Możę, źle to sprecyzowałem. Przepraszam pisane z komórki.
W zabawie tańczyłem z córką. Chciałem włączyć w tą zabawę, żone. Nie wykazała żadnego entuzjazmu. Na moje próby zagajenia, zaproszenia odeszła mówiąc, że musi się wysikać.
Wygląda to naprawde źle. Chciałbym się od tego naprawdę odciąć ale nie potrafię, nie potrafię zacząć żyć swoim życiem.
Teraz mam teściów przeciwko sobie, jak zwróciłem uwagę, że nie toleruje tego, że żona wyraża chęć chodzenia na dyskoteki z 12 lat młodszymi koleżankami.
Chce mi się wyć...
Mam leki od psychiatry ale boję się ich używać, żebym się nie uzależnił, skończe brać a kiedyś i tak będzie się trzeba zmierzyć z tym prblemem.
Póki co mamy wyznaczony termin terapii za miesiąc w poradni katolickiej.
Chodzą mi głupie myśli po głowie, wiem że głupie ale jestem tak bezradny że już nawet myślę zapytać szczerze kowalskiego czy dalej ich coś łączy, czy mam się usunąć na bok i im nie przeszkadzać? Ciągłe życie w takim stanie jest wykańczające. W pracy nie idzie.
Jedyne co bym robił to położył się i spał. Krótkie drzemki, po którym mam jakieś migawki z naszego małżństwa i po chwili dochodzi do mnie... nie to już nie istnieje. Jak sztylet w serce
Dziś jak się chciałem zabrać na oglądanie żłubka z córką i zapytałem czy mogę jechać: jest mi to obojętne.
Czy aż tak musi mnie ranić? Wie o tym doskonale, dlaczego?, co ja jej zrobiłem?
Wiem nie mam "jaj" i nie wiem co zrobić, żeby je odzyskać