Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

JolantaElżbieta
Posty: 748
Rejestracja: 14 wrz 2017, 8:03
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: JolantaElżbieta »

Czytając post Ruty doznałam olśnienia, że osoba współuzależniona w żadnym stopniu nie przyczynia sie do trwania w nałogu - zostaje zarażona taką sama chorobą - daje się zarażać. Kiedy mój mąż popadł w pornografię godziłam się na niektóre rzeczy, ale cały czas czułam, że coś jest nie tak - czułam się źle sama z sobą. Postawiłam granicę, powiedziałam stop - ale mój mąż chciał drugiego chorego koło siebie - było mu łatwiej uspokoić sumienie. Nie potrzebowała zdrowiejącej czy zdrowej osoby - bo na jej tle widział swoją chorobę i nie miał już usprawiedliwienia - sumienie dawalo o sobie znać. Uciekł. Zaczął od nowa - uznał to za szansę dla siebie - stworzenie nowej osoby, nowej tożsamości, bez obciążeń starymi grzechami, a raczej starym świadkiem jego upadku:-(
tata999
Posty: 1172
Rejestracja: 29 wrz 2018, 13:43
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: tata999 »

JolantaElżbieta pisze: 14 gru 2019, 14:45 ale mój mąż chciał drugiego chorego koło siebie - było mu łatwiej uspokoić sumienie. Nie potrzebowała zdrowiejącej czy zdrowej osoby - bo na jej tle widział swoją chorobę i nie miał już usprawiedliwienia - sumienie dawalo o sobie znać. Uciekł. Zaczął od nowa - uznał to za szansę dla siebie - stworzenie nowej osoby, nowej tożsamości, bez obciążeń starymi grzechami, a raczej starym świadkiem jego upadku:-(
Ciekawa opowieść. Czy jednak wiadomo, co siedziało w jego głowie i czy np. czy miał wyrzuty sumienia, uznał ucieczkę za szansę, chciał nowej tożsamości?
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

JolantaElżbieta pisze: 14 gru 2019, 14:45 Czytając post Ruty doznałam olśnienia, że osoba współuzależniona w żadnym stopniu nie przyczynia sie do trwania w nałogu - zostaje zarażona taką sama chorobą - daje się zarażać. Kiedy mój mąż popadł w pornografię godziłam się na niektóre rzeczy, ale cały czas czułam, że coś jest nie tak - czułam się źle sama z sobą. Postawiłam granicę, powiedziałam stop - ale mój mąż chciał drugiego chorego koło siebie - było mu łatwiej uspokoić sumienie. Nie potrzebowała zdrowiejącej czy zdrowej osoby - bo na jej tle widział swoją chorobę i nie miał już usprawiedliwienia - sumienie dawalo o sobie znać. Uciekł. Zaczął od nowa - uznał to za szansę dla siebie - stworzenie nowej osoby, nowej tożsamości, bez obciążeń starymi grzechami, a raczej starym świadkiem jego upadku:-(
Myślę, że wciąganie drugiej osoby przez osobę uzależnioną w swoje bagienko i unurzanie jej w tym choć trochę ma sens i jest dość przemyślaną strategią. Mój mąż po tym, jak po zerwanej terapii zaczął znowu palić marihuanę robił wiele, żebym ja też zapaliła i starał się tworzyć ku temu okazje. Naprawdę mu na tym zależało i na różne sposoby podejmował takie próby. Nie tylko on mi proponował, ale także jego znajomi - tak jakby sądził, że za jego plecami zapalę, a on mnie na tym złapie. Tak jakby moje niepalenie było przeciwko niemu. Gdybym zapaliła, nawet raz - miałby wspaniały pretekst do mówienia o tym, że niby jak mogę go oskarżać, skoro sama to robię. Podobnie było z pornografią, także byłam namawiana, by obejrzeć z nim. Na to też nie miał szans. Nie akceptuję pornografii, to brudny przemysł, który krzywdzi tak wiele osób, że nie chcę mieć z tym nic wspólnego, nie lubię też, gdy wulgaryzuje się tak piękną rzecz jak intymność i seksualność. Podobnie było z alkoholem, i tu byłam głupia: skoro ja wypiłam piwo, to jakim prawem miałam pretensje, że on się upił. Był moment, gdy to ja znalazłam się na granicy ryzykownego picia - zdarzało mi się upić, albo pić alkohol, by zredukować napięcie. Bardzo się cieszę, że puknęłam się w głowę. Przez jakiś czas piłam jeszcze alkohol okazjonalnie i w akceptowalnych społecznie granicach. Teraz nie piję wcale, nawet symbolicznie, nie chcę dostarczać pretekstu jemu. Bo po pierwsze gdy druga osoba da się wciągnąć choć trochę, od razu łatwo zrobić z niej współwinną - ty tak robisz a ja się nie czepiam, nie mam problemu, tylko ty masz problem, skoro ty możesz to ja też, czemu chcesz mi zabronić czegoś, co sama robisz...

Jednak myślę też, że na różne sposoby przyczyniałam się nie tyle do uzależnień męża, bo te rozwinęły się u niego na długo zanim się poznaliśmy, ale do jego trwania w nałogu na pewno. Na takie moje zachowania złożyło się jednak wiele różnych rzeczy i nie za wszystkie odpowiadam.

Pierwszą z nich jest nieświadomość czym jest nałóg i błędne przekonania: o nieszkodliwości (marihuany, pornografii, alkoholu) i o tym, że ważna jest wolność drugiej osoby w związku i nie wolno jej naruszać - co generalnie jest prawdą i ma głęboki sens, ale nie w relacji z osobą uzależnioną. To dość istotne, bo im więcej myślę, tym bardziej jestem przekonana, że to co w zdrowym związku powinno być podstawą i regułą, w relacji z osobą uzależnioną jest prostą drogą do zniszczenia siebie. Zaufanie - nie możesz ufać osobie uzależnionej, bo stale kłamie. Uczynność, ofiarność - nie rodzi wzajemności, jest traktowana jako naiwność i tworzy komfort do brania. Tak można by bez końca - każda dobra rzecz jaką robisz pogłębia kryzys. Trudno odpowiadać za brak wiedzy i przygotowania do życia z osobą uzależnioną - jestem jednak przekonana, że o tym czym jest uzależnienie i jak wpływa na relacje powinno się uczyć w szkołach. Uniknęlibyśmy wielu złamanych żyć.

Drugą z nich jest to, że osoby uzależnione manipulują - twoimi emocjami, otoczeniem, informacjami jakie przekazują i komu przekazują, stosowaniem swoistego systemu kar i nagród - jak najlepszy trener behawioralny. Nie mając wiedzy o nałogu i mając dobre intencje wsiąkasz w to zupełnie bezwiednie. Wybuchasz emocjami jak na zamówienie, izolujesz się żeby nie zwariować jak na zamówienie, dostajesz ataku zamartwiania się i nadopiekuńczości na zamówienie - jesteś jak panel z klawiszami, na którym uzależniony wciska odpowiednie kombinacje i uzyskuje dokładnie takie reakcje jak zaplanował. Wpadasz w porno? To kłócisz się z żoną, albo ją ranisz, żeby czasem nie przyszło jej do głowy szukać bliskości fizycznej. Chcesz się odurzyć bezpiecznie w weekend i nie zostać przyłapanym - kłócisz żonę z rodzicami i jedziesz do nich, a oni twój dziwny stan przypisują problemom małżeńskim i jeszcze ci współczują. Chcesz spokojnie popić na ostro? Pozwalasz żonie dwa razy wyjść z koleżankami, niech sobie wyjdzie do ludzi - i niech potem spróbuje mieć pretensje, że ty wychodzisz. Czujesz, że przegiąłeś i żona pęknie - zaczynasz źle się czuć, mieć myśli samobójcze i obwiniać ją za wszystko - będzie starać się lepiej. Wyszło na jaw że bierzesz, albo pijesz - zrób wszystko by żona i otoczenie uznali że to przez żonę. Żona ma dość na poważnie - błagaj, obiecuj i płacz, proś o szansę, w końcu odpuści. Żona jest bliska odkrycia, że znowu bierzesz - stwórz problem, który zajmie ją na dłużej, żeby nie miała czasu myśleć i analizować, oskarż ją o coś i niech się tłumaczy, przyznaj się, że wpadłeś długi i teraz jesteś w stresie, albo wzbudź w niej wyrzuty sumienia - on tak ciężko pracuje, że nie ma siły się ruszać po pracy a ona nie rozumie i jeszcze jakieś chore podejrzenia robi i koniecznie poskarż się mamie, żeby jej głowę zmyła. Potrzebujesz kasy? Powiedz znajomym, żeby ci pożyczyli, jej powiedz ze nie utrzymujesz kontaktu bo coś tam, a im, że żonie całkiem odbiło i żeby lepiej do żony nie dzwonili. A jak będą chcieli zwrotu, to powiedz, że żona chora i słabo i żeby nie dzwonili i jej nie martwili dodatkowo. Manipulacje to także poróżnianie cię z otoczeniem - wtedy łatwiej ukryć kłamstwa. Czasem zastanawiałam się, czemu rodzice męża lub niektórzy znajomi się ode mnie odsuwają, co ja im zrobiłam... Taka tam lojalność małżeńska w praktyce, oskarż, obwiń, steruj.

Kiedy sobie na to patrzę tak już trochę z dystansu, to widzę, że żyłam w takiej szklanej bańce, której kompletnie nie widziałam. To co do tej bańki się dostawało i wydostawało kontrolował mój mąż. A ja brałam to za rzeczywistość.

A co do zaczynania od nowa - mój mąż też zaczyna. Myślę nawet, że naprawdę uwierzył, że jak zacznie od nowa to mu się nagle wszystko ułoży, ile to ja się nie nasłuchałam jaki będzie szczęśliwy, ile zarobi, jak pracę zmieni i jak wszystko mu się pooukłada.
Ale nie wierzę, że można zrobić sobie nową tożsamość i uciec od starych grzechów. W nowym środowisku i nowym związku łatwiej ukryć na jakiś czas problem z nałogiem i udawać że go nie ma. Potem i tak wszystko się sypie i wali, bo nałóg ma się w sobie.
Małgorzata Małgosia
Posty: 306
Rejestracja: 05 wrz 2019, 14:31
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Małgorzata Małgosia »

Jakie to dosadnie prawdziwe co napisałaś Ruto... szczere i autentyczne.
Psychologiem nie jestem, ale coraz bardziej jestem przekonana, że choroba psychiczna, czy zaburzenie osobowości daje takie same efekty, tzn. osoba zdrowa w związku z kimś takim doświadcza tego samego co z nałogowcem.
Różnica polega chyba tylko na tym, że człowiek zaburzony "reguluje" się nieświadomie, tzn. jego zachowania nie są typową manipulacją. Chociaż manipulacją są.
Odnajduję wszystkie swoje odczucia, wspomnienia różnych sytuacji w tym co piszesz.
Długo się broniłam przed tym, że mój mąż ma nie po kolei w głowie, ale kiedy spadają mi klapki z oczu w innym świetle widzę to co kiedyś uważałam za niegroźne dziwactwa. Tak jak Ty nie miałaś wiedzy, ale też pewnie trochę nie chciałaś widzieć, uwierzyć w to, że Twój mąż jest uzależniony od różnych rzeczy. Racjonalizowałaś przy "pomocy" otoczenia, które bagatelizowało każdą z tych rzeczy.
Mój mąż popada w coraz większe szaleństwo i otoczenie tego nie widzi, bo traktują go od zawsze z przymrużeniem oka. A on ma poważny problem, ja zaś już nic oprócz modlitwy nie mogę zrobić. Staram się rozmawiać o tym z jego rodziną, żeby chociaż spróbowali spojrzeć na niego nie pod kątem niedojrzałego dziwaka, ale pogłębiającego się stanu depresji i paranoi. Trudno dotrzeć do nich teraz, w sytuacji rozwodu...
"Ty zaś powróć do Boga swojego - strzeż pilnie miłości i prawa i ufaj twojemu Bogu!" (Oz 12, 7).
Jezu ufam Tobie.
JolantaElżbieta
Posty: 748
Rejestracja: 14 wrz 2017, 8:03
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: JolantaElżbieta »

tata999 pisze: 14 gru 2019, 15:39
JolantaElżbieta pisze: 14 gru 2019, 14:45 ale mój mąż chciał drugiego chorego koło siebie - było mu łatwiej uspokoić sumienie. Nie potrzebowała zdrowiejącej czy zdrowej osoby - bo na jej tle widział swoją chorobę i nie miał już usprawiedliwienia - sumienie dawalo o sobie znać. Uciekł. Zaczął od nowa - uznał to za szansę dla siebie - stworzenie nowej osoby, nowej tożsamości, bez obciążeń starymi grzechami, a raczej starym świadkiem jego upadku:-(
Ciekawa opowieść. Czy jednak wiadomo, co siedziało w jego głowie i czy np. czy miał wyrzuty sumienia, uznał ucieczkę za szansę, chciał nowej tożsamości?

Znam mojego męża od 40 lat - wiem co mówię :-)
renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 »

Ruta pisze: 15 gru 2019, 2:10
JolantaElżbieta pisze: 14 gru 2019, 14:45 Czytając post Ruty doznałam olśnienia, że osoba współuzależniona w żadnym stopniu nie przyczynia sie do trwania w nałogu - zostaje zarażona taką sama chorobą - daje się zarażać. Kiedy mój mąż popadł w pornografię godziłam się na niektóre rzeczy, ale cały czas czułam, że coś jest nie tak - czułam się źle sama z sobą. Postawiłam granicę, powiedziałam stop - ale mój mąż chciał drugiego chorego koło siebie - było mu łatwiej uspokoić sumienie. Nie potrzebowała zdrowiejącej czy zdrowej osoby - bo na jej tle widział swoją chorobę i nie miał już usprawiedliwienia - sumienie dawalo o sobie znać. Uciekł. Zaczął od nowa - uznał to za szansę dla siebie - stworzenie nowej osoby, nowej tożsamości, bez obciążeń starymi grzechami, a raczej starym świadkiem jego upadku:-(
Myślę, że wciąganie drugiej osoby przez osobę uzależnioną w swoje bagienko i unurzanie jej w tym choć trochę ma sens i jest dość przemyślaną strategią. ...

Drugą z nich jest to, że osoby uzależnione manipulują - twoimi emocjami, otoczeniem, informacjami jakie przekazują i komu przekazują, stosowaniem swoistego systemu kar i nagród - jak najlepszy trener behawioralny.

A co do zaczynania od nowa - mój mąż też zaczyna. Myślę nawet, że naprawdę uwierzył, że jak zacznie od nowa to mu się nagle wszystko ułoży, ile to ja się nie nasłuchałam jaki będzie szczęśliwy, ile zarobi, jak pracę zmieni i jak wszystko mu się pooukłada.
Ale nie wierzę, że można zrobić sobie nową tożsamość i uciec od starych grzechów. W nowym środowisku i nowym związku łatwiej ukryć na jakiś czas problem z nałogiem i udawać że go nie ma. Potem i tak wszystko się sypie i wali, bo nałóg ma się w sobie.
Zgadzam się z powyższym.
Jeszcze dodam, że w sytuacji zdrady osoby uzależnione mają niejako łatwiej, bo manipulują doskonale od lat. Przez ponad 2,5 letniego romansu mojego męża nigdy się z niczym nie wysypał, a mną manipulował bardzo skutecznie. Ja dowiedziałam się 9 miesięcy po jego wyprowadzce (3,5 roku romansu) i dopiero wtedy wszystkie puzzle wskoczyły na swoje miejsce.
Jego związek z kowalską nie wypalił głównie z powodu jego picia, wcześniej pił bowiem „przez żonę”, a jak zaczął żyć z kowalską to przez kogo? Ona była bardzo naiwna, bo z uzależnieniem nie miała wcześniej do czynienia.
Dodam do tego, że współuzależnienie najczęściej też jest swego rodzaju istniejącym już wcześniej, przed poznaniem uzależnionego, zaburzeniem (można wygooglać) dlatego najczęściej córki alkoholików żyją potem także z alkoholikami. Osoba zdrowa (jeśli takie istnieją) odchodzi od uzależnionego, a podatna/współuzależniona zostaje.
Główną cechą współuzależnienia jest totalna koncentracja na uzależnionym. Al.-Anon i lata przebywania tam spowodowały, że się odwiesiłam. Mnie z tym było dobrze, wydawało się, że małżeństwo wyzdrowiało. Widać jemu jednak brakowało tej uwagi i koncentracji na nim. Kiedy u męża zaczęły się problemy (w pracy) już za mało byłam na nim skoncentrowana (pomagałam, wspierałam, ale w jego subiektywnym odczuciu chyba za mało) i dlatego tę pustkę zapełniła kowalska. To z nią miał potem chory taniec. Dopiero w ostrym/otwartym kryzysie (1 rok) przy zagrożeniu porzuceniem, nagle poczułam jak wraca moje współuzależnienie. Bardzo to mnie przestraszyło, czułam się wobec tego bezradna. Trwało to kilka miesięcy, zanim zdołałam się znowu odwiesić.
Dlatego także na tym forum tak dużo piszemy o odwieszeniu się od męża, zdystansowaniu, bo stan zagrożenia zwiększa taką chorą koncentrację na zdradzającym/porzucającym.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
Pustelnik

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Pustelnik »

renta11 pisze: 15 gru 2019, 19:05 (...) Osoba zdrowa (jeśli takie istnieją) (...)
Cenne i dojrzałe (zastrzeżenie) ale chyba niestety mało popularne.
(Wg mnie) jak najbardzie na m-scu . 8-)

Pozdro !
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Pustelnik pisze: 16 gru 2019, 6:51
renta11 pisze: 15 gru 2019, 19:05 (...) Osoba zdrowa (jeśli takie istnieją) (...)
Cenne i dojrzałe (zastrzeżenie) ale chyba niestety mało popularne.
(Wg mnie) jak najbardzie na m-scu . 8-)

Pozdro !
Zastanawiam się nad tym czasem, czy gdybym była osobą zdrową, odeszłabym od męża albo z nim się nie związała. I myślę że nic by to moje zdrowie nie zmieniło. Bo osoby zdrowe w relacji z chorą osobą także robią się chore. Ja w życiu sporo oberwałam, moja rodzina pochodzenia nie była idealna, miałam swoje problemy. Ale też sporo miałam już przepracowane z tego. Na pewno miałam ogromne luki w wiedzy o tym, czym jest nałóg, jak dużym zagrożeniem są używki i przegapiłam sygnały alarmowe na etapie narzeczeństwa. Jednak mimo to rozmawiałam o tym co mnie zaniepokoiło z moim przyszłym wtedy mężem, tylko że dałam mu wiarę, kiedy powiedział że takich problemów nie ma. Czy gdybym była zdrowa i nie potrzaskana nie uwierzyłabym mu? Uwierzyłabym i tak, bo mam mocne przekonanie, że miłość opiera się na zaufaniu. To dość zdrowe. Od momentu zawarcia małżeństwa odejście od męża nie wchodziło w grę. Znów zabrakło mi wiedzy. Rozwodu nie dopuszczałam, a na drugim biegunie widziałam tylko trwanie w małżeństwie. Nie myślałam o separacji, bo takiej opcji nie znałam, nie rozważałam, była poza moją świadomością. Jednak czy wiedząc o separacji zdecydowałabym się na nią? Nie. Chciałam małżeństwa nie separacji. Tym co mnie trzymało w małżeństwie i przy moim mężu nie było potłuczenie, ani strach, ani choroba tylko moja miłość do niego, troska o rodzinę, wiara w trwałość małżeństwa. Dość zdrowe motywacje. Tylko że im bardziej rozwijał się nałóg męża, tym ja też robiłam się bardziej chora. Jestem sobie samej wdzięczna za to, że mimo wszystko dbałam o siebie, że z siebie nie zrezygnowałam, że mimo ogromnej koncentracji na mężu rozwijałam też inne relacje, swój kawałek świata, swoją pracę zawodową, że się doksztalcałam. Dzięki temu nie stałam się ruiną siebie i nie zostałam na zgliszczach. W końcu widzę jakieś korzyści z bycia wredną feministką 😉
Nadal męża kocham i pracuję nad tym, by ta miłość z powrotem stała się miłością zdrową. Nadal moje nastroje zależą od niego i on nadal mnie ćwiczy. Choćby dziś. Umówił się, że zajrzy do dziecka z dzieckiem. Nie pojawiał się, nie uprzedził, że nie przyjdzie. Natychmiast pomyślałam, że musiało mu się coś stać - bo przecież mój wspaniały mąż, który jest też wspaniałym ojcem, nigdy by tak wobec dziecka nie postąpił. I włączyło mi się martwienie o niego. Tylko teraz oprócz ja które przeżywa zbudowałam w sobie także obserwatora. Porównałam swój stan i emocje z poprzednimi sytuacjami gdy się zamartwiałam o niego. Zwykle wracał półprzytomny ale cały. A ja po przeżytym strachu tylko się już cieszyłam że nic mu nie jest. A cały mój strach i zmartwienie brało na siebie także nasze dziecko, które też się wtedy w te moje emocje włączało. I tak sobie obserwując siebie, to zamartwianie trochę sobie wyłączyłam - i nie sprzedałam go dziecku. Powiedziałam malcowi, że tata pewnie zapomniał o spotkaniu, wrócił z pracy i śpi. Panu ojcu napisałam zgodnie z prawdą, że dziecko niepokoi się, sprawdza telefon czy nie odpisał i żeby napisał chociaż dobranoc. Coś go widać ruszyło, bo późno, ale napisał do dziecka. Więc bruner misiaczku, jeszcze trochę i takie numery już ze mną nie przejdą 😊 Zdrowieję.
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13319
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Nirwanna »

Ruta pisze: 17 gru 2019, 0:48 Więc bruner misiaczku, jeszcze trochę i takie numery już ze mną nie przejdą 😊 Zdrowieję.
:mrgreen:
Ruta pisze: 17 gru 2019, 0:48 Na pewno miałam ogromne luki w wiedzy o tym, czym jest nałóg, jak dużym zagrożeniem są używki i przegapiłam sygnały alarmowe na etapie narzeczeństwa. Jednak mimo to rozmawiałam o tym co mnie zaniepokoiło z moim przyszłym wtedy mężem, tylko że dałam mu wiarę, kiedy powiedział że takich problemów nie ma. Czy gdybym była zdrowa i nie potrzaskana nie uwierzyłabym mu? Uwierzyłabym i tak, bo mam mocne przekonanie, że miłość opiera się na zaufaniu. To dość zdrowe.
Nie zgodzę się w tym punkcie. Luki w wiedzy to jedna rzecz, ale też posiadanie wiedzy jeszcze nie załatwia sprawy. Potrzebna jest jeszcze solidna motywacja do wdrożenia tej wiedzy w życie. Patrz wątek Fino - wiedzy tam po kokardki, a wątek ma już ponad 100 stron 8-) Brakuje solidnej motywacji, czyli solidnej dawki miłości do siebie - nie chorej, tylko właściwie rozumianej, zgodnej z Bożym zamysłem.
Gdybyś była zdrowa, uwierzyłabyś i zaufałabyś przede wszystkim samej sobie. A wówczas nie brałabyś na wiarę nic z tłumaczeń, co budziłoby Twoje wątpliwości, tylko poczekałabyś na totalną spójność słów narzeczonego z jego postawami, zachowaniami. Co więcej - umiałabyś to zweryfikować.
Miłość opiera się na zaufaniu - to prawda. Jednak wówczas, gdy podejmowałaś decyzję, chyba jeszcze w tej miłości było sporo zakochania, podejrzewam. Jeszcze nie była to miłość, albo raczej - miłość tak rozumiana na tamten czas. U mnie tak było.
Na forum mówimy "zacznij od siebie". Miłości też to dotyczy.
Miłość zaczyna się wtedy, gdy kocham siebie i ufam sobie. Wiem też, w jakich obszarach siebie nie kocham jeszcze, i nie ufam sobie, i w tych obszarach potrzebuję co najmniej wsparcia wspólnoty, oraz koniecznego pokierowania przez Boga. Żyję wówczas w prawdzie, i dopiero wtedy jestem w stanie tak samo spojrzeć na drugiego człowieka - w prawdzie, z miłością. Dokładnie w takiej kolejności.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Nirwanna pisze: 17 gru 2019, 6:54 Gdybyś była zdrowa, uwierzyłabyś i zaufałabyś przede wszystkim samej sobie. A wówczas nie brałabyś na wiarę nic z tłumaczeń, co budziłoby Twoje wątpliwości, tylko poczekałabyś na totalną spójność słów narzeczonego z jego postawami, zachowaniami. Co więcej - umiałabyś to zweryfikować.
Miłość opiera się na zaufaniu - to prawda. Jednak wówczas, gdy podejmowałaś decyzję, chyba jeszcze w tej miłości było sporo zakochania, podejrzewam. Jeszcze nie była to miłość, albo raczej - miłość tak rozumiana na tamten czas. U mnie tak było.
Na forum mówimy "zacznij od siebie". Miłości też to dotyczy.
Miłość zaczyna się wtedy, gdy kocham siebie i ufam sobie. Wiem też, w jakich obszarach siebie nie kocham jeszcze, i nie ufam sobie, i w tych obszarach potrzebuję co najmniej wsparcia wspólnoty, oraz koniecznego pokierowania przez Boga. Żyję wówczas w prawdzie, i dopiero wtedy jestem w stanie tak samo spojrzeć na drugiego człowieka - w prawdzie, z miłością. Dokładnie w takiej kolejności.
No tak. Dziękuję ci Nirwanno, że nie dałaś mi się tak łatwo po tym prześliznąć. Zatrzymałam się przy tym, dlaczego wtedy uwierzyłam narzeczonemu, mimo wątpliwości. Miłość i zakochanie oraz wiara w zaufanie jako podstawę relacji były tylko składową. Ale nie wyczerpują tematu. Przypomniałam sobie rozmowy, jakie prowadziłam w tamtym czasie z przyjaciółmi. Mówiłam o swoim strachu, że kocham (jestem zakochana), ale się boję. Czułam, że coś jest nie tak. Aż któregoś dnia podjęłam decyzję - złą decyzję - że będę ufać i od tamtej pory świadomie ignorowałam wszystkie niepokojące sygnały, które nadal się przytrafiały i już do nich nie wracałam. Dlaczego? Bo bałam się postawić ukochanemu jakiegokolwiek warunku. I ma to źródło w mojej ówczesnej niepewności, braku miłości do siebie, poczuciu, że nie jestem dostatecznie ładna, atrakcyjna, godna miłości. Wiem nawet skąd się to wzięło.

Od dzieciństwa byłam porównywana z moją siostrą. Ona była bardzo dziewczęcą dziewczynką, lubiła lalki, lubiła im szyć, była śliczna, interesowała się "dziewczęcymi" rzeczami, była wdzięczna i otwarta. I nadal taka jest - bardzo dziewczęca, choć jest już kobietą, nadal tą dziewczęcość zachowała. Ja byłam całkiem inna - niespecjalnie lubiłam dziewczęce zabawy, lalek nie tykałam, nie rozumiałam po co udawać, że jakiś kawałek plastiku to dziecko, skoro nie jest dzieckiem, manualnie byłam niesprawna, więc jakieś szycia i kolorowanki odpadały, zresztą uważałam je za głupoty. Uwielbiałam czytać, fascynował mnie kosmos, fizyka, astronomia, gdy odkryłam logikę poczułam tak niesamowitą ekscytację, że pamiętam ją do dziś. Byłam zachłanna na wiedzę, ciągle było mi mało. W obyciu byłam dość kanciasta, nie lubiłam się wdzięczyć, byłam dość zamknięta w sobie, nie znosiłam dziewczęcych strojów, bo mi przeszkadzały. I rok po roku słyszałam, że moja siostra jest ode mnie ładniejsza, że ze mną to będzie kłopot, bo nie dość, że nie mam zjawiskowej urody, to mężczyźni nie lubią takich kobiet, co są za mądre. Te słowa bardzo mnie raniły. Spojrzałam aż na zdjęcia z dzieciństwa i wcale nie byłam brzydką dziewczynką, choć nie miałam tak klasycznej urody jak moja siostra. Ale we mnie te wszystkie głupie i nierozważne słowa zostały. Dorastałam w przekonaniu, że z moją kobiecością coś jest mocno nie tak. Gdy czytałam bajkę o księżniczce na ziarnku grochu czułam się fatalnie, bo wiedziałam, że ja mogę spać na kamieniach i żaden siniak mi się nie zrobi, więc żadna ze mnie eteryczna istota. To była słuszna samoobserwacja: do dziś wolę wyprawę w góry niż wylegiwanie się po jakiś pałacach, spa, czy inne rzeczy w tym stylu.

Przenoszę się w miejscu i czasie: Gdy zobaczyłam po raz pierwszy mojego męża wszystko się we mnie poruszyło i od pierwszej chwili wiedziałam, że będzie moim mężem. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam. Co ciekawe, niespecjalnie miałam wcześniej pomysł, żeby wychodzić za mąż - byłam przekonana, że niespecjalnie się do tego nadaję. I nagle łup - bardzo chciałam, żeby on widział we mnie kobietę i byłam tym zafascynowana, że naprawdę widział. Czułam to. Kiedy w końcu miałam przedstawić sobie moją siostrę i mężczyznę w którym tak bardzo się zakochałam, bardzo bałam się, że ona mu się spodoba bardziej niż ja, że on się połapie, że żadna ze mnie księżniczka. Właśnie to poczucie, że nie jestem dostatecznie kobieca, było źródłem mojego lęku. A bardzo bardzo chciałam być z moim mężem. Bałam się, że jeśli coś powiem, on odejdzie. Czy gdybym siebie wtedy kochała i uważała siebie za dostatecznie kobiecą, miałabym odwagę powiedzieć narzeczonemu, że niepokoję się tym, że za dużo pije, że niepokoi mnie, że pali za dużo marihuany (w samym okazjonalnym paleniu nie widziałam wtedy nic złego) i to jak źle reaguje na alkohol i jak zachowuje się pod jego wpływem? Tak. Czy odeszłabym od niego? Nie. To co wtedy rozważałam i czego nie zrobiłam, to było powiedzenie narzeczonemu, że go kocham, ale nie poślubię go, dopóki nie rozwiąże tych problemów, nie opanuje ich i ja nie zacznę czuć się z nim bezpiecznie, także gdy pije alkohol. Trudno ocenić, ale z perspektywy dziś myślę, że to miałoby szansę zadziałać, bo nie tylko ja byłam zakochana, ale mój mąż również i czułam, że jest gotowy dla mnie zrobić wszystko.

Ta moja zraniona kobiecość odbudowała się trochę w małżeństwie, dzięki miłości i uwadze jaką dostałam od męża. Ale z czasem, gdy ja zaczęłam mówić o jego uzależnieniu, on nauczył się w tą moją sferę i moją niepewność bić, bić bardzo mocno. I było to skuteczne, bo trzymało mnie w ryzach. Odsunięcie się ode mnie, zwrócenie uwagi na inną kobietę przy całkowitym ignorowaniu mnie - bardzo mnie dyscyplinowały - robiłam się "grzeczna", przestawałam mieć pretensje, wycofywałam się z konfrontacji w sprawie używek. Nagle dzisiaj otworzyły mi się też klapki, czemu nie umiałam zdecydowanie przeciwstawić się pornografii, którą oglądał mój mąż, mimo, że w okresach, gdy mąż jej używał, izolował się ode mnie w sferze bliskości, dotyku, nawet mnie nie przytulał - co bardzo mnie raniło. Wewnętrznie miałam przekonanie, że to moja wina, że mąż musi wręcz patrzeć na inne kobiety, bo ja nie jestem taka jak być powinnam. Samo wspomnienie tego jak wtedy myślałam o sobie i co czułam boli tak, że płaczę. Pamiętam, że gdy nastąpił pierwszy ogromny kryzys związany z uzależnieniem męża i poprosiłam żeby mąż wyprowadził się z domu do czasu, aż wytrzeźwieje, a potem gdy wrócił, zaczęliśmy rozmawiać, powiedział, że od pornografii uzależnił się już w młodości i że ten problem w jego życiu od tamtej pory powraca. I jak byłam tym zdziwiona, że to nie przeze mnie i przez to jaka jestem.

Ileś tam lat potem, w sumie nie tak całkiem dawno, trafiłam na mądrą kobietę, która powiedziała mi, że istnieje wiele różnych rodzajów kobiecości i że skoro jestem kobietą, to jestem kobieca, nawet jeśli liczę szybciej niż większość mężczyzn w moim otoczeniu i lepiej rozpoznaję gwiazdozbiory i orientuję się dobrze w terenie. I że wcale nie oznacza to, że mam męski mózg, bo w kobiecym ciele może być tylko kobiecy mózg. Dobra wiem, że to głupie i oczywiste, ale dla mnie wtedy nie było. I że nie odbiera mi kobiecości to, że lubię łazić po górach i włóczyć się po bezdrożach z plecakiem i niespecjalnie dobrze czuję się w powłóczystych kieckach i umalowana i nie potrafię grać głupszej niż jestem, żeby jakiś pan poczuł się dowartościowany i robić tych wszystkich kobiecych sztuczek.
Tu krótka refleksja poza tematem, tylko obok, ale jestem ciekawa co sądzicie, bo ja nie wiem kompletnie co ma w tym sens... - mój mąż najpierw te moje cechy we mnie lubił, ale czasem miałam wrażenie, że jego zdaniem mogłabym trochę poudawać idiotkę, żeby poczuł się lepiej i widziałam, że gdy jakieś kobiety zachowywały się wobec niego w taki sposób, to robiło na nim wrażenie (och, podziwiam jak wspaniale i pewnie trzymasz kierownicę, ja tak nie umiem, pokażesz mi, ojejejejej i takie tam idiotyczne zachwyty i on naprawdę rósł i się puszył, co było dla mnie średnio zrozumiałe). Nie chodzi o to, że nie doceniałam męża, bo doceniałam, ale nie w taki idiotyczny sposób. Kiedy zrobił coś co ceniłam, co mi imponowało zawsze mu o tym mówiłam, nawet jeśli to był drobiazg, kiedy dostrzegałam w nim coś - od fizyczności, po charakter, cechę, sposób zachowania - co mnie poruszało, podobało mi się, co lubiłam, co odbierałam pozytywnie albo jako męskie i imponujące - nigdy tego nie zatrzymywałam dla siebie. Zresztą to dotyczyło nie tylko jakiś super mega wyczynów, bo lubiłam i doceniałam także jego zwyczajność, bliskość, to jak obiera ogórka, albo jak opowiada o tym co dziś zdarzyło mu się w pracy. Chętnie korzystałam z jego porad i zwracałam się do niego w sprawach na których się znał, nie żeby on czuł się lepiej, ale dlatego, że naprawdę uważałam je za wartościowe. Wydawało mi się, że pianie z zachwytu nad tym jak bohatersko i wyjątkowo trzyma kierownicę (zwyczajnie) obrażałoby jego inteligencję. Tu gorzka refleksja - że jedna pani sobie jednak tym sposobem i idiotycznymi zachwytami i tym, że ja się tak jak ona nie zachwycałam i nie potrafię/nie chcę/nie zamierzam udawać głupiej, żeby mu ego podrosło - a ona dokładnie to robiła i teraz jednak on jest z nią, nie ze mną. On jest głupi, że się na to łapie, czy ja byłam głupia, że tak nie robiłam? Czy mężczyźni naprawdę potrzebują takich zachowań, by czuć się dowartościowani? Może jednak trzeba piać?

Kamieniem milowym na mojej drodze były też słowa, które tu na forum przeczytałam i które napisała któraś z Was. Jestem córką Króla. Nagle poczułam, że jestem. Moja kobiecość nie jest nadal całkiem zdrowa, pierwsze takie refleksje miałam, gdy modliłam się NP i rozważając w kontekście tajemnic różne aspekty tego kim jest Maryja - i kim ja jestem (oto ja służebnica pańska...) Od jakiegoś czasu już o tym myślę i nad tym pracuję, robiąc jakieś postępy. Gdy jechałam windą na pierwsze spotkanie na grupie wsparcia spojrzałam w lustro - ot tak żeby włosy spod czapki wyprostować i całkiem szczerze i spontanicznie pomyślałam o sobie, że jestem ładna - bo taką siebie zobaczyłam: ładny uśmiech, ładne włosy i zadowolone oczy. To uczucie trwało tylko chwilę, ale było bardzo miłe.

I myślę sobie teraz, że to ma jednak wbrew pozorom bardzo dużo wspólnego z tym, że nie wkręciłam się tym razem w panikę i lęk, że mojemu mężowi coś się stało, gdy nie raczył odezwać się do dziecka z którym się umówił, i że zaczynam czuć w sobie, że "nie ze mną te numery". Zwróciłam się do Boga i Maryi o uzdrowienie i najwyraźniej usługa jest kompleksowa - zdrowieję nawet w tych poukrywanych obszarach, które chowam sama przed sobą :)
(Mam nadzieję, że nikogo nie urażam takim typem humoru, myślę, że Bóg choć z pewnością ma lepsze poczucie humoru niż ja, to i moje niewydarzone żarciki przyjmuje).

Za każdym razem, jak czytałam na forum tutaj porady dla kobiet zajmij się sobą, zadbaj o sobie - to rosłam, ale gdy padały przy tym propozycje typu idź do fryzjera, kosmetyczki - wydawało mi się to płytkie i stereotypowe. Hm...może się przejdę i ja, co mi tam. Skoro przyjmuję różne mądrości sycharowe i je cenię (bez ironii) to czemu i tych nie wypróbować?

Dziękuję ci raz jeszcze Nirwanno, bo Twoje słowa wysłały mnie dziś w interesującą podróż. Z której wróciłam odrobinę mądrzejsza.
Małgorzata Małgosia
Posty: 306
Rejestracja: 05 wrz 2019, 14:31
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Małgorzata Małgosia »

Ruto jestem Tobą zachwycona po prostu. Jesteś fascynującą i zachwycającą kobietą.
Musiałam to napisać, bo poryczałam się czytając Twój post, który jest po prostu o mnie.
Z tym, że ja nadal nie wiem, czy prawdziwe we mnie jest to, że to całe "pianie" i robienie z siebie kokietki, strojenie się itp. uważam za głupie, czy jednak uważam za głupie, bo chciałabym a nie potrafię.
Ja teraz szukam swojej kobiecości, jaka ona jest?

Mając takie dokładnie poczucie kobiecości jak Ty w relacji z narzeczonym (różnica taka, że nie mam siostry, tylko braci), zupełnie nie pomagały mi informacje od męża, że podobają mu się zupełnie inne typy urody niż mój (totalne przeciwieństwo, tzw. "blachary" - mam nadzieję, że to nie jest brzydkie słowo...), włącznie z wielkościami różnych części ciała. A także nie pomogło mi usłyszenie w wieku 33 lat, że mam niską rezerwę jajnikową, niskie AMH, które dla mnie jest jakby hormonem kobiecości. Tak sobie wbiłam do głowy.

To co napisałaś otworzyło mi nowe horyzonty na moją postawę w małżeństwie, na moją uległość, brak wymagań, "łykanie" jak pelikan wszystkiego co mówił mąż.
Jakie te nitki życia są ze sobą poplątane...Maryjo, rozplątuj je wszystkie, bo mnie to przerasta...
"Ty zaś powróć do Boga swojego - strzeż pilnie miłości i prawa i ufaj twojemu Bogu!" (Oz 12, 7).
Jezu ufam Tobie.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Pracowałam w ostatnie dni naprawdę ciężko, przygotowując odpowiedź na otrzymany pozew o rozwód. Bardzo pomogły mi refleksje zawarte w zakładce Jak uniknąć walki w sądzie podczas rozprawy rozwodowej na storonie Sycharu oraz modlitwa o 7 darów Ducha Świętego.
Bardzo to trudne, zwykle o tej porze roku wspólnie przygotowywaliśmy święta i cieszyliśmy się na czas jaki spędzimy z rodziną, dzieciakami, przyjaciółmi.
Zdecydowałam się nie walczyć, w sensie nie oskarżać męża o nic, poza wskazaniem, że jest uzależniony i przyznać otwarcie, to co jest moją winą. Odnośnie opieki nad dzieckiem napisałam szczerze jak wygląda sytuacja, czego obawiam się ja i czego obawia się dziecko, oraz że nie wiem jak mądrze to rozstrzygnąć, aby dziecko miało kontakt z tatą, ale żeby nie było to dla dziecka krzywdzące. Napisałam też że nie chcę rozwodu, bo jestem osobą wierzącą i uważam że rozwód nie jest dobrym rozwiązaniem obecnego kryzysu dla nikogo z nas i proszę sąd o jego nieorzekanie, ale w związku z trudną sytuacją proszę o orzeczenie separacji. Nie zaproponowałam żadnej kwoty alimentów. Jest przepis, że sąd orzekając rozwód i analogicznie separację sam rozstrzyga o tym jak rozłożyć między małżonków obowiązek alimentacyjny. W ten sposób uniknę upokarzającej walki o alimenty. Mam zamiar nie podać żadnej kwoty której się domagam, tylko zgodnie z prawdą podać koszty utrzymania dziecka oraz moje dochody. Niech sąd sam to rozstrzygnie.
Pozostaje mi teraz modlić się o 7 darów dla orzekających w naszej sprawie i do Michała Archanioła aby trzymał złego z daleka.
SAMOA
Posty: 157
Rejestracja: 20 lut 2017, 9:43
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: SAMOA »

Ruta, jesli przyznasz co jest Twoja winą to licz sie ze otrzymasz rozwód z winą obojgu małżonków, niestety sady nie chcą orzekac separacji tylko odrazu rozwod. zastanów się nad tym.


http://archiwum.kryzys.org/viewtopic.ph ... sc&start=0
JolantaElżbieta
Posty: 748
Rejestracja: 14 wrz 2017, 8:03
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: JolantaElżbieta »

Ruta pisze: 22 gru 2019, 10:53 Pracowałam w ostatnie dni naprawdę ciężko, przygotowując odpowiedź na otrzymany pozew o rozwód. Bardzo pomogły mi refleksje zawarte w zakładce Jak uniknąć walki w sądzie podczas rozprawy rozwodowej na storonie Sycharu oraz modlitwa o 7 darów Ducha Świętego.
Bardzo to trudne, zwykle o tej porze roku wspólnie przygotowywaliśmy święta i cieszyliśmy się na czas jaki spędzimy z rodziną, dzieciakami, przyjaciółmi.
Zdecydowałam się nie walczyć, w sensie nie oskarżać męża o nic, poza wskazaniem, że jest uzależniony i przyznać otwarcie, to co jest moją winą. Odnośnie opieki nad dzieckiem napisałam szczerze jak wygląda sytuacja, czego obawiam się ja i czego obawia się dziecko, oraz że nie wiem jak mądrze to rozstrzygnąć, aby dziecko miało kontakt z tatą, ale żeby nie było to dla dziecka krzywdzące. Napisałam też że nie chcę rozwodu, bo jestem osobą wierzącą i uważam że rozwód nie jest dobrym rozwiązaniem obecnego kryzysu dla nikogo z nas i proszę sąd o jego nieorzekanie, ale w związku z trudną sytuacją proszę o orzeczenie separacji. Nie zaproponowałam żadnej kwoty alimentów. Jest przepis, że sąd orzekając rozwód i analogicznie separację sam rozstrzyga o tym jak rozłożyć między małżonków obowiązek alimentacyjny. W ten sposób uniknę upokarzającej walki o alimenty. Mam zamiar nie podać żadnej kwoty której się domagam, tylko zgodnie z prawdą podać koszty utrzymania dziecka oraz moje dochody. Niech sąd sam to rozstrzygnie.
Pozostaje mi teraz modlić się o 7 darów dla orzekających w naszej sprawie i do Michała Archanioła aby trzymał złego z daleka.
I prawda sama się obroni - ufaj!
Pustelnik

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Pustelnik »

SAMOA pisze: 22 gru 2019, 11:35 Ruta, jesli przyznasz co jest Twoja winą to licz sie ze otrzymasz rozwód z winą obojgu małżonków, niestety sady nie chcą orzekac separacji tylko odrazu rozwod. zastanów się nad tym.


http://archiwum.kryzys.org/viewtopic.ph ... sc&start=0
Ale ewentualna "wina" tudzież krzywda moralna po czyjej będzie (wtedy) stronie ?
Wg mnie - (po stronie) sądu ... :!:

Sugierujesz "roztropność" na pograniczu ... "cwaniactwa" - tak sobie rozważam, nikogo nie chcę sądzić, ani tym bardziej (nikomu) "radzić" :) w tych trudnych sprawach :(

Pozdro !
ODPOWIEDZ