Zanim poznałam mojego męża byłam w 4-letnim poważnym związku: miał być ślub, mieszkanie się wykańczało. Boga nie było, "wybranek" był niewierzący. W każdym razie ostatecznie rozstałam się z nim, bo zrozumiałam, że go nie kocham. Kiedy po weselu, na którym byłam z przyjacielem ze studiów (a niegdyś miłością życia) wybuchła między nami tamta dawna miłość, zrozumiałam, że ja tego swojego narzeczonego nie kocham i nie będę mogła mu przyrzec niczego przed Bogiem. No i rozstałam się z nim.
Miałam ogromne wyrzuty sumienia itd. A prawda była taka, że on był trudny do kochania przede wszystkim ze względu na zupełnie inne wartości. Zmuszał mnie do rzeczy wbrew mnie. Mówił, że jakbym np. straciła wzrok (to a propos ewentualnej operacji/korekty wzroku przy mojej wadzie) to zostawiłby mnie, bo nie chciałby być z inwalidą. Z drugiej strony świetnie razem się dogadywaliśmy, mieliśmy podobne pasje, ciągnęło nas do siebie.
Po co to piszę? Chodzi o to, że podjęłam ileś tam lat temu decyzję, której nie żałowałam (tylko wyrzuty sumienia, że kogoś skrzywdziłam wtedy), a teraz kiedy po 9 latach małżeństwa mąż mnie odtrącił całkowicie, jako przyjaciela, kobietę, miłość itd. nagle ten mój były sprzed lat nagle zaczął mi się śnić. Zaczęłam przypominać sobie z rozrzewnieniem jak to cudownie było, że to był jedyny mężczyzna, który patrzył na mnie z zachwytem, podobało mu się we mnie wszystko.
Ach i och po prostu.
I od razu myśli o zdadzieckim mężu.
Że on nigdy tak na mnie nie patrzył itd.itp.
A prawda jest oczywiście zupełnie inna. Tak jak pisałam wyżej: nie potrafiłam pokochać tamtego człowieka z różnych powodów.
Jednak zły naprawdę potrafi zaciemnić przed nami samymi nasze wspomnienia, wykrzywić je, pokazać (w zależności od tego co chce osiągnąć) albo jako cud miód i orzeszki (przypomina mi się film o braciach Grimm, gdzie była czarownica, która w rzeczywistości była obrzydliwa, ale pokazywała się tylko w lustrze, w którym była Monicą Bellucci), albo jako coś powykrzywianego i okropnego, tylko, że wówczas podsuwa krzywe zwierciadło.
Mój mąż teraz jest potworem. Tak. I trzeba to zobaczyć. Ale nie był taki cały czas i nie daję się już zwieść tym omamom, że byłam ślepa wychodząc za mąż. I że czeka na mnie ktoś lepszy. Bo tak, takie myśli miałam. A potem się nawróciłam.
Już nie zwracam uwagi na te pokusy, właściwie to już nawet nie są pokusy, bo nic mnie nie kusi. W tym zakresie
A takie "pocieszanie się", nawet w myślach, innymi ewentualnymi miłościami, dla mnie jest wyrazem mojego problemu, który ten kryzys wyrzucił na powierzchnię mojej "zupy życia"
Uzależniam się emocjonalnie od bliskich mi osób, szukam obrońcy i podpory, na którego zrzucę swoje ciężary, całą odpowiedzialność. W głębi duszy chcę być małą dziewczynką, którą zajmie się silny ojciec.
I ja tego nie chcę, to jest teraz mój priorytet, żeby z takiego stanu wychodzić.
"Ty zaś powróć do Boga swojego - strzeż pilnie miłości i prawa i ufaj twojemu Bogu!" (Oz 12, 7).
Jezu ufam Tobie.