Paprotka pisze: ↑10 wrz 2020, 8:36
(...) Na studiach podano nam przykład kobiety w ciąży ,która zawsze będzie nadużywać ale nie będzie alkoholiczka. Moja ciocia całe życie wierzyła w moc nalewek które po kieliszku często pila. Czy nadużywała alkoholu ? W moim mniemaniu tak. Czy była uzależniona ? Nie.
Ruto zadałam to pytanie bo ja mam uraz do pijących alkoholików. Nie potrafiłabym się tak zastaNawiac ,czy mężowi jest dobrze ,czy nie. Ja u moje męża „zdiagnozowałem” kilka zaburzen co było błędne ale narkotyki i picie w ciagach jest jednoznaczne. I popieram prawne i sadowne zabezpieczenie praw Twojego dziecka.
Co do kobiety pijącej w ciąży, nie widzę innego powodu spożywania alkoholu przez ciężarną niż nałóg. Kobieta nie uzależniona po prostu w ciąży nie pije alkoholu, bo wie, że może to zaszkodzić jej dziecku. Każde spożycie alkoholu będzie oznaczało, że się oklamuje, wmawiajac sobie, że jest inaczej i nie potrafi się powstrzymać.
Podobnie myślę o osobach które piją często i usprawiedliwiają to względami zdrowotnymi. Alkohol nie jest lekarstwem, niczego nie leczy i to dość powszechna wiedza.
Jeśli chodzi o mojego męża, ja bardzo się o niego martwię. Jest moim mężem, jest uzależniony, z roku na rok jego nałogi czynią w nim coraz większe spustoszenie. Natomiast to czego się uczę, to jak nie przekładać tej mojej troski i bezradności na zachowania współuzależnione.
Podstawowe zalecenia dla bliskich osób uzależnionych, szczególnie gdy doświadczają ze strony uzależnionego agresji i różnych form przemocy, obejmują izolację. Jednak przy wspólnym dziecku nie jest to możliwe, dopóki sytuacja nie zostanie uregulowana prawnie. Potrzebuję zgody i podpisu męża przy każdej ważniejszej decyzji dotyczącej dziecka. Obecnie jest potrzeba wyrażenia dwóch takich pisemnych zgód, mąż dotąd ich nie wyraził. Nie potrafię i nie chcę wnikać w powody takiej postawy męża, nie ma mnie w jego głowie. Na ile jednak mogę zrozumieć to co wyraża wobec mnie: uważa, że chcę go w coś wrobić, zgadza się, ale nie podpisze dokumentów i nie chce być odpowiedzialny, i zgadza się, ale nie chce brać w niczym udziału, więc się nie zgadza. W takiej sytuacji sprawę zgody rodzica można i należy uregulować sądownie. Targowanie się, tłumaczenie, próby wpłynięcia, przekonywanie, a wszystko to zrobiłam, są to zachowania współuzależnione. Tu piłka jest krótka: Trzeba wyrazić zgodę. Czy ją wyrażasz? Daję ci czas do przemyślenia tyle i tyle dni. I potem prośba do sądu zamiast korespondencji, podkręcania emocji, prób wpłynięcia na drugą osobę. Ja się tych krótkich piłek uczę, głównie na moich błędach. To trudna nauka, ale gdy się obijam, to wtedy te błędy dostrzegam. Jeszcze niedawno byłam gotowa ręczyc za siebie, że w obszarze relacji męża z dzieckiem działam racjonalnie i w interesie dziecka.
Długo wierzyłam, że ponieważ mój mąż bardzo kocha synka, będzie się nim opiekować właściwie. Osoby współuzależnione potrafią okłamywać się równie skutecznie jak osoby uzależnione...
To są bardzo trudne wybory. Każde dziecko potrzebuje taty. Nieobecność taty jest bardzo raniąca. Mój mąż w pierwszych latach życia synka w tych okresach gdy był trzeźwy był bardzo zaangażowanym i kochającym tatą. Mężem zresztą także. Wtedy okresy trzeźwości męża były długie, a ciągi krótkie. Tej trzeźwości starczało na tyle, by więź między nami i dzieckiem rozwijała się i pogłębiała. Mieliśmy swoje sprawy, spędzaliśmy razem czas, byliśmy ze sobą bardzo blisko. Lubiliśmy dzielić ze sobą naszą codzienność. Problemy zaczynały się, gdy tylko mąż sięgał po alkohol. Było jasne, że się upije, że bedzie wtedy pić przez parę dni, że po alkoholu straci kontrolę nad zachowaniem. Ale wtedy traktowałam to jak trudne epizody, nie jako poważny problem. Po takich sytuacjach mąż często mówił, że już nie będzie. I przez jakiś czas tak było. Z upływem czasu reagował inaczej: mówił że chcę mu wszystkiego zabronić, że przeze mnie nie ma kolegów, że on ma prawo się bawić. Szantażował mnie samobójstwem. Z narkotykami było inaczej. W małżeństwie mąż miał moją akceptację dla okazyjnego używania, sądziłam, że w ten sposób zredukuję problem i sama sobie wmawialam, że to nie tworzy problemów, choć je tworzyło. W rzeczywistości to o czym wiedziałam to był czubek góry lodowej. Gdy zaczynały się ciągi, nie wiedziałam co się dzieje, mąż się zmieniał, wycofywal, wciąż znajdował nowe usprawiedliwienia dla swojego stanu, czesto zresztą związane z moją winą, moim postępowaniem. Podobnie było z pornografią. No to pokornie dostosowywalam się do życzeń męża i zdziwiona odkrywalam, że to nie działa. Na to co się dzieje naprawdę wpadałam przypadkiem i naprawdę za kazdym razem byłam zdziwiona, zaskoczona. Właśnie dlatego, że sama żyłam w zakłamaniu. Teraz powoli z tego wychodzę.
Choć nadal trudno mi to przyjąć, relacja mojego męża z naszym dzieckiem, to nie jest obszar na który mam wpływ. Moje poczucie odpowiedzialności za relację męża z naszym synkiem, to właśnie przejaw współuzależnienia. Nawet jeśli tłumaczę się przed sobą dobrem dziecka i chęcią zapewnienia mu obecności taty w jego życiu. Ja ze swojej strony mogę tylko chronić dziecko, gdy tata jest nietrzeźwy lub gdy stosuje wobec dziecka agresję lub gdy zaniedbuje jego potrzeby w czasie, gdy się nim opiekuje. Nie mogę natomiast za męża dbać o jego relację z synem. Ani sprawić, że mąż będzie przychodzić do dziecka trzeźwy. A to właśnie w ostatnich dwóch latach próbowałam zrobić, wynajdując coraz to nowe sposoby i myśląc o tym, jak mogę na męża wpłynąć.
Wciąż długa droga przede mną do mojego własnego uzdrowienia...