Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

Post autor: Caliope »

Firletka pisze: 29 sie 2020, 15:11 I tak się zastanawiam jeszcze nad jedna rzeczą. Mój mąż jest przeświadczony (zaczęło się kilka tygodni po odkryciu jego kowalskiej ), ze to ja spotykam się z jakimiś mężczyznami. Praktycznie zarzuca mi to codziennie. Co jest kompletna bzdura. Czy Wasi małżonkowie też wysuwali takie absurdalne zarzuty?
To są omamy alkoholowe spowodowane niską samooceną uzależnionego. Do mojej mamy ustawiała się kolejka panów, tak twierdził ojczym alkoholik. Znam wiele przypadków takich zachowań.
forest7
Posty: 2
Rejestracja: 29 sie 2020, 20:46
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

Post autor: forest7 »

Witaj Firletko.
Jestem tu nowy, dopiero się zarejestrowałem. Przeczytałem Twój wątek od początku, zajęło mi to kilka dni i nie powiem ale sporo łez wylałem. Podziwiam Cię za wytrwałość w Twojej sytuacji. Dla mnie Jesteś Wielka. Ja również jestem w kryzysie małżeńskim z tym, że u mnie trwa on już trzy lata. W skrócie: jest/była (bo tego nie wiem czy nadal jest) zdrada emocjonalna i była/były/są zdrady fizyczne (tego też nie wiem czy są nadal). Mojej żonie zmieniła się orientacja seksualna. Zakochała się w kobiecie a z jeszcze inną mnie zdradziła ( to wiem na pewno). Jestem osobą wierzącą i praktykującą. Przez pierwsze dwa lata płakałem do poduszki i zadawałem pytanie Bogu dlaczego Ja? Co takiego w życiu zrobiłem, że mnie to spotkało? Modliłem się codziennie aby żona wróciła a poprzednie " tory". Ale nic z tego, po tych dwóch latach przestałem się modlić, zapadłem jakby w letarg czekając na rozwój wydarzeń. Teraz trafiłem na Twoją historię i komentarze jakie inni Ci wypisują. Po ich przeczytaniu dochodzę do wniosku, że Bóg wystawia mnie na próbę. Wielką próbę, czy ja na prawdę kocham swoją żonę? I ile warta jest moja miłość. A przede wszystkim czy jest prawdziwa. Z tego co przeczytałem to Ty kochasz swojego męża, a ja kocham swoją żonę, pomimo tych wszystkich złych rzeczy które nam wyrządzają. Pomimo iż nie znam tych 12 kroków o których była tu wcześniej mowa i stawianiu granic o których tak wszyscy piszą sam doszedłem do wniosku że trzeba się zająć sobą i córką ( żeby nie cierpiała). Nie mogę powiedzieć, że Cię rozumiem doskonale, bo Twoja sytuacja jest zupełnie inna niż moja. Twoja sytuacja trwa kilka miesięcy a moja trzy lata. Ty nie chcesz rozwodu ja również ( bo tak na prawdę Kochamy te swoje drugie połówki), Twój mąż nie chce się wyprowadzić moja żona również. Z mojej perspektywy Twój mąż jest trochę podobny do moje żony. Mieszkanie z Tobą pod jednym dachem jest dla niego wygodne jak mieszanie mojej żony ze mną. Z tej trzy letniej perspektywy doszedłem do wniosku że tak na prawdę moja żona nie wie czego chce. Może tak samo i Twój mąż też nie wie czego tak na prawdę chce od życia. Wniosek jaki mogę snuć z Twoich postów jest taki, że to Twój mąż chce Ciebie wykurzyć z domu. Być może jest to forma umniejszenia swojej winy i zrzucenia na Ciebie odpowiedzialności za swoje poczynania. Nie daj się w to wmanewrować. To nie Ty tu zawiniłaś. Dla mnie jak brakuje sił i nie widzę perspektyw staram się od tego odciąć na jakiś czas- tak jaki inni napisali - staram się zająć sobą i córką, rozmawiam z Bogiem choć przez ostatni rok się od Niego oddaliłem. Proszę o wsparcie i siłę, nie modlę się modlitwami ale rozmawiam jak z przyjacielem. Ja wiem, że dla Niego nie ma rzeczy nie możliwych ale wiem też, że nie jestem dobrym katolikiem i nie mogę żądać od niego cudu. Jednak tak zwyczajna przyjacielska rozmowa mi akurat pomaga. Rad raczej żadnych Ci nie udzielę bo sam mam poważny problem ze swoim małżeństwem, może napisałem nie na temat Twojej sytuacji ale wiec że jestem z Tobą i na najbliższym nabożeństwie w niedzielę będę się modlił za nasze małżeństwa. Pozdrawiam
Firletka
Posty: 243
Rejestracja: 05 kwie 2020, 9:40
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

Post autor: Firletka »

Forest: dziękuję Ci za ten post.

Bardzo Ci współczuję. Może kiedyś zrozumiemy, po co to wszystko jest... Może kiedyś dojdziemy do tego momentu, w którym jest większa część forumowiczów... Że zaczniemy kochać bardziej siebie...
Fajnie, że tu się znalazłeś. Są tu świetni ludzie, którzy naprawdę bardzo pomagają odnaleźć się w tej okropnej rzeczywistości.
Firletka
Posty: 243
Rejestracja: 05 kwie 2020, 9:40
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

Post autor: Firletka »

Dlaczego? Dlaczego w takim kryzysie z ludzi wychodzą same prymitywne rzeczy. Widzę, że mój maz nie ma honoru, za grosz, poczucia jakiejś godności, o empatii i szacunku już nawet nie wspomnę.

Jest kłamstwo, prymitywna żądzą pieniądza i to nie swojego, wulgarność...
Gdzie klasa? Gdzie godnosc? Gdzie poczucie jakiejś moralności?
forest7
Posty: 2
Rejestracja: 29 sie 2020, 20:46
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

Post autor: forest7 »

Ja już nie zastanawiam się nad takimi rzeczami. Ciężko jest wymagać od drugiej osoby u której nie na choćby odrobiny wiary w Boga aby nie przekraczała pewnych granic. Nie twierdzę, że ja jestem dobrym katolikiem ale ta odrobina wiary jaką posiadam właśnie wyznacza mi pewne granice. Ja nie próbuję zrozumieć poczynań mojej żony, szukam jedynie odpowiedzi co Bóg chce mi przekazać. Może to jest ten Krzyż, o którym była mowa na niedzielnym kazaniu?
Firletka
Posty: 243
Rejestracja: 05 kwie 2020, 9:40
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

Post autor: Firletka »

Krzyż w postaci małżeństwa? Przyszło mi to w niedzielę do głowy, właśnie podczas kazania .. ale nie wierzę... Po to Bóg pobłogosławił małżeństwo, żeby teraz tak cierpiec....
A może i tak...

Dziś to uważam, że mój mąż zwariował. On mnie obwinia o sytuację w domu. Swojej winy nie widzi ani odrobinki...
Powtarza mi cały czas jaka jestem podła, mała i jak to dzieci mi kiedyś podziękują... I tak patrzę na niego, staram, się nie reagować... On naprawdę chyba jest przekonany o swojej cudowności...
Aż trudno w to uwierzyć...
fannyprice
Posty: 255
Rejestracja: 16 kwie 2019, 10:39
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

Post autor: fannyprice »

Firletka pisze: 31 sie 2020, 21:35 Dziś to uważam, że mój mąż zwariował. On mnie obwinia o sytuację w domu. Swojej winy nie widzi ani odrobinki...
Powtarza mi cały czas jaka jestem podła, mała i jak to dzieci mi kiedyś podziękują... I tak patrzę na niego, staram, się nie reagować... On naprawdę chyba jest przekonany o swojej cudowności...
Aż trudno w to uwierzyć...
Firletko mam dziś podobny stan, dlatego szczerze Ci współczuję. Musimy się trzymać i nie dać wmówić tych wszystkich okropnych rzeczy. Wiem jak boli... nie jesteś sama. Wspieram modlitwą.
"można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie
nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem"
Firletka
Posty: 243
Rejestracja: 05 kwie 2020, 9:40
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

Post autor: Firletka »

Fannyprice:dziękuję :)
Tak, staram się ze wszystkich sił nie wierzyć w to co on mówi, racjonalizuje sobie wszystko... Ale czasem mysle, że może on ma rację, może to moja wina. Czasem tak myślę.... Coraz częściej w sumie, choć dobrze wiem, że o to mu chodzi... Naprawdę można popaść w obłęd....
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

Post autor: Pavel »

Ja w kryzysie poszukałem odpowiedzi na pytania na temat „winy”, chociaż teraz wolę słowo udział.
Bo na początku to wziąłem na siebie winę za błędy swoje, nie swoje i „za wojny światowe i lokalne”.
Czyli - rozpoznałem co w kryzysie było rzeczywiście moim udziałem, co zaś w moim zachowaniu było normalne, dobre (a było postrzegane jako niedobre albo nienormalne).
Pomogło mi to nie stracić kontaktu z rzeczywistością i przestać przepraszać za to że żyję, tłumaczyć, że nie jestem wielbłądem, przestać brać odpowiedzialność za obszary które w moim obszarze wpływu nie były i zając się tymi którymi faktycznie mogłem realnie się zająć (wiele tego było, jest i będzie).

Tobie polecam to samo.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Firletka
Posty: 243
Rejestracja: 05 kwie 2020, 9:40
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

Post autor: Firletka »

A ja już nie chce szukać żadnych odpowiedzi. Nie wierzę, że mój mąż mógł stać się taki wulgarny, nie wiem... Szatan go chyba opetal... Tyle wulgaryzmów skierowanych w moja stronę... Tak bardzo przykrych i raniących... Boże, proszę niech to się skończy... Wracam do domu i nie wiem co mnie tam spotka....
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

Post autor: Ruta »

Firletka pisze: 07 wrz 2020, 20:43 A ja już nie chce szukać żadnych odpowiedzi. Nie wierzę, że mój mąż mógł stać się taki wulgarny, nie wiem... Szatan go chyba opetal... Tyle wulgaryzmów skierowanych w moja stronę... Tak bardzo przykrych i raniących... Boże, proszę niech to się skończy... Wracam do domu i nie wiem co mnie tam spotka....
Firletko, może to nie jest czas by myśleć o przyczynach zachowania męża, ale by się zacząć bronić? Porozmawiaj o tym z terapeutką i bądź proszę ostrożna. Nasilenie agresji u osoby uzależnionej bywa niebezpieczne. Zdarza się ze już tylko narasta i narasta, aż przekracza punkt za którym są ataki fizyczne. Niewłaściwe i źle dobrane formy obrony przed osobą uzależnioną w stanie narastającej agresji mogą tą agresję jeszcze nasilić.

W razie gwałtownego ataku agresji nie należy pozostawać z osobą agresywną sam na sam, lepiej wyjść z domu. Nawet w nocy. Należy unikać dalszego rozdrażniania, podsycania emocji. Tylko, że jedynych nakręca milczenie osoby na którą kierują agresję, innych zbyt butne odpowiedzi, innych przytakiwanie. Agresję nasila także szydzenie i wyśmiewane. Trzeba kierować się intuicją i swoją wiedzą o reakcjach tej osoby. Nie wolno także unosić się honorem, upierać przy swoim. Dopóki atak agresji nie przejdzie należy zwracać uwagę by nie stać w bezpośredniej bliskości, szczególnie na szczycie schodów lub w miejscu gdzie znajdują się niebezpieczne narzędzia.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

Post autor: Ruta »

Firletko, to co napisałam powyżej to takie podstawowe środki zaradcze, by uniknąć bezpośredniej przemocy fizycznej, zapobiec tego rodzaju atakowi. Natomiast trwałe bezpieczeństwo może zapewnić tylko izolacja od sprawcy.
Wiem, że wiele kobiet paraliżuje myśl o czasowej wyprowadzce z dziećmi, ale czasem to dobre rozwiązanie. Nie oznacza to, że masz opuścić swój dom na zawsze. Tylko tyle, że trzeba znaleźć się w bezpiecznym miejscu, by zacząć spokojnie myśleć, skonsultować się z prawnikiem, ułożyć plan bezpieczeństwa i wyjścia z przemocy. Samo się nie skończy. Uzależniona osoba w pewnym momencie przestaje odpowiadać za swoje zachowanie. Stan "jak opętany" u uzależnionego jest ważnym sygnałem ostrzegawczym. Na mojej grupie były kobiety, które doznały pobicia, jedna ledwo przeżyła. Proszę uważaj na siebie. Jesteś silna, dasz radę, zacznij działać.
Firletka
Posty: 243
Rejestracja: 05 kwie 2020, 9:40
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

Post autor: Firletka »

Ruta, bardzo Ci dziękuję za odpowiedź. Szczerze mówiąc, zachowanie męża wydawało mi się przypadkiem odosobnionym. A okazuje się że to jednak schemat...
Nie boję się go fizycznie, mam wrażenie, że on chce mnie zniszczyć psychicznie. On potrafi usiąść naprzeciwko mnie i gadać jaka ja jestem zła. Ja w ogóle się nie odzywam, robię swoje, a on gada... Że jestem podła, toksyczna matka,wymyśla jakieś historie, które w ogóle nie mają miejsca. Opowiada, że ja coś na niego powiedziałam, a ja nic nie mówię. Mam wrażenie, że on sam myśli o sobie tak, jak mówi, że mu mówiłam. Dla mnie to są urojenia.
Widzę też, że zaczyna mnie śledzić, np. wyszłam z psem, a on za mną pojechał samochodem (nie było mnie 10 min) ...
Jemu chyba po prostu odbija.
Nie mam pojęcia czy w tym wszystkim jest kowalska...
Osobiście od jakiegoś czasu go ignoruje, omijam szerokim łukiem, a on... Przychodzi i gada gada gada... Najczęściej same inwektywy na mój temat...i niestworzone historie...
Mysle o wynajeciu mieszkania. Powiedział, że absolutnie, że nie pozwoli by dzieci mieszkały gdzieś indziej...
Szczerze mówiąc czuję się silna...czasem...Ale już wiem, że nie będę walczyć o te małżeństwo. Za dużo zranień... :(
Firletka
Posty: 243
Rejestracja: 05 kwie 2020, 9:40
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

Post autor: Firletka »

Najgorsze jest to, że on próbuje zrobić ze mnie wariatkę. Aż trudno uwierzyć, że w styczniu było normalnie.
Wczoraj najpierw mówił, że zawiezie dzieci do szkoły (ma po drodze i akurat godziny się zgadzają). Wieczorem powiedział, że absolutnie... Bo przecież ja nic nie robie. Ze mną musiałyby pojechać godzinę wcześniej (szkole mają 10 km od domu)... Budzę dziś rano dzieci, a on mnie od psychicznych wyzywa... Bo przecież on zawiezie dzieci. Ręce mi opadają...
Nie wiem czy on mi robi na złość, czy on gada i nie wie co...
Nino
Posty: 611
Rejestracja: 14 gru 2019, 18:26
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

Post autor: Nino »

Moim zdaniem Pavel wskazuje na bardzo wazna rzecz: aby przestac myslec w obrebie winy, a zastanowic sie nad wlasnym udzialem w kryzys. Co moglo byc tym moim udzialem?
Chyba wszyscy to tutaj przechodzimy, ze nasi malzonkowie probuja obarczyc nas wina. Poczucie winy bylo u mnie bardzo silne na poczatku rozpadu. Odeszlo dopiero kilka miesiecy po porzuceniu przez meza. Mysle, ze pomogla w tym owczesna, intensywna modlitwa. Odmawialam druga NP. Wtedy tez zaczelam odkrywac w sobie takie bardzo lagodne "ponaglenia", aby przyjrzec sie swoim zachowaniom bez oceniania, aby zajac sie swoja jakas odwlekana sprawa do zalatwienia...jakims niedokonczonym projektem, jakas relacja...To, co bylo zaskoczeniem: pomimo bardzo mocno przezywanych trudnych emocji i codziennych trudnosci, nie pojawily sie stany depresyjne, do ktorych mam sklonnosc.

Zauwazylam rowniez, ze zle sie czuje, gdy rozkladam zachowania meza na czynniki pierwsze. Paradoksalnie, to jest tak absorbujace, ze odgradza mnie od suchych faktow.
A takim suchym faktem jest np. to, ze dane zachowanie meza jest po prostu zle. Ze jego uparte milczenie jest przemocowe. Zatem: co moge zrobic, aby to zlo mnie wiecej nie dotykalo, nie wyniszczalo?
Firletko, twoja sytuacja jest zupelnie inna, ale wszyscy przezywamy podobny bol. Zycze Ci Bozego Swiatla w tym wszystkim.
ODPOWIEDZ