. Po doświadczeniach ostatnich 2 miesięcy w żadnym wypadku nie mogę zakładać, że propozycja wyjazdu na rower i w góry oznacza z jej strony chęć bym pozostał w domu. Najpóźniej na początku przyszłego tygodnia muszę definitywnie wyjaśnić tę kwestię, gdyż jeśli moja wyprowadzka jest nieaktualna, muszę rozpocząć poszukiwania lokatorów do mieszkania.
Ufff...na ten moment to chyba tyle 🙂 Jeszcze raz serdecznie dziękuję za zainteresowanie moim wątkiem, będę wdzięczny za Wasze dalsze przemyślenia. Tymczasem życzę Wam miłego i słonecznego weekendu 🙂
Marcin
marylka
Posty: 1372
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:01
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Walka o ocalenie małżeństwa

Post autor: marylka »

Marcin83 pisze: 16 sie 2019, 10:19
Jeśli chodzi o problem uzależnienia od masturbacji, szczerze mówiąc dopiero niedawno dowiedziałem się że takie zjawisko występuje w przyrodzie. Czytałem trochę na ten temat i nie mam 100% przekonania czy można mówić w moim przypadku o uzależnieniu, gdyż po pierwsze "to" nigdy nie było w centrum mojego życia, po drugie częstotliwość była na tyle duża by zrujnować nasze życie intymne, ale równocześnie bez porównania mniejsza niż to wynika z publikacji traktujących o tym problemie. Bez wątpienia jednak mam tutaj sporą pracę do wykonania. Obecnie nie jestem w stanie wyeliminować problemu do "0" z powodu braku chęci do współżycia ze strony żony, ale jestem prawie pewien że samoświadomość w tym obszarze + wznowienie współżycia (jeśli to nastąpi) pozwolą mi wyjść na prostą własnymi siłami.
Hej Marcin
Jako że znam troche temat chcialam Ci zwrocic uwage na to pogrubione

Zaspokajanie sie samemu to w wielkim skrocie problem z emocjami jakie dusisz w sobie i nie masz gdzie dac im ujscia
Jedni szukaja tego w alkoholu inni sie tna jeszcze inni pala a jeszcze inni sami masturbuja sie

Natomiast bliskosc fizyczna z żona - to co innego - to okazywanie JEJ czułosci i bliskosci i miłości i oddania

Czujesz rożnice?
Ja to odczytuje tak co napisaleś: jak bede z żona współżył to moj problem z masturbacja minie bo moje emocje beda rozladowywane przy pomocy żony

Chcialam na to zwrocic uwage bo wielu jest tu meżczyzn na forum ktorzy mysleli że jesli beda mieli żone to ich problem z masturbacja minie

Panowie - jeśli moglabym prosic o napisanie do marcina nawet na priv że tak jest to bede wdzieczna bo na ogolnym raczej sie nie pisze ale na priv już tak.

Także to sa dwie rożne drogi - znalezienie sposobu ujscia emocji inny niż masturbacja a wspołżycie z żona
Powiem wiecej - dopóki nie zapanujesz nad swoim cialem - nie bedziesz atrakcyjny dla żony

Jeśli facet dlugo chodzi za nia i ma jedno w głowie - "żeby mi tylko dala". I nie jest w stanie rozsadnie rozmawiac - używajac madrych i stanowczych argumentow stawiac granic, - bo cel glowny /sex/ jest inny

Druga sytuacja - "nie dajesz - sam sobie dam"
I znowu - odwrocenie sie do żony tylem bo po co z nia rozmawiac jak sobie sam radze ze swoja płciowoscia?
Oba przypadki prowadza do upadku relacji i konca zwiazku
Bo nawet jesli żona "da" to szybko zorientuje sie, że ona jest wykorzystywana do zaspokojenia jego. A to jest dalekie od pojecia zbliżenia intymnego.
Dlatego ważna jest kolejnosć w budowaniu zwiazku i naprawianiu relacji.
Najpierw porzadek ze soba i swoja cielesnoscia.
Potem proba zbliżenia sie do żony.
W przeciwnym razie nie bedziesz atrakcyjny dla żony. Bo kobieta chce odpowiedzialnego faceta i opanowanego.
A jak masz byc opanowany w malżenstwie jak nie panujesz nawet nad sobą????
Przemysl
Pozdrawiam
marylka
Posty: 1372
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:01
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Walka o ocalenie małżeństwa

Post autor: marylka »

A jeszcze cos dorzucę:
Marcin83 pisze: 14 sie 2019, 9:48 Jedynym z największych naszych problemów był seks. Dla żony od początku bardzo ważny, ja niestety nie spełniałem jej oczekiwań w tej materii. Spowodowane było to moim utrwalonym nawykiem samozaspokajania się, co niestety powodowało brak ochoty na współżycie. Praktycznie przez cały okres naszego związku uprawialiśmy seks średnio może raz w miesiącu, podczas gdy ona byłaby najszczesliwsza robiąc to nawet kilka razy w tygodniu.
Marcin83 pisze: 16 sie 2019, 10:19 Obecnie nie jestem w stanie wyeliminować problemu do "0" z powodu braku chęci do współżycia ze strony żony, ale jestem prawie pewien że samoświadomość w tym obszarze + wznowienie współżycia (jeśli to nastąpi) pozwolą mi wyjść na prostą własnymi siłami.
Jak sie ma jedno do drugiego co piszesz?

Miales świeża młodziutka żone i nie współżyłes z nia bo wolales sie sam zaspokajac a teraz piszesz że jak z żona wznowisz wspolżycie to problem zniknie? :shock:

Nie chce Ci wcikac że jestes uzależniony czy cos.
Ale piszesz że oczekujesz na żone i to Ci pomoże w pokonaniu masturbacji a już w takim położeniu byłes!
I to nic nie dało.
Naiwne jest robic caly czas to samo i oczekiwac innego efektu.
Pozdrawiam
Ukasz

Re: Walka o ocalenie małżeństwa

Post autor: Ukasz »

marylka pisze: 16 sie 2019, 11:43 Panowie - jeśli moglabym prosic o napisanie do marcina nawet na priv że tak jest to bede wdzieczna bo na ogolnym raczej sie nie pisze ale na priv już tak.
Ja już odsłoniłem się na forum na tyle, że mogę pisać tu.
U mnie właśnie moment separacji z żoną przyniósł uzdrowienie. Tyle, że nie było to żadne moje wzięcie się w garść, tylko absolutnie niespodziewane, niesamowite dotknięcie przez Boga. Zostałem przez Niego uzdrowiony, oczyszczony. Wtedy, gdy faktycznie uznałem swoją bezsilność. To diametralnie inna droga niż to, co Ty rysujesz przed sobą.
Marcin83 pisze: 16 sie 2019, 10:19 Jeśli chodzi o problem uzależnienia od masturbacji, szczerze mówiąc dopiero niedawno dowiedziałem się że takie zjawisko występuje w przyrodzie. Czytałem trochę na ten temat i nie mam 100% przekonania czy można mówić w moim przypadku o uzależnieniu, gdyż po pierwsze "to" nigdy nie było w centrum mojego życia, po drugie częstotliwość była na tyle duża by zrujnować nasze życie intymne, ale równocześnie bez porównania mniejsza niż to wynika z publikacji traktujących o tym problemie. Bez wątpienia jednak mam tutaj sporą pracę do wykonania. Obecnie nie jestem w stanie wyeliminować problemu do "0" z powodu braku chęci do współżycia ze strony żony, ale jestem prawie pewien że samoświadomość w tym obszarze + wznowienie współżycia (jeśli to nastąpi) pozwolą mi wyjść na prostą własnymi siłami. Dlatego na ten moment nie myślę o terapii.
Marcin83 pisze: 14 sie 2019, 9:48 Jedynym z największych naszych problemów był seks. Dla żony od początku bardzo ważny, ja niestety nie spełniałem jej oczekiwań w tej materii. Spowodowane było to moim utrwalonym nawykiem samozaspokajania się, co niestety powodowało brak ochoty na współżycie. Praktycznie przez cały okres naszego związku uprawialiśmy seks średnio może raz w miesiącu, podczas gdy ona byłaby najszczesliwsza robiąc to nawet kilka razy w tygodniu.
Widzę rażącą sprzeczność między tymi dwoma Twoimi wypowiedziami. W pierwszej stwierdziłeś swoje uzależnieni i wskazałeś je jako jeden z głównych przyczyn kryzysu. W drugim kwestionujesz swoje uzależnienie i wręcz wykluczasz, że to ono zrujnowało Wasze życie intymne.
Marcin83 pisze: 16 sie 2019, 10:19 Obecnie nie jestem w stanie wyeliminować problemu do "0" z powodu braku chęci do współżycia ze strony żony, ale jestem prawie pewien że samoświadomość w tym obszarze + wznowienie współżycia (jeśli to nastąpi) pozwolą mi wyjść na prostą własnymi siłami. Dlatego na ten moment nie myślę o terapii.
Piszesz o samoświadomości, ale z tych słów wyłania się raczej jedno wielkie pomieszanie materii. Jeżeli uzależniasz zapanowanie nad własnym ciałem od tego, co zrobi żona, to na nią zrzucasz odpowiedzialność na własne popapranie. W tym stanie "samoświadomości" nie zrobisz "własnymi siłami" nic. Jednocześnie tkwisz bardzo głęboko w bagnie i nawet nie masz woli, żeby z niego wychodzić tu i teraz, i zarazem piszesz, że jesteś "prawie pewien", że dasz sobie z tym radę. Czy dotąd próbowałeś z tego wyjść? Z jakim skutkiem? A może w ogóle nie próbowałeś, choć widziałeś, jak to rani Twoją żonę?
Marcin83 pisze: 16 sie 2019, 10:19 Żona dowiedziała się o tym dopiero wczoraj.
Jesteście razem 12 lat, w małżeństwie od 9, od 2 trwa kryzys, a Ty przyznałeś się wczoraj. To piękne, że się na to odważyłeś, ale to może być dobre 10 lat za późno. Ona dowiedziała się, że okłamywałeś ją, odkąd Cię znała. Przez to kłamstwo ona stale obwiniała siebie, a Ty nie wyprowadziłeś jej z błędu, nie zdjąłeś z niej tego ciężaru. I liczysz na to, że dowiadując się o tym będzie "jej łatwiej podjąć decyzję o przebaczeniu i daniu [...] szansy na naprawę"?
Odnoszę wrażenie, że chcesz zażegnać kryzys pomalowaniem ścian w kilu najbardziej brudnych miejscach, a tu jest potrzebna gruntowna przebudowa, wyburzenie do fundamentów i budowa od nowa.

Myślałeś o spowiedzi z całego życia? Jeżeli będziesz wychodzić z tego kryzysu licząc wyłącznie na własne siły, to będzie to trochę jak wyciąganie z bagna siebie samego wyrywając sobie włosy z głowy. Równie bolesne co nieskuteczne.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Walka o ocalenie małżeństwa

Post autor: Pavel »

Fajnie Marylko, że wyciągnęłaś te cytaty, z telefonu miałbym z tym kłopot.
Absolutnie się z tym co napisałaś zgadzam, dodam tylko, że znając mechanizmy tego NAŁOGU z autopsji, to co piszesz Marcin, jest dla mnie oczywistym racjonalizowaniem, manipulowaniem i uciekaniem przed prawdą. Czyli typowe mechanizmy osoby uzależnionej. To również znam z autopsji. Siedziałem w tym na tyle długo, że wiem jak to działa i jakich zakłamań się używa.

U Ciebie wg mnie problem jest o tyle większy, że ja mając chętną żonę nie robiłem tego wcale albo prawie wcale, w każdym bądź razie nie wyobrażam sobie bym mógł jej odmówić. A gdyby tak się stało chociaż raz, zadbałbym aby się nie powtórzyło. Patrząc tylko od strony fizycznej i przyjemności to przecież zupełnie inna jakość doznań.
Ja w małżeństwie robiłem to bardziej na zasadzie: jak nie chcesz to sam sobie zrobie.
I nie potrafię tego nazwać inaczej niż nałóg. I niedojrzałość, brak panowania nad samym sobą. Gdy to odkryłem, postanowiłem że nie chcę tak dłużej żyć.
Bo inaczej nie potrafiłem, nie chciałem.
Posłuchaj Pulikowskiego, do mnie trafił, mi naprostował myślenie o tym obszarze.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Walka o ocalenie małżeństwa

Post autor: Pavel »

Ukasz, mega celny i cenny post.
Ja własnymi siłami i sposobami doprowadziłem do kryzysu właśnie. Szcześliwie w kryzysie na zasadzie „jak trwoga to do Boga” sobie o Stwórcy przypomniałem.
Dziś wiem, że zbytnio licząc na własne siły mogę tylko upaść. Zresztą już w trakcie pobytu na forum (wciąż aktualne) gdy tylko moja pycha powoduje, że odfruwam, boleśnie spadam na ziemię. Wniosek za każdym razem jest prosty i ten sam:
Gdyby wyjąć ze mnie Boga, zostaje sama nędza.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
nałóg
Posty: 3318
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Walka o ocalenie małżeństwa

Post autor: nałóg »

Marcin...... sugeruję BARDZO UWAŻNE przeczytanie postów Marylki a potem Ukasza.
Bo pewnie trochę nieświadomie , lecz manipulujesz sobą i faktami poprzez racjonalizowanie i usprawiedliwianie:
Marcin83 pisze: 16 sie 2019, 10:19 Czytałem trochę na ten temat i nie mam 100% przekonania czy można mówić w moim przypadku o uzależnieniu, gdyż po pierwsze "to" nigdy nie było w centrum mojego życia, po drugie częstotliwość była na tyle duża by zrujnować nasze życie intymne, ale równocześnie bez porównania mniejsza niż to wynika z publikacji traktujących o tym problemie
zakłamujesz siebie? czy nie? onanizm rujnował wasze pozycie? czy nie?
Powiedziałes wczoraj żonie o swoim onanizmie i ja odczytuje to jako swoisty szantaż:
Marcin83 pisze: 16 sie 2019, 10:19 Postanowiłem przyznać się z nadzieją, iż świadomość że problem nie tkwił w niej ( tak to widziała dotychczas) a we mnie pozwoli jej łatwiej podjąć decyzję o przebaczeniu i daniu mi szansy na naprawę.
No tak...... walnąłeś ją obuchem(onanizmem a tym samym zdradą emocjonalno/fizyczną z własna łapą) w głowę i to ona ma teraz sobie z tym poradzić.......................a Ty taki szlachetny
Marcin83 pisze: 16 sie 2019, 10:19 Poza tym, najzwyczajniej w świecie ta prawda jej się należała.
Przerzuciłeś na żonę odpowiedzialność za swój onanizm i kryzys w imię tzw "prawdy".

Manipulacja i teraz to ona ma sobie z tym poradzić....... a jak sobie nie poradzi to Ty w poczuciu skrzywdzenia będziesz "biednym misiem"
Marcin...... sporo sarkazmu w tym co napisałem....... nie ma to celu 'zdołowania" Cię a jedynie takie może drastyczne otwarcie Ci oczu.
Zabolało???? miało zaboleć..... jak boli to znaczy że wymaga leczenia a nie pudrowania. Pogody Ducha mimo wszystko i chyba przydał by Ci się taki solidny rachunek sumienia.
ODPOWIEDZ