Caliope pisze: ↑10 paź 2020, 17:17
Dziękuję:)
Muszę zmieniam na mogę we wszystkim oprócz właśnie komunikacji z mężem. Muszę, bo nie mam motywacji do mogę, a przydałoby by się odnieść do sprawy typu, że ja nie zdecydowałam o tym że on ma mi nie pomagać. Email uchroni mnie przed kolejnym obwinianiem i manipulowaniem oraz , że nie mogę dojść do słowa. Zresztą emaile, posty są u niego bardziej brane do siebie niż rozmowa twarzą w twarz, zawsze tak było.
Jeśli dla twojego męża mail ma większą wartość komunikacyjną, to może faktycznie rozsądne jest napisanie maila. Mi taka komunikacja z mężem pomaga - wszystko jest wtedy zapisane, dzięki temu unikamy jałowych dyskusji, kto co mówił, a czego nie mówił, czy mąż coś zadeklarował, czy nie zadeklarował itp. Zważywszy, że gdy mąż jest w ciągu wielu rzeczy potem nie pamięta, to pod tym względem także jest to pomocne. Mam też możliwość przeczytania co napisałam, przyjrzenia się temu - i zastanowienia, czy to na pewno pomocne, co piszę. Ostatnio dochodzę do wniosku, że to nie ma sensu - piszę tylko w sprawach dotyczących dziecka.
Zwróciło moją uwagę, że piszesz, że mąż "pomaga", czy też raczej "nie pomaga". Był czas w moim małżeństwie, że współpracowaliśmy z męzem, i taki gdy mąż wycofywał się ze wszystkiego (wtedy nie rozumiałam, że to efekt nałogów, nie braku dobrej woli, niechęci do mnie, do rodziny, obowiązków). Dużo myślałam wtedy o tym, czego ja naprawdę od męża oczekuję. Bo jeśli nawet udało mi się wymusić w jakiś sposób na mężu pomoc w czasie, gdy się wycofywał, wcale nie byłam zadowolona. Ani mniej zmęczona. I to mnie dziwiło. Rozmawiałam z różnymi mężczyznami, kobietami, sporo też czytałam. Myślałam też o tym, dlaczego byłam zadowolona w czasie, gdy mąz nie był wycofany i angażował się w sprawy rodziny, bieżącą krzątaninę. I doszłam do wniosku, że oczekiwanie "pomocy" jest takie odbierające moc, decyzyjność mojemu mężowi - a ja nadal jestem za wszystko odpowiedzialna. Bo pracę pomocnika także muszę zorganizować, wyznaczyć mu zadania, pomijam, że ustawiało mnie to automatycznie w pozycji osoby kontrolującej, oceniającej. To męczące.
Uświadomiłam też sobie, że gdyby mąż traktował mnie tak ja jak jego, w czasie, gdy próbowałam od niego uzyskać "pomoc", to bym w końcu się wściekła. Nie wyobrażałam sobie, że ktokolwiek mógłby mi "organizować dzień", wyznaczać zadania i jeszcze mnie z tego potem rozliczać. Nawet mój mąż. Niemal żadna kobieta nie zostaje w domu z listą zadań do wykonania od męża, przykazaniem czym nakarmić dziecko i tak dalej, wielu meżczyzn natomiast takie listy zadań otrzymuje. Wtedy zrozumiałam, że ani tego nie chcę, ani nie potrzebuję, i że to co mnie tak wkurzało - bierny opór męża, polegający na niedokładnym robieniu, olewaniu, zgadzaniu się, a potem zapominaniu - to jakaś tam jego forma samoobrony. No przecież mój mąz był dorosły, mieszkał razem ze mną, a ja próbując wybrnąć z sytuacji nadmiernego obciążenia obowiązkami, sprowadzałam go do roli średnio rozgarniętego pomocnika z listą wyznaczonych zadań.
Wtedy uświadomiłam też sobie, że w tych okresach, gdy było dobrze mąż wcale mi nie pomagał. My dzieliliśmy wtedy odpowiedzialność - za wszystko co się działo w domu, w rodzinie, z dzieckiem, między nami. I wcale nie było tak, że ona była podzielona po połowie. Każde z nas było odpowiedzialne w stu procentach za większośc spraw (choć były i takie, gdzie któreś brało na siebie 100 procent - tego co lubiło, w czym było lepsze, co sprawiało przyjemność, albo czego drugie kompletnie nie znosiło, jak np. ja szycia i prasowania, a mąż dzwonienia i załatwiania spraw urzędowych). A gdy oboje czuliśmy się odpowiedzialni, nikt nikomu niczego nie dyktował. Wtedy wszystko jakby działo się "samo". Gdy mąz jechał do sklepu po zakupy nie musiałam mu dawać żadnej listy, wiedział co jest nam potrzebne, ewentualnie prosiłam o kupienie takich rzeczy, które były potrzebne mi. Gdy przychodził wieczór, trzeba było zrobić to, co jest do zrobienia, to po prostu to robiliśmy. Wiele rzeczy robiliśmy po prostu razem.
Myślę, że słowa mają znaczenie. I że często mówiąc mężom, że chcemy ich pomocy wpadamy w pułapkę. Że tak naprawdę to czego chcemy, to wspólnej odpowiedzialności. I że ta wspólna odpowiedzialność jest dla mężczyzny bardziej atrakcyjna - bo oznacza, że będzie odpowiedzialny, samodzielny, dorosły - a nie w roli nastolatka z listą zakupów od "mamy", która potem przyczepi się, że nie taki ketchup i za dużo wydał, albo nie kupił wszystkiego z listy.
Inna sprawa, że moje przemyślenia na niewiele się zdały w zakresie odciążenia mnie - mąż nie wrócił do odpowiedzialności, aż do czasu wytrzeźwienia i podjęcia terapii. Natomiast w zakresie zakończenia mojego domagania się pomocy - owszem pomogły, dzieki temu spadło napięcie między nami. Choć zdarzało mi się być po prostu przemęczoną i mimo moich przemyśleń, domagać się lub wymuszać na moim mężu, aby zrobił to czy tamto. Bez specjalnych efektów - marnowałam tylko swój czas i energię. No ale w naszym przypadku, był to czas, kiedy powinnam była przyjrzeć się temu co się dzieje i powiedzieć stop, jest źle, zamiast udawać, że problem polega na tym, że mąz nie angażuje się w sprawy domu, dziecka czy nasze. Moje myślenie było wtedy zaburzone, więc sądziłam w dodatku, że chodzi tu o jakiś rodzaj wojny damsko-męskiej, że mąz próbuje mieć "żonę" w znaczeniu "służącą". Inna sprawa, że mąż to we mnie podchwycił i sam zaczął takich argumentów używać. Świetnie odwracało to naszą uwagę od sedna problemu. Nie przyszło mi wtedy do głowy, że mąż naprawdę nie jest w stanie być za cokolwiek odpowiedzialny, bo jest u swojego własnego kresu - wyczerpany nałogami, energią jaką pakował w to, by je ukryć, prowadzeniem podwójnego życia.
Ale wracając jeszcze do dobrych początków i tego czego się wtedy nauczyłam - w pierszych latach małżeństwa byliśmy w dobrym, wspierającym środowisku osób wierzących, miałam tam ogromne wsparcie doświadczonych mądrych kobiet. Dla początkującej męzatki i potem mamy, było to nieocenione. Miałyśmy kiedyś rozmowę o tym, jak angażować męza w sprawy dzieci, domu. Było trochę rozmowy o tym, że częśc mężczyzn ma przekonanie, że to "sprawy kobiet" i takie przekonania trudno zmienić. Jedna z mam powiedziała wtedy coś ważnego - że jeśli kobieta zmęczona swoimi obowiązkami, przemęczona opieką nad dziecmi, sfrustrowana - próbuje "zmusić" męża, do takiej "cięzkiej harówki", to całkiem rozsądne jest to, że mąż będzie się przed tym bronić, uciekać. Że może warto spróbować od pokazania, co jest w tym przyjemnego, dobrego, radosnego. Że opieka nad dzieckiem, choć męcząca, wymagająca wyrzeczeń - daje ogromną radość. Że fajnie jest gotować. Że sprzątanie może być przyjemne, i jeszcze pomóc w rozładowaniu stresu, dać satysfakcję z wykonanej pracy. Chętniej podejmujemy się tego, w czym widzimy sens i w czym możemy odnaleźć przyjemność, niż tego co jest nam przedstawiane jako znój i rodzaj syzyfowej pracy, którą trzeba wciąz zaczynać od nowa i od nowa i która nie ma sensu i w dodatku nigdy się nie kończy. I że to od nas kobiet zalezy, jak my tym mężom przedstawiamy pracę na rzecz domu i rodziny. Doszłysmy do wniosku, że często podkreślamy negatywne aspekty - licząc, że podkreślanie zmęczenia, znoju, trudu - uruchomi w męzu bohatera, który będzie nas chciał odciązyć. No nie uruchamia. Bohatera to budzi w nich księzniczka w opałach, albo smok do pokonania - ale podłoga do wymopowania i konieczność wizyty w markecie, odkurzacz, pralka i inne agd, czy wizyta z dzieckiem w przychodni - niekoniecznie.
Rozmawiałayśmy też o technikach proponowanych kobietom, dla przekonania mężczyn do zaangażowania - i też uznałyśmy, że niektóre są... głupie. Np. takie chwal go za wszystko, bo mężczyźni lubią pochwały. Jak pochwalisz go za odkurzenie dywanu, nawet jak zrobi to niedokładnie, to będzie chętnie odkurzać, a z czasem się lepiej przyłoży. Mamy do czynienia z dorosłym mężczyzną. Nie jest głupi. Jak odkurzył dywan po łebkach, to wie o tym. Jak odkurzył solidnie - to wie, że okej, odkurzył, ale nie dokonał bohaterskiego wyczynu. Doszłyśmy do wniosku, że owszem chwalić i doceniać, ale szczerze i z serca - i z szacunkiem. Lubię razem z tobą sprzątać. Dziekuję, że wczoraj zająłeś się wszystkim, byłam zmęczona, odpoczęłam dzięki tobie. Fajnie, że zmotywowałeś się do posprzątania szafy, nie miałam weny by się za to zabrać. Lubię patrzeć jak kąpiesz/karmisz/nosisz malucha, jest mi wtedy ciepło na sercu. To lepsze niż fałszywe pianie z zachwytu nad wstawioną zmywarką, żeby jeszcze kiedyś ją wstawił.
Tak sobie z perspektywy czasu i moich licznych błędów myślę, że warto najpierw rozeznać w czym tak naprawdę jest problem - i skąd płynie brak zaangażowania mężczyzny w odpowiedzialnośc za sprawy domowe i dzieci. Jeśli to kwestia przekonań, wygodnictwa - to problem można próbować rozwiązać, przez takie "pozytywne włączenie'. Jednak gdy problem jest głebszy, gdy jest coś co powoduje, że mężczyzna jest lub stał się do takiej odpowiedzialności niezdolny - wtedy próby skłonienia go do tego, czego zrobić nie może, kończą się tylko agresją. Problem trzeba rozwiązać tam gdzie jest...