kryzys i prośba o spojrzenie na moja sytuacje

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Koteczek
Posty: 32
Rejestracja: 19 wrz 2020, 22:34
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: kryzys i prośba o spojrzenie na moja sytuacje

Post autor: Koteczek »

W sensie ze mi nie pozwoli zabrać dzieci. Został z dziećmi w piątek po tym jak była kłótnia i mnie popchnął. Pojechałam do mamy na zajęcia online żeby mieć ciszę w piątek miałam zajęcia wieczorem. Wieczorem wróciłam do domu i liczyłam na przeprosiny, później się pokłóciliśmy wiec żałowałam ze nie zostałam u mamy bo była w sobotę rano szarpanina o kluczyk. Nie chciał mnie z domu wypuścić. Bo chciał gdzieś jechać po ładowarkę a ja miałam 15 min na dojazd. Suma sumaru się spóźniłam na zajęcia (trwały one od 8 rano do 19) i zostałam na noc tam bo miałam w niedziele kolejne zajęcia do popołudnia i nie wiedziałam co mnie spotka. Czy znowu mi nie zabierze samochodu albo telefonu bo tam mam internet. Trudno żebym zajmowała się dziećmi wtedy jak mam cały wekend zajęć. Po zajęciach w niedziele wróciłam i mąż znowu chciał zabrać mi kluczyki chociaż ma swój samochód, zaczął stawać mi na drodze i wiem ze zaraz doszłoby do szarpaniny. Dlatego wezwałam policję i opisałam co było dzień wcześniej.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: kryzys i prośba o spojrzenie na moja sytuacje

Post autor: Ruta »

Koteczku,

czytam co piszesz. Szczerze mówiąc trudno się w tym zorientować, zapewne taki chaos jest także w tobie - bo i cała sytuacja rodzinna jaką opisujesz jest chaotyczna, niepoukładana. Nikt poza tobą samą (na przykład we współpracy z terapeutą) nie jest w stanie ocenić zagrożenia ze strony twojego męża - i tego czy jest ono na tyle poważne, by podejmować bardzo radykalne kroki.
Jeśli zagrożenie jest poważne i grozi ci kolejny atak ze strony męża - to jest to czas, by podejmować radykalne kroki, a przynajmniej mieć konkretny plan szybkiej ewakuacji.

Wierzę, że nie jesteś w stanie sama ocenić zagrożenia ze strony męża. Żyłam z mężem, który stosował przemoc - głównie terroryzując rodzinę swoimi wybuchami złości. Wybuchy były głównie słowne. Łudziłam się, że on ma taki wybuchowy charakter, tłumaczyłam męża przed sobą. Potem parę razy zdarzyło się, że w złości coś kopnął, czymś rzucił. Potem mnie uderzył podczas awantury, która wybuchła w związku z tym, że zwróciłam mu uwagę na to, że chce pić kolejny dzień. Wstyd przyznać, ale poprzedniego wieczoru piłam alkohol razem z nim, na koncercie na który wybraliśmy się wspólnie. I nie zaprotestowałam, kiedy w towarzystwie sięgnął po marihuanę. To jeden z moich największych błędów - bardzo długo tłumaczyłam sobie wszystkie zachowania męża związane z alkoholem, z używaniem marihuany, tym, że on po prostu lubi się bawić. Nie dostrzegałam nałogu, bo sądziłam że w nałogu są osoby, które piją cały czas. To było już po tym jak mąż zaliczył pierwsze ciagi narkotykowe, gdy odurzał się marihuaną dzień w dzień. I po tym jak próbowałam przekonać męża do terapii (mąż po pierwszym spotkaniu z terapeutką zrezygnował i stwierdził, że poradzi sobie bez terapii). Po dłuższym okresie abstynencji zaczął jednak znów do używek wracać - a ja biernie się temu przyglądałam i kupowałam to, że nie mam prawa męża ograniczać, zabraniac mu zabawy.
Gdy mąż mnie uderzył wyprowadziłam się tego samego dnia. Nie mieszkaliśmy razem parę miesięcy. Tylko, że ja zamiast już wtedy sięgnąć po pomoc dla siebie i dziecka, żyłam głównie tym, czy mąż do nas wróci. Wrócił. Najpierw było dobrze, potem wszystko wróciło na stare tory. A ja się do tego przystosowałam - do czasu, aż było już bardzo źle. Późno zorientowałam się, że mój mąż bierze twarde narkotyki. Doprowadził się do takiego stanu, że nie dało się z nim żyć. Nie był w stanie utrzymać abstynencji mimo obietnic. Umówiłam się z nim, że gdy złamie abstynencję wyprowadzi się. I się wyprowadził, bo gdy kolejny raz znalazłam narkotyki na to nalegałam. Jako warunek powrotu postawiłam rozpoczęcie przez męza terapii i trwałą abstynencję (od narkotyków, bo w alkoholu nadal nie widziałam zagrożenia). Mąż nie od razu, ale jednak terapię podjął. Szybko zgodziłam się na jego powrót. Było coraz lepiej, czułam się szczęśliwa i pewna, że teraz już wszystko się ułoży. Zapewne się domyślasz co było potem - mąż uznał, że już da sobie radę bez terapii i po jakimś czasie znów pił i brał narkotyki, choć jak twierdził "tylko" palił marihuanę, a po inne narkotyki nie sięgał. Ja już jednak nie chciałam tak żyć. Za to bardzo chciałam uratować męża. Trochę wzmocniłam się podczas terapii (część terapii była wspólna). Więc przestałam zgadzać się na to, by mąż był w domu odurzony, odmawiałam picia razem z nim, chodzenia na imprezy, wspierania go. Szło mi to opornie - i tak wspierałam, robiłam głupoty i sama także sięgałam okazyjnie po alkohol. Byłam głupia. Sądziłam, że uda mi się przekonać męża do terapii, zmiany, korzystałam z nauki z grupy wsparcia - o tym, jak przekonać uzależnionego do terapii. Zaczęłam więcej czasu i uwagi poświęcać sobie i dziecku, redukowałam zachowania wspierające nałóg, nieumiejętnie, ale jednak. Mąż jednak zdecydował inaczej - najpierw bardzo się ode mnie oddalił, potem się wyprowadził. Przed wyprowadzką było bardzo ciężko, bo mąż starał się, bym to ja wyrzuciła go z domu, był bardzo przykry, prowokował awantury, obwiniał mnie za wszystko i bardzo źle i upokarzająco traktował. Teraz wiem już, że uciekł w romas, choć w sumie czułam to, to długo tej myśli do siebie nie dopuszczałam.

Co mogłam zrobić inaczej? Po pierwsze realnie ocenić to, co się działo w mojej rodzinie i nie uciekać od tego. Po drugie znaleźć wsparcie terapeutyczne dla siebie - okej, próbowałam, ale nienajlepiej trafiłam. Powinnam była szukać grupy dla osób współuzależnionych - wtedy nawet nie do końca wiedziałam, co to współuzależnienie. To był mój kolejny błąd - cały problem widziałam w mężu - sądziłam, że problemem jest tylko uzależnienie męża - w sobie problemu nie widziałam. Nie powinnam była też pić nawet niewielkich ilości alkoholu. Nie z mężem. Wcale. No i mogłam znacznie wszcześniej zwrócić się do Boga o pomoc.

Z opisu jaki zawarłam powyżej może wynikać, że żyłam z potworem - ale to nieprawda. Mieliśmy wiele dobrych dni, gdy spędzaliśmy razem czas, chodziliśmy do kościoła, urządzaliśmy święta, zapraszaliśmy rodzinę, dni gdy mąż był dobry, czuły i kochający i był bardzo dobrym tatą i robiliśmy razem wszystko to, co robią kochające się rodziny i kochające się małżeństwa. I trochę tych niedobrych dni, gdy mąż był odurzony, na kacu, trudny. I trochę koszmarnych, gdy mąż wpadał w ciągi. Czułam się w tym totalnie pogubiona i nie byłam w stanie ocenić tego co się działo, z czym się mierzyłam, wypierałam wiele rzeczy, żyłam nadzieją, Między przekonaniem, że muszę zrobić wszystko by męza ratowac, by znosić wszystko, aby rodzina była cała a tym, że przecież wcale nie ma takiego problemu i nic złego się nie dzieje. A my tonęliśmy, razem z dzieckiem.

To co mogę ci doradzić - to rozmowa ze specjalistą. O tym jak wygląda obecnie sytuacja - z czym się mierzysz, jakie jest realne zagrożenie. Czyli o tym, o co pytasz w założonym przez siebie wątku - o to by ktoś pomógł ci ocenić twoją sytuację. Dobrze to ze specjalistą omówić. Chocby przez telefon zaufania na poczatek - możesz dzwonić wiele razy, aż trafisz na kogoś, z kim rozmowa cos coi rozjaśni, pomoże.
Warto też rozpocząć własną terapię. Istotna tez jest ochrona siebie i dzieci przed przemocą - także z twojej strony, skoro już wiesz, że taką przemoc stosujesz - tu także pomaga wsparcie terapuety.
Pomoc terapeutyczna często jest oferowana w ramach niebieskiej karty i pracy z rodziną - zapytaj o to. Jeśli takiej oferty nie ma - bezpłatna pomoc jest dostępna w ramach poradni uzależnień - większość z nich oferuje także terapię dla osób współuzależnionych.

To co warto zrobić przede wszystkim to zwrócić się do Boga. Ja zrobiłam to bardzo późno. Zaczynaliśmy małżeństwo z wiarą i blisko Boga, potem już tylko się od Niego oddalalismy - choć nadal się modliłam, starałam być dobrą chrześcijanką i być blisko Boga - ale w wielu sprawach mówiłam Bogu - wiem lepiej. Dopiero gdy mąż po zerwanej terapii przerwał abstynencję, gdy zaczął mnie bardzo źle traktowac na co dzień, także gdy był trzeźwy, kiedy mimo że go kochałam myslałam, że nie dam rady już więcej znieśc i zaczęłam rozważać rozwód - poprosiłam Boga o pomoc. Moje pomysły i starania zawiodły. I bardzo szybko pomoc dostałam. Od tego momentu jestem z Bogiem. Moje małżeństwo nadal jest w ogromnym kryzysie, mój mąż także. Ja powoli z kryzysu się wydobywam, razem z synkiem. Nie wiem co będzie dalej. Ale powierzam siebie, męża, nasze małżeńśtwo i moją rodzinę Bogu. Wierzę, że tak jak pomógł mi, pomoże także mojemu mężowi - jeśli tylko mój mąż o taką pomoc się zwróci. Wierzę też, że Bóg nie opuści mojego małżeństwa i nadal jest w nim obecny.
Koteczek
Posty: 32
Rejestracja: 19 wrz 2020, 22:34
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: kryzys i prośba o spojrzenie na moja sytuacje

Post autor: Koteczek »

Dziękuje Ruto za odpowiedz. Jestem blisko Boga, powierzam małżeństwo, modlę się za nas, nawet modliliśmy się wspólnie. U nas jest tak niewiele normalnych dobrych dni, ze ciężko mi żyć i funkcjonować. Mąż mnie uderzył wiele razy. Pierwszy raz jak się urodziło pierwsze dziecko, były tez momenty ze nie uderzył mnie przez np. rok. Nie łączyłam tego nigdy z alkoholem, bo robił to na trzeźwo a pil jak dzieci poszły spać. Ja niestety często razem z nim. Kiedy przestałam pic z nim to pił jak ja poszłam spać. Od kilku miesięcy mieszkamy razem i zdałam sobie sprawę jak jest źle. Tez mam wiele na sumieniu. Napady złości i bicie dzieci. Podobno on wczoraj założył mi niebieska kartę bo ma nagrane jak bije dzieci, a dzisiaj oświadczył ze to on idzie do mecenasa wnieść papiery o rozwód. Wczoraj wywiózł wszystkie puste butelki po piwie z domu. Właściwie od kilku dni dałam zastawiałm się poważnie nad dostaniem. Być może on będzie chciał mnie pozbawić praw rodzicielskich, manipuluje dziećmi i im wmawia ze ja je tylko biłam a to nie prawda, ze on ich nie bił. Córkę bolał brzuch, złe to znosi. Mi zależy tylko na dobru dzieci. Żeby nie musiały już na to patrzeć. Sam bije dzieci. Dzisiaj rano uderzył syna. Mam tez od niego wiadomość o treści zaje... ich, twoje dzieci. Wiele błędów popełniłam i głupot napisałam. On jednak nie jest w stanie się dziećmi zająć bo wszystkiego zapomina, jest od lat rozkojarzony, nie można na nim polegać. Każdy dzień jest pełen napięć, jak nawet sprzata to wszystkim trzaska, jak gdzieś daleko jedziemy to jeździ bardzo szybko, podjeżdża bardzo blisko aut tak ze ja się boje. Jak z nim zamieszkałam to przez pierwsze 3 dni, każdego dnia mnie kopnął. Rzucil we mnie butem. Jak się buntowałam to np. Odwracal kota ogonem i wychodził gdzieś z dziećmi żeby mnie ukarać. On bije dzieci odkąd zaczęły chodzić, one są przez to bardzo niespokojne, pobudzone. Na feriach było wiele napięć, praktycznie się do nas nie odzywał, co wieczór pił alkohol, był obrażony, wycofany. Wmawiał mi wtedy zdradę od wielu miesięcy, później nazwał mnie bardzo wulgarnie i wtedy na złość powiedziałam mu ze to prawda ze kogoś mam. Na drugi dzień oczywiście poszedł z dziećmi sam na śniadanie i zaczął pluc mi pod nogi publicznie. Nie chciał mnie zabrać do domu, był to dzień naszej rocznicy ślubu. Sama musiałam nieść ciężka walizkę do samochodu. Serce mi się krajało jak widziałam inne rodziny gdzie normalnie rozmawiały, grały w gry. On nie chciał nic robić tylko gapić się w telefon. Dlaczego to pisze. Nie boje sie ze on mnie zabije, nie potraktowałam tez poważnie tej sytuacji z topieniem. Myślałam na początku ze on żartuje. Ale teraz jak popychanie mnie czy zabieranie mi rzeczy zdarza się co kilka dni to zastanawiam się co się stało. Co robić, jak się bronić.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: kryzys i prośba o spojrzenie na moja sytuacje

Post autor: Ruta »

Koteczku,
Z tego co piszesz wynika, że kryzys między tobą a mężem trwa już od dawna, a obecnie się bardzo nasilił - oboje myślicie o rozstaniu i o tym, jak je przeprowadzić z korzyścią dla siebie, próbujecie też wyczuć, co planuje "druga strona".

Jest też problem przemocy - tej którą mąż stosuje wobec ciebie, i tej którą oboje stosujecie wobec dzieci.

Piszesz, że zastanawiasz się, co się stało. Zwykle, gdy nie stawiamy przemocy mądrego konsekwentnego oporu, ona narasta. Obrona przed przemocą szczególnie fizyczną lub długotrwałą, polega na izolacji od jej sprawcy. Czasem to łatwe (gdy ma się jakieś zasoby, wsparcie i gdy sprawca nie zamierza aktywnie przeciwdziałać odizolowaniu się przez członków rodziny), czasem trudne (głównie, gdy zasobów niewiele, a sprawca nie zamierza rodziny "puścić" i próba izolacji może wiązać się z takiem fizycznym, także po odnalezieniu rodziny).

O tym, czy jesteś realnie zagrożona groźnym atakiem ze strony męża piszesz w bardzo różny sposób. Rozumiem to i nie po to o tym piszę, byś poczuła, że podważam twoją ocenę lub, że ci nie wierzę. Wierzę, że doświadczasz przemocy, że potrzebujesz pilnej pomocy - ty i cała twoja rodzina i że naprawdę trudno jest ci ocenić skalę zagrożenia dl aciebie ze strony męża.

Przyjrzyj się temu co napisałaś - to czasem pomaga. Na przykład o próbie utopienia cię przez męża - czasem opisujesz to zdarzenie jako groźny poważny incydent, czasem że nie potraktowałaś tej sytuacji poważnie. Piszesz tez o silnych objawach strachu (To wszystkie te dolegliwości które opisałaś. Są i inne: zaciska ci się czasem żółądek w kulkę? A może masz taką kulkę czasem w gardle? A może mocno boli cie kark, masz zbite napięte ramiona? Strach, który chowamy w sobie zwija sie w takie kulki w nas, w naszym ciele. Masz czasem wrażenie, że nie wstaniesz z łózka?). A potem, że się nie boisz i nie czujesz zagrożenia.

Napiszę ci co ja o takiej sytuacji myślę - incydent w którym jedna osoba w ataku złości przytrzymuje innej osobie głowę pod wodą, jest zawsze poważny. Życie jest dość kruche, i łatwo w takiej sytuacji o przekroczenie granicy, za którą to życie może się zakończyć. Tam, gdzie są takie bezpośrednie ataki fizyczne, gdzie jest nasilająca się przemoc, ryzyko kolejnego takiego incydentu wzrasta. Każdy taki incydent może zakończyć się śmiercią lub trwałym kalectwem.
Skonsultuj się ze specjalistą - dzwoń na wszystkie infolinie po kolei i rozmawiaj, rozmawiaj. Mów czego doświadczasz, czego się boisz, czego nie. Między kjakimi skrajnosciami się miotasz, jakie rozwiązania przychodzą ci do głowy.

Sytuacja w której oboje małżonków mysli o zakończeniu relacji, udowodnieniu winy drugiej osobie, przejęciu opieki nad dziećmi, korzystnym podziale zasobów finansowych, zwykle zwiększa ryzko ataku wielokrotnie. To dlatego zaleca się osobom doświadczającycm przemocy izolację jako krok pierwszy. Dopiero potem kolejne kroki - prawne, dotyczące majątku, opieki nad dziećmi.

Przemoc w takich sytuacjach wzrasta zwykle dlatego, że obie strony narastającego konfliktu okopują się na swoich pozycjach i myślą w kategoriach wszystko albo nic - dążą też do wyeliminowania drugiej strony ze swojego życia, przestają widzieć w niej osobę, która chce mieć kontakt z dziećmi, nie chce być upokorzona, nie chce by ujawniono publicznie to czego się wstydzi. Napięcie wtedy bardzo narasta. Przykładem takiego myslenia jest na przykład fragment w którym piszesz, że chcesz sepracji i aliementów na siebie i dzieci i zamieszkania w domu, który niedługo zostanie wykończony. Po stronie męża takie przedstawienie sprawy może wzbudzić agresję. Nie oznacza to, że on ma prawo okazywać ją, stosując wobec ciebie przemoc w jakiejkolwiek formie. Skoro jednak wiesz, że tak ją właśnie okazuje - lepiej unikać takich słów, sytuacji i zachowań, które narażają cię na niebezpieczeństwo lub agresję.

Nie zrozum mnie źle - nie uważam, że chodzi o to, że powinnaś zacząć zachowywać się jak trusia, dostosować się, pilnować i nie drażnić męża - i wtedy wszystko się ułoży. To tak nie działa. Osoba stosująca przemoc znajdzie zawsze powód, by ją zastosować. Chodzi tylko o twoje bezpieczeństwo - i zmniejszanie ryzyka ataku. Ale taka metoda nie zapewnia bezpieczeństwa - po prostu zmniejsza ryzyko ataku. To metoda przejściowa, tymczasowa, zalecana osobom, które z jakiegoś powodu nie mogą na razie się odizolować - i jeszcze raz - nie zapewnia to bezpieczeństwa.

Jest też coś takiego jak rodzaj klinczu - który powoduje, że osoba doświadczająca przemocy nie decyduje się na izolację. Częsciowo składają się na to działania sprawcy (odbiorę ci dzieci, zabiję cię jak odejdziesz, nie poradzisz sobie sama, odbiorę ci wszystko, zniszczę cię, nie pozwolę ci odejść, jak chcesz to odchodź, ale bez dzieci). Częściowo płynie to także z tego, co jest w osobie która doświadcza przemocy (nie poradzę sobie, to jest za trudne, nie jest jeszcze aż tak źle, poczekam, dzieci to źle zniosą, nie dam rady z tymi wszystkimi sądami i sprawami, on i tak wygra).

Zarówno groźby sprawcy są zwykle realne i nie powinno się ich bagatelizować (po to są schroniska dla kobiet i dzieci uciekających przed przemocą - moment odejścia, gdy sprawca traci kontrolę jest bardzo niebezpieczny, ryzko wzrasta wielokrotnie - zdarza się, że za schronisk korzystają kobiety, które mają dokąd pójść, mają swoje zasoby, ale muszą się ukryć, do czasu aż mężczyzna ochłonie, zaakceptuje sytuację, wyjdzie ze stanu psychozy),
- jak i obawy kobiety także sa realne (sprawy się ciągną, warunki życia często się pogarszają, bywa bardzo trudno, do tego częśc kobiet, które doświadczały przemocy przez długi czas i z dużym nasileniem uzaleznia się od adrenaliny i bardzo trudno znieść im spokój, gdy już go mają, często wtedy obsesyjnie myślą o tym, by wrócić - i często wracają).

Jest też klincz finansowy - gdy obie strony np. "pilnują domu", gdy kobieta najpierw chce uzyskać jakieś kwestie finansowe, coś sobie zabezpieczyć. Żadne pieniądze ani domy nie są warte ani jednego dnia w którym doświadcza się przemocy. Wszystko da się zabezpieczyć prawnie już po odizolowaniu.

Jest też klincz pod tytułem - ale ja go kocham, ale on się zmieni, ale ja go uratuję przed nim samym. To mój przypadek. Trwałam przy mężu, nasza sytuacja z roku na rok była coraz gorsza - no ale ja go kochałam. Kochałam i nadal kocham - tylko teraz kocham także siebie. Jeśli do tego klinczu dojdzie fałszywie pojmowana religijność (nie mogę odejść od męża, bo mu ślubowałam na dobre i złe i że nie opuszczę go do śmierci...), no to kaplica. Siostra Anna Bałchan powiedziała kiedyś o takiej sytuacji bardzo dosadnie "Ty sobie kochana gęby Bogiem nie wycieraj".

Jest też klincz świetlana przyszłośc - jak w końcu sie wyprowadzimy od teściów, jak jego mama przeprowadzi się do w końcu do siostry (albo i umrze), jak on zmieni pracę na taką gdzie nie będzie tych złych kolegów, jak dzieci trochę dorosną - to będzie cudownie.

Po co piszę ci o tych klinczach tyle? Spróbuj zobaczyć w jakim klinczu jesteś ty, że od tylu lat znosisz przemoc.

Na co trzeba uważać? Bardzo często się oszukujemy. Wiele kobiet mówi np. - bo on jest dobrym ojcem, nie mogę odejść, jestem w tej sytuacji dla dzieci. Terefere. Sama tak mówiłam - syn bardzo kocha tatę (prawda), mąz kocha syna (prawda), dziecko przeżyje gdy zdecyduję się odizolować (prawda, dziecko przeżyje), muszę zostać, by chronic dziecko (nieprawda - zostając z męzem, który ćpał, pił i bywał agresywny nie chroniłam dziecka, tylko trzymałam dziecko w przemocy). Jeśli myślenie idzie w stronę dzieci - to się oszukujemy. Jeśli idzie w stronę - bo sobie nie dam rady - oszukujemy. Jesli - bo musze coś tam jeszcze - oszukujemy.

Jest taki powód (niezaleznie od tego jak się boimy i z jakim niebezpieczeństwem wiąże się podjęcie działania i decyzji o odizolowaniu się) - powód dla którego zostajemy - bo chcemy. Może brzmieć jak obwinianie ofiar za to, co je spotyka - ale tak nie jest. Winny jest sprawca, zawsze. Ale czy dla dzieci żyjących latami w przemocy, ma znaczenie, że to tata był winny? Czy dla kobiety, która jeździ na wózku, bo gdy mąż ją zepchnął ze schodów połamała kręgosłup ma to znaczenie? Myślenie o takich sytuacjach kategoriami winy kompletnie mija się z celem.

Okej, jest jeszcze powód numer dwa - nie kochamy siebie. Koteczku, czy ty siebie kochasz?
Koteczek
Posty: 32
Rejestracja: 19 wrz 2020, 22:34
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: kryzys i prośba o spojrzenie na moja sytuacje

Post autor: Koteczek »

Kochani forumowicze. Zajęłam się na maxa dziećmi i sobą pozostawiając męża samemu sobie. Wczoraj ustaliliśmy kwestie opieki nad dziećmi i podziału majątku i itd. Dzisiaj mąż się wyprowadził do swojego ojca. Ustaliliśmy ze ja zajmę się dziećmi i zamieszkam w domu i wezmę 1 samochód. Ze co drugi wekend będzie mógł brać dzieci. I w tygodniu po ustaleniu telefonicznym. Postanowiliśmy oboje, ze jeżeli któreś z nas uderzy dziecko drugie będzie mogło wyciągnąć z tego konsekwencje prawne. Jestem przekonana, ze kiedy będę sama z nimi nie będę już taka nerwowa, spięta i będę miała więcej cierpliwości (czytałam na ten temat tez badania). Zapisałam się na kurs online 30 h który dotyczy coachingiem rodzicielskiego i mądrego wychowywania. Co jeszcze? Zgodziłam się na jego warunki finansowe jak narazie 1500 zł i ze on bierze 2 mieszkania i działkę. Wiem ze różne rzeczy w złości pisałam. Co do
Ataku to nie potraktowałam go poważnie ale chyba z głupoty, wypieralam to może, jednak było mi z tym bardzo złe. Po chyba 2 tygodniach wyskoczył z nożem. Nie wiem jeszcze czy nawet nie był to drugi raz. Bo dokładnie nie pamietam, jest coś takiego jak wyparcie. Pamietam te sytuacje jak przez mgle może dlatego ten opis jest nie spójny. Doświadczam objawow somatycznych od długiego czasu, od wielu lat. Trochę się boje o dzieci, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę ze te kontakty o które tak walczy wcale mogą nie być takie częste. Nie chce już w ogóle pic alkoholu bo tez trochę o tym poczytałam, ze powoduje agresje a wcześniej sobie nie zdawałam z tego sprawy. Mąż jak wyjeżdżał do pracy to się wcale dziećmi nie interesował. I jak było między nami w miarę spokojnie to tez znikał na całe dnie. Wiele rzeczy robił na pokaz. Ma tez jedno dziecko które spłodził jako nastolatek i tez nie ma z nim żadnego kontaktu. To tyle. Mam
Nadzieje ze mogę mu na tyle zaufać i dotrzyma ustaleń.
Koteczek
Posty: 32
Rejestracja: 19 wrz 2020, 22:34
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: kryzys i prośba o spojrzenie na moja sytuacje

Post autor: Koteczek »

W różnych klinczach byłam. Np. Jak zmieni stresująca prace, jak odejdą dojazdy, jak się zacznie leczyć bo miał problemy hormonalne i takie tam, ale sytuacja się zmieniła a on nie. Tzn. Zmienił się na gorsze. Tez bardzo się bałam, ze sobie nie dam rady, ale w sumie od niego pomoc była zawsze w nerwach i wymuszona. Dużo udawał przed ludźmi i ja wychodziłam na zła i agresywna. A szkoda gadać nawet. Co do objawów somatycznych których doświadczam od 7 lat. Spięcia pleców, nawet codzienne bóle plecow które się nasilały jak on wracał do domu, zapalenie żołądka, uczucie ucisku w klatce, duszno mi było, szybkie bicie serca przez kilka godzin (to kilka lat temu) później zgaga od rana jak on był, później w sytuacji kłótni bóle głowy które nie ustępowały po wzięciu leków, zaburzenia snu, czasem pobudzenie (np. Późno szlam spać, wcześnie wstawałam) zaburzenia apetytu (czego nie mogłam nic jeść a później nagle byłam bardzo głodna) zaparcia jak on był w weekend, kilka lat temu depresja, ciągły smutek, no a od kilku lat już czuje się wycieńczona fizycznie, psychicznie i rozdrażniona i nerwowa. Od roku może nie ma zgagi tylko motyle w żołądku tak jakby, trudno to opisać. Czuje taki stres w tym żołądku. Wiem, ze niektóre objawy tez ma mój mąż.
s zona
Posty: 3079
Rejestracja: 31 sty 2017, 16:36
Płeć: Kobieta

Re: kryzys i prośba o spojrzenie na moja sytuacje

Post autor: s zona »

Rozumiem, ze teraz jest " gorka " u Ciebie tzn jestes zadowolona z " ustalen " z mezem ?

Czytajac wczesniej mialam ochote wykrzyczec idz dziewczyno po porade prawna . To nie sa stracone np 200 zl . Mnie otworzyla oczy na wiele spraw, ktore byly nieuregulowane . Wierzylam mezowi ,ze jesli ja jestem uczciwa wobec niego to i on bedzie ..

Pochaj siebie, jak radzi Ruta ,ale i zadbaj, prosze o swoje sprawy . Uwazam ,ze warto ...
A i relacje z mezem moga kiedys wrocic do normalnosci .... u nas wrocily ..
Koteczek
Posty: 32
Rejestracja: 19 wrz 2020, 22:34
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: kryzys i prośba o spojrzenie na moja sytuacje

Post autor: Koteczek »

Jestem zadowolona z ustaleń. Podzieliliśmy się mniej więcej po równo, jedno mieszkanie jest dużo warte. 1500 na rodzine to nie jest dużo ale on teraz nie pracuje i obiecał ze jak będzie pracował to da więcej. Umówiliśmy się ze nie idziemy do sądu bo jak zacznę „wariować” to będzie walczył o dzieci. Poradziłam się adwokata. Ma nagrania ja nie mam. Mogą mi dzieci odebrać. Dlatego tez zgadzam się na wszystko. Zależy mi najbardziej na spokoju. Powiedział ze przygotowuje ugodę u Adwokata. Kwotę alimentów zawsze mogę podnieść w razie czego. Ale mam jeszcze oszczędności a za kilka lat mogę pójść do pracy jak dzieci się usamodzielnia. Poza tym dom ma mi tez wykończyć i ma się dokładać po połowie do reszty materiałów czy sprzętów i ma płacić za wynajem.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: kryzys i prośba o spojrzenie na moja sytuacje

Post autor: Caliope »

Jakim cudem mąż ma ci odebrać dzieci, to nie jest możliwe tym bardziej że stosuje przemoc. Tym sie nie martw, ja też słyszałam to kiedyś, ale mój mąż zmienił zdanie i tak by mu się nie udało.
Koteczek
Posty: 32
Rejestracja: 19 wrz 2020, 22:34
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: kryzys i prośba o spojrzenie na moja sytuacje

Post autor: Koteczek »

Mąż był u dzieci 2 razy po 10 min. Wiec co do dzieci już nie muszę się obawiać, ze będzie o nie walczył. Powiedziałam mu ze chce więcej pieniędzy tj. 3 tys (zawsze dobrze zarabiał i jest w stanie zarabiać dobrze) on na to, ze to mój wybór ze chce się rozstawać i ze mogliśmy mieszkać W osobnych pokojach i ze chciałam tego i takie tam. Ja powiedziałam ze ze względu na to nie musza cierpieć dzieci niedostatku. On na to ze mogę pójść do pracy (3 dzieci w tym 2 przedszkolaków, jedno dziecko w wieku wczesnoszkolnym). Pracy mam przy nich od rana do wieczora. I przestaje mi się już to podobać. Mało tego, całe małżeństwo kłamie w każdej sprawie, wyprowadził się niby ale klucza nie oddał i obiecał mi różne rzeczy jak rozmawialiśmy, ale biorąc pod uwagę fakt, ze ostatnio miesiąc prosiłam go o jedno zaświadczenie o zarobkach to nie wiem czy cokolwiek zrobi. Jedno jest pewne, od lat już go nie słucham bo kłamie prosto w oczy.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: kryzys i prośba o spojrzenie na moja sytuacje

Post autor: Ruta »

Koteczek pisze: 21 paź 2020, 20:36 Mąż był u dzieci 2 razy po 10 min. Wiec co do dzieci już nie muszę się obawiać, ze będzie o nie walczył. Powiedziałam mu ze chce więcej pieniędzy tj. 3 tys (zawsze dobrze zarabiał i jest w stanie zarabiać dobrze) on na to, ze to mój wybór ze chce się rozstawać i ze mogliśmy mieszkać W osobnych pokojach i ze chciałam tego i takie tam. Ja powiedziałam ze ze względu na to nie musza cierpieć dzieci niedostatku. On na to ze mogę pójść do pracy (3 dzieci w tym 2 przedszkolaków, jedno dziecko w wieku wczesnoszkolnym). Pracy mam przy nich od rana do wieczora. I przestaje mi się już to podobać. Mało tego, całe małżeństwo kłamie w każdej sprawie, wyprowadził się niby ale klucza nie oddał i obiecał mi różne rzeczy jak rozmawialiśmy, ale biorąc pod uwagę fakt, ze ostatnio miesiąc prosiłam go o jedno zaświadczenie o zarobkach to nie wiem czy cokolwiek zrobi. Jedno jest pewne, od lat już go nie słucham bo kłamie prosto w oczy.
Koteczku, to co opisałaś powyżej to taki cykl. Nie oceniam cię - stwierdzam fakt, sama funkcjonuję w cyklach związanych z ciagami mojego męża - i mimo moich wysiłków wszystko to powoli łatam, leczę i wygaszam - z naciskiem na powoli.

Różne są te cykle - jeden z nich ma nazwę - "żeby się kręciło". W takim też już wirowałam. Chodzi o to, że gdy pozornie dochodzi do jakiś ustaleń i są widoki na spokojne funkcjonowanie - to jedna ze stron lub obie podbijają stawkę (nie zawsze finansową) i agresja wraca. Rano byłaś zadowolona z uzgodnień - i szczerze mówiąc wyglądały na rozsądne. Parę godzin później podwoiłaś stawkę alimentów. Czy jesteś pewna, że chodzi o to, by dzieci nie cierpiały niedostatku? Warto spojrzeć i zapytać siebie - czemu rano oceniałam to inaczej? Jaki proces we mnie doprowadził mnie do zmiany postulatu.

Mogę podac ci podpowiedzi. Najczęstsza - choć ustalenia wydają się zadowalające i rozsądne - to nie mają nic wspólnego z tym, czego chcesz ty, lub czego chcecie oboje. Jest też nieumiejętność zniesienia spokoju - potrzeba, żeby się kręciło. Za tym z kolei stoją różne rzeczy - np. lęk przed opuszczeniem (lepsza awantura niż obojetność i odrzucenie) - coś w stylu - tak łatwo się zgodził, nie zależy mu na mnie widać, podbiję stawkę do takiej granicy, aby zaprotestował, wtedy będzie relacja - i to co znam. To czasami jest też po prostu rozpaczliwe wołanie o uwagę drugiej osoby.

W tym cyklu gra też druga strona i często także wołając o uwagę - niech ona zobaczy ile beze mnie wytrzyma - nie poradzi sobie, jeszcze będzie prosić - nie mówię, że twój mąz tak myśli, podaję przykłąd. Może myśleć i czuć zupełnie co innego i pewnie co innego czuje.

Spojrzyj w siebie - czego chcesz, czego się boisz? Naprawdę. Tu pomaga modlitwa - ja często w takich sprawach zwracam się do Maryi. Są osoby, które wolą zwrócić się o światło Ducha Świętego. Że tak żartobliwie powiem, w modlitwie wszystkie chwyty dozwolone. Na pewno znajdziesz swój sposób. Nawet jak z początku pomyślisz, że raczej nie zadziała - zadziała. Ja jestem do bólu sceptyczna w tej mojej wierze - no ale działa. Jakoś mało tej wiary we mnie było - że tak można sie pomodlic i dostać pomoc. Ale można. I ta pomoc przychodzi. A jak chodzi o układanie różnych rzeczy w sobie - to jest niemal natychmiastowa. WIem, zabrzmi nieprawdopodobnie, ale jak udawało mi się tak szczerze prosić o wsparcie - to dostawałam je nie tylko w wymiarze duchowym (ogromne i nieocenione), ale w tym naszym realnym materialnym świecie - a to jakąś mądrą rozmowę z przypadkowym człowiekiem odbyłam, a to się rekolekcje na nurtujący mnie temat znalazły, a to otwarty konfesjonał, a to mądra ksiązka mi w ręce wpadła, takie małe piękne cuda.

Co do ustaleń od dziś nie stosujemy przemocy wobec dzieci - świetny ruch. Rozumiem pełny optymizm i wiarę, że teraz już będzie dobrze a dzieci bezpieczne. Oby jak najdlużej. Zwykle jednak okazuje sie po jakimś czasie, że niby wszystko jest lepiej inaczej, a ręka jakoś tak poleci - albo wrzask się wyrwie. Oby nie - ale jeśli tak się stanie - terapia. Fajny pomysł z tym kursem on - line na początek.

Oboje zgłosiliście się do niebieskiej karty. Warto za tym pójśc, nie wycofywac się. Sa miejsca gdzie rodzinom w których przemoc wymknęła się spod kontroli udzielana jest naprawdę sensowna pomoc - terapie rodzinne, inywidualne i inne. Praca z asystnetem rodziny, który raz na jakiś czas odwiedza rodzinę, pyta o postępy. Nie wszędzie takie cuda, ale nawet wtedy taka karta działa troche jak hamulec - bo jest ktoś kto wie, przed kim moge źle wypaść, zostac nie tak oceniona/ny. Na poczatek nawet taki zewnętrzny hamulec to sporo. A jak oferty terapeutycznej nie ma - to na początek warto poszukać terapii dla siebie - choc warto także zproponować męzowi terapię rodzinną. Najwyżej się nie zgodzi.

Praca nad sobą bywa mozolna, ale na ogół jest fajna - i często zaskakujaca. I przynosi dobre efekty, polecam.
Koteczek
Posty: 32
Rejestracja: 19 wrz 2020, 22:34
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: kryzys i prośba o spojrzenie na moja sytuacje

Post autor: Koteczek »

Modlę się, różnymi modlitwami, ciagle pytam co mam robić, szukam odpowiedzi w książce Alicji Lenczewskiej, proszę o św. Ducha Świetego, Modlę się modlitwa Jezu ty się tym zajmij, powierzam siebie i dzieci Św. Józefowi, jestem niewolnikiem Maryi i jej tez się powierzam, oddaje swoje cierpienie za Nawrócenie grzeszników, należę do 2 kołek różańcowych od 2 lat wiec wiara mi modlitwa mi towarzyszy. Dlaczego nie jestem zadowolona z ustaleń. Bo 1500 zł to jest mało, muszę utrzymać 4 osoby, auto i dom i nie mogę pójść do pracy. Czy mi zależy na tym żeby on wrócił nie. Bo dokładnie to przemyślałam, napisałam, spojrzałam z boku. 2 sprawa co powiedział, ze on nie będzie swoich oszczędności wydawać na dzieci. To dlaczego ja ma wydawać skoro on pracuje, a ja się zajmuje się sama dziećmi. Wczoraj do niego zadzwoniłam bo córka chciała żeby do niej przyjechał a on był kilka minut zaledwie u dzieci. I powiedział jeszcze, ze to ja chciałam się rozstawać to teraz będę tak żyła jak chciałam. Powiedziałam ze dzieci przez to nie musza cierpieć niedostatku. Ciagle muszę kupować nowe ubrania, buty, kurtki, spodnie, ciagle z wszystkiego wyrastają bo są mali, chce zapisać dzieci na piłkę nożna i chce żeby się w miarę zdrowo odżywiały. Do tego paliwo, rachunki, leki, emolienty, przedszkole. Muszę oprócz tego wysłuchiwać od niego komentarzy o moich przyszłych romansach. Ja nic mu nie zarzucam i nic nie chce. Chce tylko dom i samochód bo dom budował dla nas. A on tez zostaje z 2 mieszkaniami, 2 samochodami, działka budowlana i ma możliwość pójścia do pracy.
Koteczek
Posty: 32
Rejestracja: 19 wrz 2020, 22:34
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: kryzys i prośba o spojrzenie na moja sytuacje

Post autor: Koteczek »

Co do terapii małżeńskiej to ja jej po prostu na dzień dzisiejszy nie chce. Proponowałam mężowi rekolekcje , wspólna modlitwę, prowadziłam za rączkę do spowiedzi i praktycznie wymuszałam wspólny różaniec ostatnio. A on robił swoje. Ja już nie chce tak żyć, bo się wykończę. Może kiedyś. Jeszcze się ze mną nikt nie kontaktował w sprawie niebieskiej karty. Sama teraz nie wiem co im mówić o co prosić. Mąż mnie bardzo stresuje, sama jego obecność, stałe mnie ocenia i krytykuje, wmawia różne rzeczy. Potrzebuje czasu. I to potrzebuje dużo czasu.
Koteczek
Posty: 32
Rejestracja: 19 wrz 2020, 22:34
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: kryzys i prośba o spojrzenie na moja sytuacje

Post autor: Koteczek »

A czego ja chce? Nie chce, być samotna matka, ale z nim tez już żyć nie potrafię. Naprawdę myśle o tym od wielu lat i tak w tym tkwiłam mimo wielu cieprpien. Ale
Jest coraz gorzej. Przeczytałam cześć tej książki polecanej o granicach i tej „miłość potrzebuje stanowczości”, czytałam tez o różnicach między kobieta, a mężczyzna, słuchałam wielu konferencji o małżeństwach min. Dziewiwckiego. I napisałam tutaj, a także rozmawiałam ze znajomymi. Miałam tez stałego spowiednika który mi polecał się modlić za męża. I ja się modliłam, i czasem go chwaliłam. Ale przemoc nie ustaje. Nie można kogoś zmusić. Przede wszystkim ta cała praca uświadomiła mi, ze on już od dawna mnie nie kocha. Mało tego, okazuje mi kompletny brak szacunku, robi co chce a ja na to wszystko pozwalam. W imię „zło dobrem zwyciężaj”. Jak go prosiłam o modlitwę to mówił „dawaj to ..., ile tam tego masz? Bo będziesz tak długo wiercić dziurę w ...., ze nie dasz mi spokoju.” Czasem wekend był w miarę ok, po czym on wyjeżdżał na 4 dni i nie dawał znaku życia. Dziecko czasem było chore nigdy nie pytał co z nim czy z nią. Byłam tak naprawdę sama od wielu lat. Bywało, ze zmuszał mnie do seksu, o północy jak już wypił kilka piw. Byłam zmęczona, chcialam spać. Wiec brał na sile. Na następny dzień komentował ze się nie broniłam. A to ze się ubieram, gaszę światło, nakrywam kołdra i każe mu wyjść, to według niego nie obronna. Próbowałam się bronić fizycznie, ale on jest silniejszy. Bywało, ze zdzierał ze mnie ubranie. Czułam się jak niewolnik. Np. Bywało, ze zostawalam sama na całe dnie, jak dzieci były malutkie, nigdy nie wiedziałam kiedy wróci bo po prostu albo kłamał albo nie odbierał. Mówił, ze przecież i tak siedzę w domu to po co on ma się spieszyć. Czasem nie bylo chleba, to jak mu napisałam, ze ma kupić wracał wieczorem bez chleba. 3 dni go kupował. Ja nie miałam jak pójść z dwojgiem niemowlaków i 2 latkiem po produkty, a często nie spała w nocy bo karmiłam piersią i nie miałam siły. Później już robiłam zapasy. Komentował moje gotowanie, a według wielu ludzi świetnie gotuje, mówił ze mam sobie w ... wsadzić. I takie tam różne. Co jeszcze? Obrażanie się, nie odzywanie. Chodzenie za mną do toalety, otwieranie mi drzwi. Klepanie po tyłku, szczypanie po piersiach. Kopniaki. Mówienie do mnie zamknij się w pokoju i leż. Mówienie, ze nic nie robię. Jak się sprzeciwiałam czy mówiłam, ze chce pójść do pracy to zawsze była awantura. Co jeszcze? Codziennie ok 23 chodził do kuchni i hałasował, czyli standardowo. Wieczorem siedzieliśmy razem po czym mówiłam ze chce iść spać, a on wtedy szedł do kuchni robić sobie kolacje i hałasował. Otwierał chipsy, jakieś słodycze wyciągał z papierków, robił kanapki, szedł do łazienki, na papierosa. Wiele razu mówiłam ze ma zrobić sobie kolacje wcześniej, ale on twierdził ze nie będę mu mówiła we własnym domu co ma robić. A od rana często o 6 rano było to samo, smażenie jajek. Ja nawet nie mogłam się wyspać. Ani skorzystać z toalety bo na złość mi wchodził. Wiele jeszcze mogłabym napisać, chodzi o to ze już nie jestem w stanie tak żyć. Wiem tez, ze wiele błędów ja popełniłam w tej relacji. Tez go wyzywalam, czy rozpaczliwie odpowiadałam biciem na bicie. Ale ja byłam od niego zależna finansowo, miałam malutkie dzieci bliźniaki i dziecko 1,5 roku strasze byłam w obcym kraju. Wiec nie bardzo wiedziałam co robić. Zwykle codzienne funkcjonowanie sprawiło mi trudności.
Ostatnio zmieniony 22 paź 2020, 12:11 przez Lawendowa, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: Wulgaryzmom, nawet częściowo wykropkowanym mówimy: nie
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: kryzys i prośba o spojrzenie na moja sytuacje

Post autor: Caliope »

A na swoją terapię chodzisz? jeśli nie warto się tym zająć. Zajmij się sobą, a męża zostaw, bo on sam musi chcieć zmian w swoim życiu.
ODPOWIEDZ