mysikrolik - jak pokochać męża?

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

mysikrolik
Posty: 62
Rejestracja: 25 sty 2018, 8:48
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

mysikrolik - jak pokochać męża?

Post autor: mysikrolik »

Długo się przymierzałam do napisania posta z prośbą o pomoc. Jednak sama już nie wiem jak sobie z tym wszystkim poradzić. Słuchałam trochę konferencji Dziewieckiego, Pulikowskiego, Guzewicza, Pawlukiewicza i jeszcze kilku innych. Czytałam forum. Trochę też różnych artykułów. Jednak nadal czuję się jak samotne dziecko we mgle. Nie mam nadziei już na szczęśliwe życie małżeńskie, na szczęśliwe życie w ogóle. Tak, tak... wiem, że życie, a zwłaszcza w małżeństwie nie polega na poczuciu spełnienia i szczęścia, tylko na dźwiganiu krzyża. Jednak ja dźwigam go już resztkami sił. Stąd mój bunt.


Zacznę może od tego, że wychowywałam się w domu bardzo pobożnym. Ja też odkąd pamiętam miałam "żywą" relację z Jezusem. Starałam zawsze mu się podobać w tym co robię. Miewałam gorsze i lepsze momenty wiary, ale zawsze Go kochałam. Z domu rodzinnego wyniosłam pewne wzorce zachowań w relacjach międzymalzenskich moich rodziców. Mój tata jest naprawdę bardzo zakochany w mamie (aż ślepo). Mama bywa dla niego niesprawiedliwa, co nigdy mi się nie podobało. Zawsze dążyłam przy wyborach partnerów do tego, żeby posiadali pewne cechy takie jak mój ojciec (uświadomiłam to sobie niedawno). Dla ojca mama była zawsze zaraz po Bogu, nie mogliśmy jej ranić, krytykować itp. bo tata ja zawsze chronił. Poza tym jestem też wychowana w domu bardzo wrażliwym... nie wiem jak to skrótowo określić, ale jesteśmy wrażliwcami dostrzegajacymi w świecie i ludziach niuanse, których inni nie widzą, wrażliwi na zło, dobro, piękno itp. Romantyczni - jakkolwiek niedojrzale i banalnie zabrzmi to dla osób, którym do takiej postawy daleko. Jednak żeby nie było tak pięknie - ta wrażliwość odbiła się czkawką na zdrowiu psychicznym mojej mamy i problemach z alkoholem obojga.
Byłam jakiś czas temu w związku z mężczyzną, w którym podkochiwałam się z wzajemnością od małego. Nie potrafię dokładnie określić co mi się w nim podobało, ale byłam zakochana. Byliśmy w związku 4lata. W tym czasie odkryłam, że jest lekkoduchem, z tendencją do upijania się, które stawało się coraz bardziej niepokojące. Pomimo uczuć jakie do niego żywiłam postanowiłam definitywnje odejść. Myślałam wtedy o perspektywie życia z nim w momencie gdyby pojawiły się dzieci. Jakoś w niedługim czasie, chyba by zagluszyć samotność, zarejestrowałam się na portalu katolickim randkowym z zamiarem szukania kogoś, kto da mi poczucie bezpieczeństwa i będzie dobrym materiałem na męża i ojca. Miałam świadomość, że jeśli kogoś takiego znajdę, w dużej mierze pewnie będzie to związek z rozsądku. Dużo modliłam się w tym czasie o światło do rozpoznania kto się Bogu podoba, o podesłanie mi kogoś wartościowego. I tak też się stało. Poznałam Męża. Na początku bardzo dobrze się rozumielismy, w podobnych sferach byliśmy poranieni, podobnie podchodzilismy do kwestii fundamentalnych dla stworzenia rodziny... Najpierw była przyjaźń między nami. Potem jakoś tak z powodu presji (w sumie nie wiem z jakim źródłem) zaczęliśmy się spotykać...
Ja przysiegłam w młodości Bogu dziewictwo do ślubu. O ile poprzedni partner to naprawdę szanowal, nie przekraczał granic, a pomimo to potrafił dotykiem i czułością sprawić, że się rozpływałam, to mój Mąż właściwie "zabrał się do roboty" od razu. Oczywiście się sprzeciwiłam. Ale bardzo nie spodobało mi się jego podejście do spraw seksu. Wtedy myślałam, że jestem zielona w te klocki, a on ma spore doświadczenie i widocznie taki ten cały seks ma być...
Dzieliła nas spora odległość, bo 500km. Z powodów finansowych nie byliśmy w stanie się spotykać wystarczająco często, by to utrzymać. W momencie kiedy straciłam pracę w swoim mieście przyjechałam do niego i zamieszkalismy razem. W trakcie jak już mieszkaliśmy razem zaczęły wychodzić pewne różnice między nami i pewne problemy, które były ciężkie, a właściwie niemożliwe do przepracowania. Jednak mimo to czułam do niego jakąś miłość (dziś wiem, że to nie była miłość do mężczyzny, ale do przyjaciela). Dużym problemem była właśnie seksualność. Z biegiem czasu zaczęliśmy przesuwać granicę coraz bardziej, co zawsze wiązało się z ogromnymi wyrzutami sumienia u mnie. Jednak nie potrafiłam się stanowczo sprzeciwiać... Dziewictwo zachowałam do ślubu. Kolejnym problemem było jego przywiązanie do rodziców. Okazało się szybko, że mam do czynienia z osobami nadopiekuńczymi, zarozumiałymi, bezpośrednimi, a często beszczelnymi. O ile z rodziną poprzedniego partnera miałam naprawdę super relacje, wręcz przyjacielskie (z siostrą utrzymuję kontakt do dziś), to tutaj od początku były schody. Mąż mój oczywiście zawsze stał po stronie rodziców. Nawet jak coś próbował egzekwować, to jedynie dla świętego spokoju między nami. Poza tym Mąż okazał się osobą pragmatyczną, bez potrzeby "odczuwania" czegoś więcej. Wiele razy próbowałam wychodzić z drobnymi miłym gestami - np. przygotowałam mu na urodziny akcje "poszukiwanie prezentu" z rebusami itp. Chciałam zainicjowac w naszym związku jakieś drobne gesty, świadczące o zaangażowaniu. Z jego strony otrzymywałam tylko drogie prezenty. Tym droższe, im bardziej chciał mi zaimponować. Nie czułam nigdy prawdziwego zaangażowania. Kolejna rzecz - ciężko mi przychodzi opowiadanie o tym, co się we mnie dzieje, co mnie rani itp. Potrzebuję czasu, by się otworzyć. Na każde moje złe samopoczucie reagował krzykiem, co sprawiało, że blokowałam się jeszcze bardziej. Dodatkowo działa na mnie raczej destrukcyjne. Tak jak on przy mnie pokonał wiele swoich słabości, lęków i blokad (obronił się, zrobił prawko itp.), tak ja przy nim czuje się tylko głupia, niewiele warta i blokowana... Zrezygnowałam dla niego z wielu rzeczy, przyjechałam do miasta gdzie jestem zupełnie sama, zrezygnowałam z marzeń, nawet drobnych pasji... Dla przykładu - on nie lubi tańczyć, ja bardzo to kochałam. Jak gdzieś idziemy razem, o ile idziemy, to mogę być pewna, że będzie mi robił wyrzuty, że tańczyłam, a nie siedziałam z nim, bo przecież wiem jak on się źle czuje przy obcych ludziach. Chciałam pójść na kurs tańca - nie bo kogoś poznam... Niby drobnostki, typowe dla początków małżeńskich, ale jednak mają znaczenie i wiele można z nich wczytać.
Wiele razy miałam wątpliwości czy w to brnąć. Jednak za każdym razem otrzymywałam od Boga wyraźny znak, że On mi go wybral na męża. Wiem, wiem... Spotkam się pewnie z wieloma sceptykami. Jednak jak wspomniałam, zawsze miałam żywą relację z Bogiem (nie będę opisywać szczegółów) i naprawdę jestem całkowicie pewna tego co napisałam - Bóg mi go wybrał. Więc starałam się kochać go jak umiem, dostrzegać to co dobre i akceptować to, co jest trudne. I zaufać, że w sakramencie Bóg da nam potrzebne siły, by stworzyć dobrą rodzinę.
Oświadczył mi się na prędce na miesiąc przed ślubem. Na ile go znam, zrobił to tylko ze strachu przed ewentualnym tłumaczeniem się przed gośćmi weselnymi, dlaczego jeszcze nie mam pierścionka. Było to dla mnie naprawdę bardzo przykre. W zasadzie od dnia ślubu zaczęło być tylko gorzej. Wszystkie wady zaczęły się uwypuklać, ja zaczęłam się coraz bardziej blokować, wycofywać. Nie miałam w nim oparcia, zrozumienia, poczucia bliskości. Pamiętam sytuację, gdy w pierwszej ciąży przyszedł do mnie naprawdę ciężki kryzys... Nie wytrzymywałam tego wszystkiego już, leżałam i płakałam ponad tydzień w łóżku. Jedyne co słyszałam z jego ust to jak zawsze, że jestem egoistką, że powinnam myśleć o dziecku i o tym jak on się czuje, a nie sądzić, że tylko ja mam problemy... standard. Takich momentów trudnych zaczęło być coraz więcej, tylko że przy dziecku się pilnowałam, żeby nie zabrnać zbyt daleko w tych Stanach depresyjnych. Okazało się, że zamiast poczucia bezpieczeństwa, ze strony Męża otrzymałam poczucie beznadziei, przymnożenie kompleksów i ran. Oddalałam się od niego. On ode mnie też. Było już tak źle, i nie widziałam już nadziei na odmianę, że zaczęłam modlić się o śmierć. Odmówiłam w tej intencji nawet Nowennę Pompejanską (po zakończeniu cz. błagalnej dowiedziałam się, że jestem w ciąży).
Potem żeby uśmierzyć ten wewnętrzny ból poświeciłam się całkowicie dziecku. Co też nie jest przecież rozwiązaniem. Myślę nawet, że jest niszczące dla wszystkich.
Jeśli chodzi o sferę seksualną... Czuję bardzo duzy niedosyt. Mąż od początku traktował seks bardzo przedmiotowo, jako zaspokojenie fizjologicznych potrzeb. Okazało się, że ma problemy z uzależnieniem od "samozadowolenia", pewnie pornografii też bo raz go nakryłam. W łóżku dąży do tego, żeby osiągnąć fizyczne spełnienie. Nigdy nie przeżyłam bliskości z nim w wymiarze duchowym... Tak, bym "po" czuła się piękna, kochana, bym czuła, że to był akt małżeński, a nie po prostu zagłuszenie popędu. Nie czuję się przy nim piękna, mądra itp. W poprzednim związku, pomimo wstrzemieźliwosci to czułam (ogólnie czułam się podziwiana za to jaka jestem, mądra i zwyczajnie kochana). Wstyd mi za te myśli, ale czasem żałuję, że nie zdecydowałam się na zbliżenie z poprzednim partnerem, bo może chociaż wtedy poczułabym te magię, której mi naprawdę brakuje.
Odbiegając od tematu seksu, Mąż za punkt honoru w naszym małżeństwie obrał uświadamianie mi jakie mam wady, i naprawianie mnie. O ile cel sam w sobie szczytny, o tyle skutkuje to jeszcze niższym poczuciem własnej wartości i kompleksami u mnie.
Ostatnio już naprawdę mnie wszystko przerosło. Do tego jestem w drugiej ciąży... Po jednej z kłótni powiedziałam Mężowi, że podjęłam decyzję o tymczasowej separacji, bo nie mam siły tego dźwigać. Chyba się przestraszył, bo sprowokowal rozmowę z rodzicami na temat tego jak mnie traktują i jak się czuję w tym. Próbował zapewniać mnie, że mnie kocha, że chce walczyć... Problem w tym, że ja go już nie kocham. Jeżeli w ogóle kochałam. Nie biorę pod uwagę rozwodu. Mamy maleńkie dziecko, drugie w drodze... Gdyby nie to na pewno bym od niego wyjechała na jakiś czas. Czuję się bardzo źle w jego obecności, drażni mnie jego zachowanie, żarty, podejście do innych, złość siedząca w nim... Nie ma tych cech, które sprawiały, że myślałam, że jest wyjątkowy. To wszystko już narosło do takich rozmiarów, że nie umiem dostrzec w nim osoby, którą bym mogła pokochać. Tak - czytałam o tym, że miłość to decyzja, nie uczucie. O ile z pierwszą częścią jestem w stanie się zgodzić, o tyle z tym, że brak uczuć jest ok - nie. Wychodziło by na to, że współmałżonka mamy kochać tak, jak powinno się każdego bliźniego. A przecież małżeństwo ma być czymś więcej. Chociażby mówi o tym sam akt małżeński dany przez Boga. Przebaczenie też jest niby decyzją, a wiemy dobrze, że od decyzji do faktycznego uczucia przebaczenia jest czasem długa droga.

Czego oczekuję pisząc tutaj? Wskazówek jak pokochać męża. Co jest zdrowe, co kulejące w tym wszystkim. Czym się niepokoić, czym nie. Mam chaos w głowie. Liczę, że znajdzie się tutaj ktoś, kto miał podobne rozterki - brak miłości do współmałżonka, i to pokonał. Czuję, że popełniłam błąd wychodząc za niego. Jednak tego już nie cofnę.


Przepraszam za ewentualne błędy. No i dziękuję za przyjęcie mnie do Waszego grona :)

Pozdrawiam ciepło
jacek-sychar

Re: mysikrolik - jak pokochać męża?

Post autor: jacek-sychar »

Witaj Mysikrólik na naszym forum.

Czytałem Twój post i czułem w głowie coraz większą pustkę. Nie wiem, co Ci napisać. Dla mnie Twoje problemy są tak "kobiece", że poproszę nasze koleżanki o posty do Ciebie.

Ja tylko poruszę jeden problem.
Pisałaś o pewnym problemie z alkoholem u Twoich rodziców. Czy czytałaś coś o DDA? Może Twoje poczucie małej wartości stąd wynika?

Pisząc pamiętaj, że internet nie jest anonimowy. Dlatego staraj się nie podawać szczegółów, które umożliwiłyby identyfikacje Ciebie i Twojej rodziny.
mysikrolik
Posty: 62
Rejestracja: 25 sty 2018, 8:48
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: mysikrolik - jak pokochać męża?

Post autor: mysikrolik »

Dziękuję, że w ogóle ktoś przebrnął przez ten niekrótki elaborat ;)
jacek-sychar pisze: 29 sty 2018, 17:13 Ja tylko poruszę jeden problem.
Pisałaś o pewnym problemie z alkoholem u Twoich rodziców. Czy czytałaś coś o DDA? Może Twoje poczucie małej wartości stąd wynika?
Tak, znam temat. Chodziłam kiedyś na terapię. Na pewno w jakimś procencie jest mi trudniej zaakceptować niektóre zachowania i sytuacje w moim małżeństwie przez to DDActwo. Jednak nie sądzę, by to było główną przyczyną tego co czuję. Myślę, że pokładałam zbyt duże nadzieje w małżeństwie jako sakramencie... Myślałam, że Bóg bardzo pomaga w utrzymaniu relacji pełnej miłości. Na ten moment nie czuję Jego obecności w tym wszystkim. Nie wiem w którą stronę iść, w które drzwi wejść... Jest mi zwyczajnie ciężko. I czuję się nie fair w stosunku do Męża i dzieci, przez ten brak uczuć do niego. I jestem przerażona perspektywą tyłu wspólnych lat przed nami...
Czarek
Posty: 1384
Rejestracja: 30 sty 2017, 8:33
Płeć: Mężczyzna

Re: mysikrolik - jak pokochać męża?

Post autor: Czarek »

Witaj Mysikróliku,
mysikrolik pisze: 29 sty 2018, 21:25 Chodziłam kiedyś na terapię.
Widzisz jakieś owoce tej terapii w Twoim życiu?
mysikrolik pisze: 29 sty 2018, 21:25 Na pewno w jakimś procencie jest mi trudniej zaakceptować niektóre zachowania i sytuacje w moim małżeństwie przez to DDActwo.
Czy masz na myśli zachowania Twoje czy męża?
mysikrolik pisze: 29 sty 2018, 21:25 Jednak nie sądzę, by to było główną przyczyną tego co czuję.
A co według Ciebie jest główną przyczyną tego co czujesz?
Simon

Re: mysikrolik - jak pokochać męża?

Post autor: Simon »

Witaj mysikróliku. Jak na razie widać odpisują Ci sami faceci, ale i ja chciałbym podzielić się moimi przemyśleniami....

Przede wszystkim, tak, miłość to decyzja. Ale błędem jest twierdzenie, że miłość to TYLKO decyzja. Co mamy napisane w 1 Liście do Koryntian? Jest tam przepiękny poemat o miłości, która nie jest tylko decyzją, jest czymś więcej. Jest głębokim duchowym porozumieniem, walką o dobrobyt tej drugiej osoby, o jej zbawienie i szczęście na ziemi. To jest miłość.

Mamy też całą Księgę Pieśń nad Pieśniami. Moim zdaniem opisuje ona dokładnie to, jak Bóg chciałby, by ludzie cieszyli się swoją miłością, którą On przecież stworzył. W tym miłością fizyczną i emocjonalną.

Jak słyszę te zdania, że "miłość to decyzja a nie uczucie" i "małżeństwo to krzyż", to nóż mi się w kieszeni otwiera...oczywiście przysłowiowy ;) To są bardzo smutne zdania, przesiąknięte goryczą. A przecież masz rację pisząc, że nie tak Bóg to zaplanował. Zawsze powtarzam - tak, miłość to RÓWNIEŻ decyzja, ale nie tylko. Małżeństwo krzyżem BYWA, ale na pewno nie jest nim cały czas.

Jakie mam dla Ciebie rady?

Przede wszystkim: potraktuj to wszystko jako etap, okres przejściowy. W małżonku da się na nowo zakochać - obiecuję Ci - jeśli tylko dwie strony o to walczą i jeśli powierzysz Wasze małżeństwo Bogu. Na Waszym miejscu rozważyłbym terapię małżeńską. Ja byłem na jednej sesji z żoną - zgodziła się dla świętego spokoju - i mimo to byłem bardzo zadowolony. Pani terapeutka przywoływała w nas wspomnienia tych dobrych rzeczy, które były w małżeństwie. Pytała, kiedy był ten czas, że żona czuła się szczęśliwa, potem - kiedy był czas, że ja się czułem. Naprawdę warto spróbować :)

I na koniec polecę Ci fantastyczną lekturę - "5 języków miłości". Polecam ją każdemu - moim zdaniem bardzo otwiera oczy na małżeństwo i okazywanie miłości.
Kawka
Posty: 399
Rejestracja: 08 lis 2017, 10:15
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: mysikrolik - jak pokochać męża?

Post autor: Kawka »

mysikrólik ogromnie Ci współczuję Twojej sytuacji. Trudny to czas dla Ciebie, ale - jak napisał Simon - być może przejściowy.

Ja chciałabym zapytać Ciebie jak obecnie, na dzień dzisiejszy, wyglądają Twoje relacje z Bogiem? Czy żyjesz sakramentami? A Twój mąż? Jak to wygląda u niego?

Czy bylibyście gotowi wyjechać na rekolekcje dla małżonków?
mysikrolik pisze: 29 sty 2018, 15:43 Po jednej z kłótni powiedziałam Mężowi, że podjęłam decyzję o tymczasowej separacji, bo nie mam siły tego dźwigać.
Padł konkret. Co zamierzasz z tym zrobić?

Niepokoi mnie jeszcze tęsknota za byłym partnerem. Czy to jest tylko pokusa czy pozwolenie sobie na marzenia? Ja osobiście zabijałabym wszystkie tęsknoty za nim w zarodku.
krople rosy

Re: mysikrolik - jak pokochać męża?

Post autor: krople rosy »

Kawka pisze: 30 sty 2018, 8:42 Niepokoi mnie jeszcze tęsknota za byłym partnerem. Czy to jest tylko pokusa czy pozwolenie sobie na marzenia?
A może tylko wyobrażenie o czymś co wcale nie okazałoby się prawdą i bajką. To chyba taka ucieczka w marzenia jakby to było pięknie albo inaczej niż tu i teraz .....z mężem. Może gdybyś Autorko tego wątku była z kimś innym myślałabyś tak samo.....i tęskniła do swoich wyobrażeń.
Na pewno trzeba zejść na ziemię i zająć się problemem. A ponieważ ma on kilka warstw to najbardziej pomocna byłaby współpraca z psychologiem czy innym doradcą fachowym. Sama się zapętlisz i nie będziesz wiedziała od której strony ugryźć problem.
mysikrolik
Posty: 62
Rejestracja: 25 sty 2018, 8:48
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: mysikrolik - jak pokochać męża?

Post autor: mysikrolik »

Simon pisze: 30 sty 2018, 8:06 I na koniec polecę Ci fantastyczną lekturę - "5 języków miłości". Polecam ją każdemu - moim zdaniem bardzo otwiera oczy na małżeństwo i okazywanie miłości.
Przymierzam się do tej lektury, dziękuję. Jeszcze pewna znajoma poleciła mi "ile warta jest Twoja obrączka", też spróbuję to przeczytać jak najszybciej :)
krople rosy

Re: mysikrolik - jak pokochać męża?

Post autor: krople rosy »

mysikrolik pisze: 30 sty 2018, 12:27 Przymierzam się do tej lektury, dziękuję. Jeszcze pewna znajoma poleciła mi "ile warta jest Twoja obrączka", też spróbuję to przeczytać jak najszybciej :)
Ja dorzucę jeszcze - ,,Życie udane czy udawane'' - o. Augustyn Pelanowski.
Zamówiłam w Empiku bez kosztów przesyłki.
mysikrolik
Posty: 62
Rejestracja: 25 sty 2018, 8:48
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: mysikrolik - jak pokochać męża?

Post autor: mysikrolik »

Kawka pisze: 30 sty 2018, 8:42 Padł konkret. Co zamierzasz z tym zrobić?

Niepokoi mnie jeszcze tęsknota za byłym partnerem. Czy to jest tylko pokusa czy pozwolenie sobie na marzenia? Ja osobiście zabijałabym wszystkie tęsknoty za nim w zarodku.
Po podjęciu tej decyzji poważnie porozmawialiśmy. To była pierwsza rozmowa, w której widziałam, że Mąż w kilku kwestiach, szczególnie dotyczącej Jego nieodciętej pępowiny, chyba rozumie gdzie jest problem. Podjął pewne kroki, np. porozmawiał z rodzicami. Więc wykazał jakąś chęć ratowania tego. Poza tym mamy maleńkie dziecko, za 3 miesiące urodzi się kolejne. Ze względu na dzieci chce nauczyć się Go kochać i to naprawić. Rzecz w tym, że nie umiem, bo mam w sobie dużo żalu, goryczy, niechęci, które narastały przez te wszystkie lata. Nie umiem wyczyścić kartki i zacząć od nowa, bo jesteśmy już innymi osobami. Mąż jest dziś taką osobą, w której nie umiała bym się zakochać.

Bardzo chciała bym być szczęśliwa, chociaż wiem, że przemawia przeze mnie egoizm. Chciałabym, żeby dzieci dorastały w domu pełnym miłości i ciepła.
mysikrolik
Posty: 62
Rejestracja: 25 sty 2018, 8:48
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: mysikrolik - jak pokochać męża?

Post autor: mysikrolik »

krople rosy pisze: 30 sty 2018, 9:33
Kawka pisze: 30 sty 2018, 8:42 Niepokoi mnie jeszcze tęsknota za byłym partnerem. Czy to jest tylko pokusa czy pozwolenie sobie na marzenia?
A może tylko wyobrażenie o czymś co wcale nie okazałoby się prawdą i bajką. To chyba taka ucieczka w marzenia jakby to było pięknie albo inaczej niż tu i teraz .....z mężem. Może gdybyś Autorko tego wątku była z kimś innym myślałabyś tak samo.....i tęskniła do swoich wyobrażeń.
Na pewno trzeba zejść na ziemię i zająć się problemem. A ponieważ ma on kilka warstw to najbardziej pomocna byłaby współpraca z psychologiem czy innym doradcą fachowym. Sama się zapętlisz i nie będziesz wiedziała od której strony ugryźć problem.
Nie myślałam do tej pory o poprzednim parterze. Zdarzało się może sporadycznie, ale nie była to tęsknota. Teraz przechodzimy duży kryzys, we mnie jest poczucie beznadziei, dokonania złego wyboru życiowego, lęk przed tym, że tak będzie już do końca... W trakcie tego poważnego kryzysu uczuciowego dowiedziałam się, że mój były partner się ogarnął i ma dzieci. A wiem, że do dnia mojego ślubu czekał na mnie. Więc choć walczyłam z tymi myślami jakoś siłą rzeczy zaczęłam sobie przypominać jego zalety, zwłaszcza te, których mi tak brakuje u Męża. Stoczyłam dużą bitwę w ostatnim czasie, modliłam się dużo... I postanowiłam się z tym zmierzyć - na sucho przeanalizować dlaczego zerwałam wtedy. Dziś wiem, że owszem - była chemia, był romantyzm itp., ale Mąż mimo wszystko posiada cechy, które są bardziej istotne na dłuższy dystans... chociażby jest cudownym ojcem i jestem pewna, że nigdy nie popadnie w alkoholizm. Są rzeczy za którymi tęsknię, ale nie jest to aż tak silne, a ja nie jestem aż tak naiwna, żeby w to brnąć.
Simon

Re: mysikrolik - jak pokochać męża?

Post autor: Simon »

Ja bym się na siłę nie "doczepiał" do myśli Mysikrólika (Mysikróliczki? :) :) ) na temat byłego, bo to jest EFEKT. Tak samo aktualny brak uczuć w stosunku do męża jest tutaj EFEKTEM.

Ja Ci powiem, Mysikróliku, że nie jest źle. Masz w sobie wolę walki, patrzysz na sprawę racjonalnie, chcesz pokonać problem. Jesteś jednak w sidłach emocji. Pamiętaj, że emocje nie mają nad nami kontroli, jeśli jesteśmy w rękach Boga. Możemy wybrać, co chcemy zrobić. Polecam Ci kolejną książkę (masz już co czytać na najbliższe parę miesięcy) "Emocje - czy można im ufać?" Jamesa C. Dobsona. Nie wiem, czy jest w polecanych tutaj lekturach Sycharu, ale ja kiedyś miałem ją w rękach, jako nastolatek borykający się z problemami emocjonalnymi. Pamiętam, że wtedy bardzo mi pomogła.

Bardzo dobrze zrobiłaś, że skonfrontowałaś męża z problemem. Długo Cię zaniedbywał, źle traktował, więc teraz pora, żeby się ogarnął. Ty męża wybrałaś z konkretnych powodów. Wymieniłaś je właśnie. Staraj się o nich myśleć jak najczęściej - może zrobić listę tego, dlaczego wybrałaś właśnie jego?

Jestem jeszcze ciekaw efektów terapii, o której wspominałaś. Kiedy to było, ile trwała?
krople rosy

Re: mysikrolik - jak pokochać męża?

Post autor: krople rosy »

mysikrolik pisze: 30 sty 2018, 12:58 dowiedziałam się, że mój były partner się ogarnął i ma dzieci. A wiem, że do dnia mojego ślubu czekał na mnie.
To już przeszłość. Zamknięty rozdział. Niech mężczyzna ten żyje długo i szczęśliwie ze swoją rodziną. A Ty się skup na swojej. Na tym, co dobrego można stworzyć mając już dużo bo choćby swoją i męża wolę budowania dalej Waszej wspólnej drogi.
mysikrolik pisze: 30 sty 2018, 12:58 Mąż mimo wszystko posiada cechy, które są bardziej istotne na dłuższy dystans... chociażby jest cudownym ojcem i jestem pewna, że nigdy nie popadnie w alkoholizm.
Może znajdzie się ich więcej.....poobserwuj, staraj się zobaczyć i nauczyć doceniać szczegóły.
mysikrolik pisze: 30 sty 2018, 12:58 Są rzeczy za którymi tęsknię, ale nie jest to aż tak silne, a ja nie jestem aż tak naiwna, żeby w to brnąć.
Zazwyczaj za czymś się w życiu tęskni.....szczególnie za czymś nieprzewidywalnym, nowym, świeżym. Ale wcześniej czy później to nowe i świeże znów staje się odkryte i przewidywalne.
Najistotniejsze to zdać sobie sprawę co jest w życiu najważniejsze, najwartościowsze i najtrwalsze. Co jest fundamentem i podstawą do budowania mocnych murów.
mysikrolik pisze: 30 sty 2018, 12:47 Ze względu na dzieci chce nauczyć się Go kochać i to naprawić.
A gdy one sobie pójdą własną drogą to co z mężem? Czy On nie jest wart tego by chcieć Go kochać dla niego samego? W łączności z Bogiem i z Jego łaską na pewno nie zabraknie Ci miłości, dobrych chęci i cierpliwości.
mysikrolik pisze: 29 sty 2018, 15:43 Z jego strony otrzymywałam tylko drogie prezenty. Tym droższe, im bardziej chciał mi zaimponować. Nie czułam nigdy prawdziwego zaangażowania.
Jakiego zaangażowania oczekiwałaś?
Może Twoje nierealne oczekiwania są powodem twego cierpienia? Mąż kupował Ci drogie prezenty. O czymś to świadczy. Mógł kupić byle co na odczep się....albo wcale.
mysikrolik pisze: 29 sty 2018, 15:43 Kolejna rzecz - ciężko mi przychodzi opowiadanie o tym, co się we mnie dzieje, co mnie rani itp. Potrzebuję czasu, by się otworzyć. Na każde moje złe samopoczucie reagował krzykiem, co sprawiało, że blokowałam się jeszcze bardziej.
Widzisz...Tobie ciężko przychodzi opowiadanie co się w Tobie dzieje, co czujesz, itp. A mężowi trudno zachować spokój , cierpliwość w sytuacji dla siebie niezrozumiałej. O ile samą siebie potrafisz usprawiedliwić to może warto byłoby podobnie podejść do męża. Widzi żonę w kiepskim stanie, może już od dłuższego czasu, niezadowoloną, nieszczęśliwą....nie rozumie Ciebie i tego co przeżywasz. Zaczyna go to martwić, wkurzać, itp. Może podskórnie czuje, że jesteś z Nim nieszczęśliwa.
Ciężko się oddycha z taką świadomością.
mysikrolik
Posty: 62
Rejestracja: 25 sty 2018, 8:48
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: mysikrolik - jak pokochać męża?

Post autor: mysikrolik »

Simon pisze: 30 sty 2018, 13:18 Jestem jeszcze ciekaw efektów terapii, o której wspominałaś. Kiedy to było, ile trwała?
To było już jakiś czas temu... Chyba jakies 7-8lat. Najpierw leczyłam depresję farmakologicznie 2x, a potem trafiłam na zwykłą psychoterapię, po czym pokierowano mnie na typowa DDA. Tam chodziłam dłuższy czas na indywidualna. Na grupowa trzeba było długo czekać na liście rezerwowych, i jej nie odbyłam ostatecznie. Terapia mi dużo dała myślę, ale zdecydowanie więcej przepracowałam sama ze sobą w oparciu o lektury i fora. Na pewno jestem ciągle DDA, posiadam typowe dla nich cechy, ale naprawdę dużo się zmieniło we mnie i w moim życiu, podejściu do innych...
Wiem, że w jakiś sposób to rzutuje na nasze małżeństwo. Tym bardziej, że Mój mąż też jest DDA.
jacek-sychar

Re: mysikrolik - jak pokochać męża?

Post autor: jacek-sychar »

mysikrolik pisze: 30 sty 2018, 14:16 Na pewno jestem ciągle DDA, posiadam typowe dla nich cechy, ale naprawdę dużo się zmieniło we mnie i w moim życiu, podejściu do innych...
Oj. boję się, że zmieniło się mniej, niż myślisz. :?
ODPOWIEDZ