Małżeństwo na skraju rozpadu

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

teodora
Posty: 118
Rejestracja: 10 wrz 2019, 21:55
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Małżeństwo na skraju rozpadu

Post autor: teodora »

Jest kolejna kochanka u męża. Zna ją rok. Od dwoch miesięcy wielka wielka miłość. Ona jest rozwódką. Ma małe dziecko. Mieszka na drugim końcu Polski. Także zobaczymy co mąż postanowi.
teodora
Posty: 118
Rejestracja: 10 wrz 2019, 21:55
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Małżeństwo na skraju rozpadu

Post autor: teodora »

Co mnie bardzo poruszyło, to fakt ze dzisiaj rano oddałam po raz kolejny moje małżeństwo Bogu. Modlilam się i dziękowałam Mu za to że jest jakie jest. Modliłam sie też o zbawienie mojego męża. Czułam, że ta modlitwa ma znaczenie. Że jest na nią czas. Pierwszy raz zrobilam taki krok i powiedziałam Bogu tak naprawdę szczerze od lat, z głębi serca, że decyduję się iść jego drogą, że wybieram Jego prawo. I że nieważne co bedzie i jak mnie jeszcze mąż poniży i wydrwi-decyduję, że to co mówi Bóg jest dla mnie ważniejsze niż to co mówi mój mąż.

No i ni z tego ni z owego mąż zaczął rozmowę i przyznał sie wreszcie do wszystkich kłamstw i skrywanego kolejnego romansu. Teraz jest zdecydowany odejść. Zamieszkać z tą kobietą na drugim koncu Polski. Wymyślił ze jego miejsce jako ojca zjmie niania. Poprosił żebym znalazła taką która mi odpowiada. Bo 'dobro dzieci jest teraz najważniejsze'. Skonczylam rozmowę, bo wiem że powiem za dużo - gardzę jego postawą jako ojca, gardzę tym, że porzuca dzieci 'ot tak'. Żeby móc dalej rozmawiać muszę się uspokoić i modlić o to żeby Bog dał mi siłę i powściągliwość.

W tym tygodniu też muszę sfinalizować notariusza i sprawę alimentow. Myślę, ze zapewnienie tej odpowiedzialności jest teraz najważniejsze.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Małżeństwo na skraju rozpadu

Post autor: Ruta »

teodora pisze: 13 gru 2020, 20:22 Jest kolejna kochanka u męża. Zna ją rok. Od dwoch miesięcy wielka wielka miłość. Ona jest rozwódką. Ma małe dziecko. Mieszka na drugim końcu Polski. Także zobaczymy co mąż postanowi.
Teodoro,
a jak Ty się z tym wszystkim czujesz? Pamiętasz o tym, by chronić siebie?

W kryzysach odświeżam sobie konferencje księdza Dziewieckiego, to zawsze pomaga mi przypomnieć sobie, jak chronić siebie i synka w sposób niedestrukcyjny ani dla nas, ani dla męża, a równocześnie w sposób jasno wyznaczającyc granice. I pozwala mi to przypomnieć sobie zdrowe zasady i nie mieć poczucia, że źle robię, czy tkwić w jakiś fałszywych przekonaniach, że chroniąc siebie występuję przeciwko mężowi. Choć on wtedy tak to odbiera i tak to przedstawia.

Przytulam mocno, bardzo mi przykro. Pomodlę się w waszej intencji.
LvnWthHpe20
Posty: 121
Rejestracja: 09 lip 2019, 6:41
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Małżeństwo na skraju rozpadu

Post autor: LvnWthHpe20 »

Teodoro,

Bardzo mi przykro ze takie newsy cię dochodzą. Jak to krzywdzi druga osobę. Ten ból jest okropny. Współczuje ci i będę cię otaczał modlitwa już jutro na porannych roratach.

Szatan tak mąci, i cieszy się, ręce zaciera. Ale nie dajmy się sprowokować. Bo Bóg jest mocniejszy i zwycięży ta walkę ze złym. Możemy wytrwać w modlitwie i w niej znaleźć ukojenie naszych ran, bólów, i porażek.

Bądźmy mocni w duchu, Pan jest blisko już za tydz przyjdzie do nas. Ja tez sam, nie wiem gdzie żona, zostawiła, wypluła jak nic. Poszła w świat. Dzisiaj ludzie potrzebują dorósc , a jest to możliwe tylko czytając karty pisma św.

Pozdrawiam, współczuje ten ból.
Szczęśliwy mąż, który nie idzie za rada występnych, nie wchodzi na drogę grzeszników i nie siada w kole szyderców, lecz ma upodobanie w Prawie Pana, nad Jego Prawem rozmyśla dniem i nocą”(Ps 1, 1-2)
teodora
Posty: 118
Rejestracja: 10 wrz 2019, 21:55
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Małżeństwo na skraju rozpadu

Post autor: teodora »

Teodoro,
a jak Ty się z tym wszystkim czujesz? Pamiętasz o tym, by chronić siebie?..
Jest bardzo trudno przeżywać to kolejny raz. Ale to już kolejny raz, więc już wiele mam przemyślane, przemodlone. Mimo, że mąż mówił, że mnie kocha, że chce ze mną być czułam fałsz.

To z czym najbardziej się borykam to pogarda. Nie chcę jej czuć, nie chcę dać sie ponieść tej emocji, bo wiem, że zniszczy mnie, dzieci i męża. Wyrzekam się jej pod krzyżem, ale bardzo ciężko jest.

Skupiam się na tym, żeby dobrze spędzić z dziećmi czas, żeby pomóc im nieść ich smutek. Mieszkam w pieknym miejscu, cieszę się domem, widokiem za oknem, kotem mruczącym na kolanach. Ból i rozczarowanie oddaję Bogu. Pracuję nad byciem lepszą mamą. Zażywam leki. Gdzieś usłyszałam mądrą radę odnośnie każdego kryzysu-skup się jak przetrwać najbliższe 48 godzin. To mi pomaga. Robię listę co jest w tym czasie do załatwienia i odhaczam załatwione-to daje poczicie sprawczości.

Męża puszczam wolno, niech decyduje co chce. W krótkim zdaniu bez agresji staram się komunikować co na dany temat myślę. Szczerze bez owijania w bawełnę. Dodatkowo stawiam bardzo twarde granice poniżaniu i wymyślaniu mi. Po prostu kończę rozmowę, mówiąc że nie chcę być tak traktowana i wychodzę. To duży przeskok u mnie, bo mam świadomość, że mąż może wyjść trasnąć drzwiami i nigdy nie wrócić, a ja zostanę z długami ktorych sama nie dam rady spłacić. W kwestii długów obmyślam jeszcze plan b. Modlę się o rozwiązanie - bo one mnie bardzo martwią i spędzają sen z powiek.

Ta wczorajsza modlitwa daje mi pokój. Pierwszy raz naprawdę 'poczułam' tak z glebi serca, że Bóg stoi na pierwszym miejscu (do tej pory to była decyzja ale taka jałowa, rozumowa. Wiem że uczucia wierze nie są potrzebne, ale są pocieszeniem, ukojeniem) dalej cały dzisiaj dzień polecam wszystko Bogu. Slucham pieknej kolędy i modlę się jej słowami,dzielę się z Wami linkiem :) :https://youtu.be/_fLpl8wWZ4c

Mąż ubliża mi, że nie chcę mu dać rozwodu. Twierdzi, że się nie szanuję i zrobię wszystko, żeby z nim być, że jestem żałosna. Miałam taką pokusę, że może dać mu tą zgodę, żeby wreszcie uwierzył, że skoro mnie zdradza i romansuje, wyzywa, to nie będę z nim. Uznałam jednak, że to co mówi Bóg na temat małżeństwa jest dla mnie ważniejsze niż to co mówi mąż. Takie wybieranie Boga daje mi wolność, nie zależę od słów drugiego człowieka. To nowość,wychodzenie z uzależnienia od męża. Powoli, drobnymi kroczkami. Bóg ma czas :)

Dziękuję za modlitwę, to ogromna sprawa wiedzieć, że nie jestem sama :)
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13349
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Małżeństwo na skraju rozpadu

Post autor: Nirwanna »

Teodoro, możesz wrzucić link jeszcze raz? Powyższy nie działa.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
teodora
Posty: 118
Rejestracja: 10 wrz 2019, 21:55
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Małżeństwo na skraju rozpadu

Post autor: teodora »

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Małżeństwo na skraju rozpadu

Post autor: Ruta »

teodora pisze: 14 gru 2020, 12:50
Mąż ubliża mi, że nie chcę mu dać rozwodu. Twierdzi, że się nie szanuję i zrobię wszystko, żeby z nim być, że jestem żałosna. Miałam taką pokusę, że może dać mu tą zgodę, żeby wreszcie uwierzył, że skoro mnie zdradza i romansuje, wyzywa, to nie będę z nim. Uznałam jednak, że to co mówi Bóg na temat małżeństwa jest dla mnie ważniejsze niż to co mówi mąż. Takie wybieranie Boga daje mi wolność, nie zależę od słów drugiego człowieka. To nowość,wychodzenie z uzależnienia od męża. Powoli, drobnymi kroczkami. Bóg ma czas :)

Dziękuję za modlitwę, to ogromna sprawa wiedzieć, że nie jestem sama :)
Teodoro, cały twój post jest piękny, bardzo mnie wzruszył. Jest wypełniony spokojem.
Bardzo się cieszę, całym sercem, że stawiasz granice mężowi w taki sposób, by były one skuteczne i cię chroniły. Ja także mam za sobą naukę stawiania takich granic, by chronić się przed agresją męża - i robię to coraz skuteczniej. W sumie najwięcej o ich stawianiu nauczyłam się tu na forum, w ferworze różnych dyskusji, ale też czytając różne wątki i zapoznając się z doświadczeniami innych osób. Jesteś bardzo dzielna i wytrwała.

Rada na kryzys - 48 godzin - bardzo mądra. Zapamiętam. NIgdy nie wpadłam na takie rozwiązanie, choć wiem, że skupienie się na bieżących sprawach pomaga. Ale tu jest konkretna rama czasowa - co pozwala nie biec myślami zbyt daleko w przyszłość.

Bardzo pięknie i trafnie wyraziłaś to, co i ja poczułam, gdy wewnętrznie wybrałam Boga, zamiast tego co mówił mi mąż i czego ode mnie oczekiwał (zgody na rozwód). Nigdy dotąd nie udało mi się tego w żaden sposób wyrazić słowami. A to jest to - gdy wybieramy Boga - stajemy się od razu wolnymi. Jestem pod ogromym wrażeniem tego, jak precyzyjnie to opisałaś.

Co do praktycznego aspektu takich wewnętrznych pokus - przechodziłam to parę razy. Nasilały się, gdy mąż naciskał na mnie w bardzo nieprzyjemny sposób, szantażował na różne sposoby lub obiecywał i budził we mnie nadzieję, że dając zgodę, uczynię krok w sprawie naprawy naszej relacji. Bolało, gdy kosztem mojej niezgody okazywało się wycofywanie się przez męża z relacji z naszym synkiem. Czasem trudno było takie naciski przetrwać. Nawet nie zawsze najtrudniejsze było to, co było zewnętrzne, ale to co pojawiało się wewnątrz mnie. Podobne kryzysy pojawiały sie we mnie, np. gdy przychodziło pismo z sądu lub zbliżał się termin rozprawy.
Ja to nazwałam na swoje potrzeby kuszeniami, bo najbardziej oddaje to mój wewnętrzny stan, jaki się we mnie pojawiał. I w tych różnych kuszeniach, które miały prowadzić do mojej zgody na rozwód były rózne rzeczy, absurdalne obietnice: zagadzając się na rozwód uzyskasz spokój, skończy się konflikt, poprawią się wasze relacje, ojciec więcej czasu poświęci dziecku, idiotyczne oskarżenia: przez ciebie dziecko nie ma ojca, trwa konflikt, jesteś egoistką, chcesz się zemścić na mężu i gdzie tu ta wiara i miłość bliźniego, zniechęcenie: to i tak nic nie da, sąd i tak orzeknie rozwód, zamiast pokoju, twój opór przyniesie niepotrzebną wojnę, upokorzysz się, twoja miłość zostanie podeptana, wyszydzona. Mi pomagało rozbrajanie tego logicznie. Bo wszystkie te pokusy były na pierwszy rzut oka logiczne i spójne, ale rozłożone na czynniki pierwsze już nie. Ale teraz nawet tego już nie muszę robić - odkąd mam takie silne postanowienie wewnętrzne i nie ma we mnie wahania - że po prostu niezaleznie od okoliczności trzymam się Boga i tego, czego nauczał Jezus. I jakoś wszystko się we mnie uspokoiło, i mąż też odpuścił.

Udało mi się też wyjaśnić mężowi w prostych słowach, co czuję. Że szanuję jego prawo do zmiany zdania w kwestii małżeństwa, ale mam prawo równe jego prawu - do tego by swojego zdania nie zmieniać. I tak jak ja nie naciskam na niego, tak proszę, by on nie naciskał na mnie. Na razie zdaje się, że podziałało.

Przytulam cię mocno i serdecznie, i pozostaję z modlitwą w intencji twojej i twojej rodziny.
teodora
Posty: 118
Rejestracja: 10 wrz 2019, 21:55
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Małżeństwo na skraju rozpadu

Post autor: teodora »

Jesteś bardzo dzielna i wytrwała.
Dziękuję za te słowa :) czesto czuję się mała, słaba, bezsilna.

Czuję, że najtrudniejsze z czym będę musiała się zmierzyć jest jeszcze przede mną. Rozmawialiśmy wczoraj wieczorem. Mąż sam zapytał co myślę o tym wszystkim i dlaczego nic mu nie mówię. Powiedziałam zgodnie z prawdą, że nie mówię nic o sobie, ponieważ do tej pory jakakolwiek wzmianka o tym co myślę, powodowała natychmiastową wściekłość i zastraszanie. Jeżeli zdecyduje się mnie wysłuchać spokojnie, bez wściekłości to jestem gotowa z nim porozmawiać. Rozmowa byla trudna, przetykana prychnięciami i ironicznym śmiechem męża. Komentarzami typu 'no to mnie tylko utwierdza czemu nie chcę być z tobą', 'teraz widzę różnicę miedzy Tobą a moją kowalską - ona drąży tematy, chce rozmawiać, nie tak jak Ty, domyśla sie czego potrzebuję'. W pewnym momencie przerwałam to, bo nie chcę takich rzeczy słuchać i być do kogokolwiek porównywana.

Są pozytywne aspekty tej rozmowy. Oboje wymieniliśmy co zepsuliśmy. Bardzo mnie jednak boli (nawet teraz płaczę gdy o tym piszę) fakt, że po wypowiedzeniu przez męża rzeczy, które on zrobił źle, stwierdził że teraz on wiedząc o tych błędach, nie popełni ich z kowalską i zrobi wszystko żeby stworzyć z nią szczęśliwy związek. Boli bardzo, że tamtej chce dać to czego nie chce dać mnie: pracę nad sobą, nad relacją, szacunek, czas.

Dodatkowo podkreślił, że się wyprowadza, żeby nie dawać mi nadziei na to, że bedziemy razem, znalazł już mieszkanie. Wyznał, że kowalską zna od kwietnia i że to jest ta jedyna. Że jak tylko ją zobaczył to 'coś' mu wewnątrz powiedziało ze 'to ta', kocha ją, chce mieć z nią dzieci, jedyne czego potrzebuje, to mieć ze mną dobre relacje, żebym mu nie przeszkadzała w kontaktach z naszymi dziećmi.

Chce też rozwodu, czuje 'niesamowity pokój' kiedy podjął tą decyzję. Wreszcie jest spokojny, bo bycie ze mną go wyniszcza, nikt go nie denerwuje tak jak ja.

Wylewam to z siebie tutaj, bo to bardzo bardzo boli.

Jest jeszcze jedna pozytywna rzecz, mąż przyznał, ze faktycznie mam prawo czuć się przez niego zaszczuta, bo bardzo źle mnie traktował w rozmowach. 'Szkoda że już jest za późno'. Potem przyznał, ze rozmowa byla dobra, bo faktycznie może jakiś mur zniknął. Teraz juz za późno, ale może faktycznie bylibyśmy w stanie sie dogadać.
Teraz on idzie za swoim szczęściem i miłością.

Wiem ze swojej strony, że jeżeli faktycznie bedzie z kowalską, jeżeli pojawią się dzieci, to ja nie będę w stanie utrzymywać z nim żadnej relacji. To wydaje się być krzyżem ponad siły.

Uciekam sie do Boga.
Bławatek
Posty: 1660
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Małżeństwo na skraju rozpadu

Post autor: Bławatek »

teodora pisze: 15 gru 2020, 20:35
... Rozmowa byla trudna, przetykana prychnięciami i ironicznym śmiechem męża. Komentarzami typu 'no to mnie tylko utwierdza czemu nie chcę być z tobą', 'teraz widzę różnicę miedzy Tobą a moją kowalską - ona drąży tematy, chce rozmawiać, nie tak jak Ty, domyśla sie czego potrzebuję'. W pewnym momencie przerwałam to, bo nie chcę takich rzeczy słuchać i być do kogokolwiek porównywana.

Są pozytywne aspekty tej rozmowy. Oboje wymieniliśmy co zepsuliśmy. Bardzo mnie jednak boli (nawet teraz płaczę gdy o tym piszę) fakt, że po wypowiedzeniu przez męża rzeczy, które on zrobił źle, stwierdził że teraz on wiedząc o tych błędach, nie popełni ich z kowalską i zrobi wszystko żeby stworzyć z nią szczęśliwy związek. Boli bardzo, że tamtej chce dać to czego nie chce dać mnie: pracę nad sobą, nad relacją, szacunek, czas.

....

Chce też rozwodu, czuje 'niesamowity pokój' kiedy podjął tą decyzję. Wreszcie jest spokojny, bo bycie ze mną go wyniszcza, nikt go nie denerwuje tak jak ja.

Wylewam to z siebie tutaj, bo to bardzo bardzo boli.

Jest jeszcze jedna pozytywna rzecz, mąż przyznał, ze faktycznie mam prawo czuć się przez niego zaszczuta, bo bardzo źle mnie traktował w rozmowach. 'Szkoda że już jest za późno'. Potem przyznał, ze rozmowa byla dobra, bo faktycznie może jakiś mur zniknął. Teraz juz za późno, ale może faktycznie bylibyśmy w stanie sie dogadać.
Teraz on idzie za swoim szczęściem i miłością.

Wiem ze swojej strony, że jeżeli faktycznie bedzie z kowalską, jeżeli pojawią się dzieci, to ja nie będę w stanie utrzymywać z nim żadnej relacji. To wydaje się być krzyżem ponad siły.

Uciekam sie do Boga.
Teodoro, z Twojej wypowiedzi zostawiałam fragmenty pod którymi też mogłabym się podpisać.

Jedynie o żadnej kowalskiej nie wiem, bo mąż cały czas twierdzi, że był i jest sam. Aczkolwiek gdy będzie wolny (tj po rozwodzie) to kogoś poszuka bo chce być szczęśliwy. Aczkolwiek nie wie czy będzie mu łatwo kogoś fajnego spotkać. Mieliśmy ostatnio dłuższą chwilę porozmawiać bo syna w domu nie było i widzialam oraz słyszałam od niego że on dalej czuje się pokrzywdzony i pewny tego że dobrze robi dążąc do rozwodu bo przecież ze mną nie będzie nigdy szczęśliwy, na moje stwierdzenie, że ciężko mu będzie z kimkolwiek być szczęśliwym bo on kocha tylko egoistycznie - czyli jeśli druga strona mu się w pełni oddaje, czas poświęca, nie ma odmiennego zdania to jest OK. Ale tak się nie da na dłuższą metę, bo jest dziecko, któremu trzeba poświęcić czas i uwagę, są obowiązki i życie, które mimo planowania ciągle zaskakuje.

I też usłyszałam, że życie ze mną go wyniszcza, nawet po tej ostatniej rozmowie, choć pierwszy raz byłam tak spokojna i nie wytykałam mu niczego bo nawet jak on schodził na niewygodne tematy to stawiałam granicę, że dziś o tym nie rozmawiamy. I o dziwo pierwszy raz po dłuższej rozmowie z nim nie przeplakalam nocy. Choć przykro mi było. A jak mąż wychodził to usłyszałam że go rozmową zdołowałam i się czuje wypluty, a ja tylko powiedziałam, że nie ma pewności, że kolejna kobieta po mnie w jego życiu będzie lepsza bo może spotkać pazerną, która nie będzie taka skromna i wyrozumiała jak ja. Po prostu życie - z deszczu pod rynnę 😉

A na moje stwierdzenie ile jest wartościowych konferencji w necie lub książek dla małżeństw to stwierdził teraz i tak za późno, trzeba było znaleźć kilka lat wcześniej. I znów moja wina. Tylko, że ja mimo wszystko zawsze starałam się dla dobra rodziny wiele robić, a mąż się wycofywał i kombinował jak odejść bo mu źle, nie myślał co mógłby zmienić aby w naszej rodzinie było dobrze tylko muszę uciekać bo mi źle. Smutne to. Ale chyba świadczy tylko o jego wielkim egoizmie. Bo nawet jeśli uważa mnie za największe zło jego życia to nie usprawiedliwia to jego odejścia. I nawet nie pomyśli o tym by z synem więcej czasu spędzać, a to mnie najbardziej boli.

W każdym bądź razie nie dam sobie wmówić, że jestem za wszystko odpowiedzialna, bo to jemu nie zależało.

I nie wiem czy mój mąż jest bardziej niedojrzały czy bardziej zapatrzony w siebie, ja w każdym bądź razie z nim takim jak jest teraz nie widzę przyszłości. Bo za chwilę kryzys znów by wybuchł.

Smutne ile współmałżonków ma podobne rysy osobowości i sposoby działania, mówienia.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Małżeństwo na skraju rozpadu

Post autor: Ruta »

Teodoro, po raz drugi napiszę - jesteś dzielna i wytrwała. Bardzo podziwiam spokój jaki się w tobie pojawił i to, że potrafiłaś go zachować nawet przy tak trudnej rozmowie i mimo tak dużego bólu. Mocno cię przytulam i otulam modlitwą.

Kiedy myślę o Tobie, o tym co przechodzisz i jak w tym wszystkim zbliżasz się do Boga, łapiesz równowagę, uczysz się nowych rzeczy - to mam takie poczucie, że stajesz się taką oazą. I że twój pogubiony mąż, który ucieka i ucieka, w końcu zorientuje się, że to nie ma sensu, zmęczy się i pewnie w tym chaosie zapragnie spokoju, właśnie takiej oazy. I wtedy ma szansę na to, że otworzą mu się oczy i tą swoją oazę dostrzeże i znajdzie do niej drogę.

Bardzo powoli zaczynam dostrzegać głęboki sens czekania na męża. Jak wiele kobiet, jako młoda kobieta uważałam to za szczyt upokorzenia dla kobiety - tak mówił mi cały świat, tak się od tego świata uczyłam. Gdy mój mąż odszedł, mimo tych wszystkich przekonań, byłam pewna jednego - nie zmienia to tego, że ja nadal czuję się żoną i że czuję się związana przysięgą, jaką złożyłam. I wiedziałam, że nie chcę "układać sobie życia". Nawet mnie samą mocno to zaskoczyło. Za to postrzegałam swoje dalsze życie jako raczej smutne i wyłącznie pokutniczo-łzawe, w bólu i zazdrości, że mój mąż sobie "układa" a ja sama z dzieckiem i bez szansy na to, by jeszcze zostać mamą. Pękało mi serce. Dobrze, że trafiłam na Sychar, z nieco lepszą propozycją spędzenia tej części życia, która przypadnie bez męża:) Ile by tam tej części nie było.

Rozumiem to o czym piszesz, także miałam czas, gdy bardzo przeżywałam, że mój mąż będzie mieć dzieci z kowalską. Że jej da to, czego ja nie otrzymałam. Bolało i to jak. Pomogła mi wtedy Małgosia, która napisała, że nie znam przyszłości, więc zagłębianie się w scenariusze, która sama piszę nie jest najrozsądniejsze. Zrozumiałam wtedy, że w jakimś sensie to ja siebie zadręczam. Małgosia, o ile pamiętam, doradziła, by w razie pojawiania się takich scenariuszy od razu powierzać to Maryi - zarówno gdy nadmiernia wchodze w przeszłość jak i w przyszłość. Bo przeszłości już nie ma a przyszłości jeszcze nie ma. Jedyne co jest to teraz. I jakoś tak jak się rozejrzałam po tym teraz nie było aż takie złe.

Gdy nauczyłam się nie uciekać od swoich uczuć, zaczęły mnie także męczyć scenariusze tego co mój mąż robi teraz. I to były oczywiście wizje wspolnego szczęścia z kowlaską, które mnie rozbijały. Tu pomogło mi uświadomienie sobie, że to także moja wyobraźnia. Już nie pamiętam jak to się stało, że doszłam do wniosku że przecież równie dobrze może trwać właśnie karczemna awantura. Chyba w którymś wątku padła taka sugestia - że skąd żona wie, czy jej mąż właśnie tuli kowalską, czy też tłucze jej głową o ścianę. Rozbawiło mnie to, nie jako hipotetyczna sytuacja oczywiście, ale dlatego, że pokazywało absurdalność przejmowania się takimi wymyślonymi scenariuszami. Wieć poza przeszłością i przyszłością jest jeszcze wymyślone teraz, którym naprawdę nieźle można samego siebie zadręczyć.

Udało mi się to przepracować tak, że takie scenariusze prawie się nie pojawiają, a jeśli już, to umiem je blokować. Wystarczy w zasadzie, że zauważę, że to scenariusz. Zauważyłam też, że taka skłonność do scenariuszy może być bardzo twórcza i rozwijająca, ale wtedy gdy wiem i odróżniam co jest fantazją, a co nią nie jest. I że mam wpływ na to, jakie te scenariusze są. Mogę sobie układać takie, które poprawią mi humor. Mam wpływ na emocje jakie czuję w związku z tymi scenariuszami - i to że te emocje są jakieś coś mi mówi o mnie.

Wracając do czekania - myslę, że jest to część historii niektórych małżeństw, potrzebnej obojgu małżonkom, do dojrzałości. Choć bez gwarancji, że oboje dojrzeją. Jednak dojrzałość żony zwiększa szasnę na to, że wpłynie to także na męża. Nie widzę już teraz ani braku godności, ani żadnego poniżania się w czekaniu przez żonę na męża, który potocznie mówiąc "sobie hula". Nie hula. Jest w kryzysie. I wbrew scenariuszom wcale dobrze się nie bawi.

Mój mąż też napierw pisał scenariusze - jak to on już teraz sobie życie ułoży, jak już nie popełni błędów, jak już wszystko pójdzie dobrze. Miałam nawet wyrzuty sumienia, że nie umiem mu życzyć wszystkiego dobrego na tej pieknej nowej drodze życia. Ksiądz Dziewiecki mi uświadomił, że nie muszę :) Że mam prawo życzyć mężowi raczej nawrócenia. Oraz, że nie musze mu ułatwiać tego nowego życia - nie mścić się, bo katolik się nie mści - ale wymagać odpowiedzialności jak najbardziej mogę. Finansowej, ale także takiej ojcowskiej odpowiedzialności wobec dziecka, wobec rodziny. I że odpuszczenie na tym polu, bo ja najpierw odpuściłam, było takim ułatwianiem mężowi realizowania jego pomysłów. To pomagało mu podtrzymać fikcję "nowego startu".

Pomysł z takim nowym startem to rodzaj ucieczki właśnie. Takie starty nie udają się z jednego powodu. Bo wszystko przed czym się ucieka zabiera się ze sobą. Któregoś dnia uświadomiłam sobie, że wszytsko co do mnie mówi mój mąż, powienien powiedzieć do narkotyków i alkoholu - bo winił mnie za skutki ich działań i to we mnie upatrywał źródła destrukcji. To przytrafia się wielu mężczyznom - że zamiast szukać rzeczywistych źródeł kryzysu, przypisują winę "żonie". I wtedy zadarza im się, że myślą, że nowa kobieta wszystko rozwiąże. Entuzjazmu nie starcza na długo i wracają do punktu wyjścia - są w kryzysie i tym razem na pewno nie jest to wina żony. Niektórym daje to do myślenia.

Uświadomiłam sobie czytając ciebie, że muszę popracować nad moim spokojem. Pomyslałam, że gdyby mój mąz choćby wspomniał przy mnie o kowalskiej, bez wahania wylałabym na niego wrzątek, to znaczy nie dosłownie, mam barierę, by nie krzywdzić nikogo, ale w sensie gwałtownej reakcji. I że taki brak spokoju we mnie zamyka drogę do dialogu.

Z modlitwą :)
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Małżeństwo na skraju rozpadu

Post autor: Pavel »

Teodoro,
Rozumiem, że to było trudne i jest ci przykro. Pamiętam takie rozmowy i ciosy, pamiętam jak mnie to bolało.
Natomiast teraz wiem, że byłoby mi pewnie przykro, ale z pewnością nie bolałoby jak wtedy. Bo wiedziałbym, że takie słowa, wizje to iluzja.

Twój mąż ma na realizację tych fantazji podobną szansę, jak wygrać 6 w totka w najbliższym losowaniu.
Zeby coś się bowiem zmieniło, musiałby się zmienić, a na to mi nie wygląda. Ot, fantazje zakochanego.
Bez znalezienia źródeł problemu, pracy nad sobą - szybko wróci na tory które znasz z małżeństwa i kryzysu.
Nie da się zbudować szczęścia na takich fundamentach.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
teodora
Posty: 118
Rejestracja: 10 wrz 2019, 21:55
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Małżeństwo na skraju rozpadu

Post autor: teodora »

Dziękuję za odpowiedzi, bardzo mi pomaga to co piszecie. Ruto, myślę, że jesli dojdzie już do konkretnych rozmów rozwodowych i np. mąż złoży pozew podobne pokusy pojawią się u mnie. Będę się starała je rozbroić logicznie. Podobną rzecz robię teraz właśnie ze scenariuszami. W głowie pojawiają się wizje niczym z reklamy Aparatu ;) jak to mój mąż z kowalską żyją w idylli, pracując nad sobą, tworząc udany super związek.
Potem myślę o tym że przecież mąż gdyby NAPRAWDĘ dojrzewał, stawał się odpowiedzialną osobą to logiczną konsekwencją byloby tworzyć związek z mamą swoich dzieci, które przecież bardzo kocha.
Myślę Ruto, że masz rację. Mój mąż się miota. W swojej niedojrzałości i egoizmie myśli, że to ja jestem przyczyną jego cierpienia, no bo przecież "nikt go nie denerwuje tak jak ja" - już samo przenoszenie odpowiedzialności za swoje emocje na mnie, pokazuje, że dalej szuka problemów w innych a nie w sobie.

Zresztą dojrzałość to chyba kluczowe słowo. Dla mnie oznacza, że człowiek dokonuje wyborów i potem sam ponosi ich konsekwencje. Do tej pory wspierałam męża i niezbyt mądrze chroniłam go. Przez co on myśli, po pierwsze, że wszytko co osiaga to ma tak sam z siebie a po drugie, że tak świetnie daje sobie radę sama, że może sobie na luzie wyemigrować na drugi koniec kraju. Teraz stawiam granice: alimenty, niania którą musi zatrudnić na czas swojej nieobecności-postawiłam sprawę jasno, że nie poczuwam sie do takiej odpowiedzialności, żeby samej ogarniać dom i małe dzieci 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Takie rozmowy są dla mnie trudne, bo mąż jakby nagle zapomniał, ze jest prawnym opiekunem tych małych ludzi. Tutaj bardzo pomogły konsultacje z prawnikiem.

Podzielę się też moim sposobem odwieszania się od męża. Za wszystko dziękuję. Za kryzys, który daje mi szansę do nawrócenia i stania się lepszym człowiekiem, żoną, mamą. Za to, że mąż oddalając się ode mnie (może to jakiś jego podświadomy sposob ma odwieszenie?) staje się lepszym tatą. Za zdrowie, za słodkie i kochanie dzieci. Za życzliwych sąsiadów. Za kawę spokojnie wypitą,za trudne rozmowy zamiast obojętności. To dziękowanie pomaga mi przenieść centrum na Boga i uświadamia, że on ma nad wszystkim władzę a nie mój mąż.. Może jeszcze jesteśmy oboje zbyt słabi, żeby tworzyć związek,który prowadzi nas do Boga a nie od niego oddala.

Dzisiaj wogóle mąż złożył CV i chce wyjechać za granicę do pracy, żeby spłacić długi i zarobić na nowe życie. Smutno mi, bo gdybyśmy byli razem, to byśmy dali radę a tak on chce jechać na rok. Stracić kolejny rok z życia dzieci :(
teodora
Posty: 118
Rejestracja: 10 wrz 2019, 21:55
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Małżeństwo na skraju rozpadu

Post autor: teodora »

Witajcie, piszę żeby trochę wyrzucić z siebie tego wszystkiego co nagromadziło się przez święta.
Były one naprawdę wspaniałe. Na zupełnym luzie, cieszyliśmy się sobą. Było rodzinnie, dzieciaki przeszczęśliwe. Oboje z mężem dużo się śmialiśmy, oglądaliśmy razem flimy. Mąż bawił się z dziećmi prezentami do późnej nocy.

Dostałam też prezent w święto Świętej Rodziny. Wybierałam się na Mszę wieczorną (lubię na nią chodzić), dwójka starszaków chciała jechac ze mną, najmłodszy miał zostać z tatą. Ale właśnie ten najmłodszy uparł się że chce jechać ze mną. Wtedy mąż stwierdził, żebyśmy jechali razem, bo jak stwierdził 'woli jechać niż siedzieć w domu z małym który będzie za mną płakał' i tak cała nasza rodzina chcąc nie chcąc znalazła się w kościele w swięto rodziny.

Teraz święta minęły i jakby 'czar prysł' mąż znowu dystans, złożył papiery o wyjazd za granicę. Dosłownie jakby ktoś nożem odciął ostatni tydzień.

Najstarsza córka, bardzo cierpi, że tata wyjeżdża, że chce się wyprowadzić. Napisała do nas kartkę z życzeniami: 'życzy nam żebyśmy byli razem', napisała też kartkę dla taty, zeby nie wyjeżdżał. Bardzo źle śpi, widzę ze cierpi. Mąż to bagatelizuje, twierdzi że są telefony, że nie jest źle. Taka jego postawa sprawia, że wręcz czuję nienawiść. Nie umiem sobie z tym poradzić. Rozmawiam z córką, ale na jej pytania 'czy tatuś mnie kocha' nie umiem odpowiedzieć, bo naprawdę nie wiem😞 w moim pojęciu człowiek który dla kochanki chce się przenieść na drugi koniec Polski, co automatycznie oznacza zerwanie bliskości z tak małymi dziećmi - nie kocha ich😞

Zbieram się żeby z mężem o tym porozmawiać,ale na razie nie mam siły.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Małżeństwo na skraju rozpadu

Post autor: Ruta »

Teodoro,

Mam za sobą trochę podobnych doświadczeń w relacji z moim mężem. Napiszę jak to u mnie wygląda - i jakie sa moje refleksje. W zasadzie każda z nich jest adresowana przede wszystkim do mnie - bo jest to o moich deficytach i trudnościach. Może jednak któraś z moich refleksji okaże się przydatna i pomocna także tobie.

Wiem, że jeśli zdarzą się piękne chwile to trudno jest potem wrócić do bolesnej rzeczywistości. Bo czy tego chcę czy nie, rodzi się we mnie zawsze nadzieja. Sądzę, że nawet nie chodzi o to, by w sobie tą nadzieję dławić, tylko by reagować adekwatnie do tego, co dzieje się teraz - a nie co działo się wczoraj, w święta, czy podczas Mszy. (Podobnie jak ty, cieszę się zawsze gdy mąż jest z nami w Kościele, parę razy się zdarzyło, nie zawsze z nami "był", ale zdarzyło się też, że naprawdę modliliśmy się wspólnie i byliśmy w tej modlitwie i całej Mszy razem - i to było piękne przeżycie, chyba nawet podobnie jak ty opisałam je jako prezent).

Z drugiej strony nauczyłam się nie żałować - jeśli przydarzają się nam dobre, radosne wspólne chwile, jeśli coś robimy wspólnie i daje mi to radość - to się tym cieszę. To dobre chwile mojego małżeństwa w kryzysie. Tak naprawdę one się nie przydarzają tak same z siebie. W jakimś sensie to owoce mojej postawy - ale także męża postawy. Nie da się stworzyć dobrej chwili w małżeństwie i rodzinie w pojedynkę. Co z kolei jest w mojej ocenie podstawą do nadziei - bo oznacza, że wciąż mimo kryzysu, potrafimy działać wspólnie, ponad kryzysem, wzajemnymi zranieniami, pretensjami. Doceniam też zawsze wkład męża, wewnętrznie staram się zawsze dostrzec, że wymagało to także jego zaangażowania. Nie zawsze bezpośrednio wobec niego (a może powinnam, tylko nadal boję się aż tak otworzyć i powiedzieć ile dla mnie takie chwile znaczą). Jeśli uda mi się nacieszyć dobrymi chwilami i pieczołowicie schować je w sercu (czyli uświadomić sobie, że właśnie minęły), łatwiej mi przejść do trudniejszego teraz.

Co do dzieci i emocji. Ja synkowi tłumaczę, że tata go kocha, ale jest w kryzysie, a wtedy człowiek może nie okazywać miłości tym których kocha i nawet ich ranić. Wiem, że wiele osób mówi, że jeśli kocha się dzieci, to się nie rozwodzi, nie porzuca dzieci - i że osoby, które tak postępują nie kochają. Ale myślę, że wiele osób, nawet tych które krzywdzą swoje dzieci bardzo mocno, bardzo boleśnie - swoje dzieci kocha. I że ich postępowanie, bardzo złe i bardzo krzywdzące płynie nie z braku miłości, ale własnych zranień, trudności, kryzysów, nieuporządkowania. I z drugiej strony, że nawet bardzo mocno skrzywdzone dzieci czują potrzebę bycia przez rodziców kochanymi. Z obu tych powodów mówię synkowi, że tata go kocha, nawet wtedy, gdy postępowanie męża wobec naszego dziecka jest trudne i nie jest wyrazem miłości. Trzeci powód - to miłość, jaką mój mąż miał wobec synka i jaką czasem nadal przejawia - miłość nigdy się nie kończy, mogę więc mieć pewność, że ona gdzieś tam jest.

Myślę też, że bardzo trzeba uważać na to, by nie rozdawać w kryzysie dzieciom ról. Tego uczę się na mojej terapii. Łatwo mi to zrozumieć, bo coś takiego stało się w mojej rodzinie pochodzenia. Gdy mój tata był w dużym kryzysie, moja mama przydzieliła mojej młodszej siostrze rolę "tęskniącej za tata", bo ta siostra miała największe objawy i najbardziej widać było że tęskni i najbardziej wprost to wyrażała. I potem jakoś tak się stało, że każdą decyzję dotyczącą jej relacji z moim ojcem, powrotu ojca, nowcowania ojca w domu, zaproszenia go i podobne - mama podejmowała "ze względu na siostrę, bo ona bardzo tęskni". To dla siostry było ogromnym obciążeniem - a dla mnie na przykład sygnałem, że uczucia mojej siostry są ważniejsze niż moje (tak to jako dziecko odczytywałam).

Niektóre dzieci, które trudniej znoszą napięcie i trudności - odczuwają ulgę, gdy w kryzysie rodzice nie mieszkają wspólnie. Inne dzieci po prostu nie potrafią mówić o tym co czują - choćby z racji wieku. Ale jakoś tak się dzieje, że rodzic często wypowiada i "uprawomocnia" tylko te uczucia, które są wspólne z jego uczuciami. Dla mnie bardzo trudne było oddzielenie moich uczuć od uczuć dziecka, moich potrzeb w kryzysie od potrzeb dziecka. I staram się być w tym obszarze uważna i słuchać. Natomiast decyzje i tak podejmuję ja - nie zawsze muszą być zgodne z tym co dziecko czuje. Warto wspierać każde z dzieci w jego uczuciach i dyskomforcie też, gdy w rodzinie dzieje się coś "wbrew" dziecku szczególnie. Tak to widzę.

Nauczyłam się też, że rozmowy z mężem prowadzę w swoim imieniu - nie w imieniu dziecka. Choć z początku często mówiłam np. - synek za tobą tęskni, płacze, przyjdź do domu, nie traktuj go tak. Trudno z początku nawet dostrzec, gdzie tu manipulacja. Pierwsze: nie ma nic o własnych uczuciach wobec tej sytuacji, ani nic o własnych potrzebach wobec tej sytuacji. A cały komunikat jest sfromułowany oskarżająco - przez ciebie dziecko płacze. Do tego jest już z góry gotowe rozwiązanie - i to podane w formie alternatywnej - jak przyjdziesz, jesteś w porządku, jak nie przyjdziesz nie jesteś. Tyle ukrytych treści w jednym zdaniu-prośbie, wydawałoby się neutralnym i odnoszącycm się tylko do tego co się dzieje. Teraz już tak nie robię.
Gdy synek płacze za tatą lub tęskni - to się zdarza - zwykle wtedy piszę, bo to są okresy, gdy męża nie widujemy, więc porozmawiać się nie da. Zaczynam od wyrażenia swoich uczuć wobec tej sytuacji. Na przykład "Jestem na ciebie wściekła, jest mi bardzo przykro, bo"...tu opisuję czemu - np. "Widzę, że synek tęskni za tobą i martwi się o ciebie, a nie kontaktowałeś się z nim od dwóch tygodni". "Czuję się zła, także dlatego, że sama nie wiem co się z tobą dzieje, także czuję napięcie i niepokój". Gdy podaję rozwiązanie - zaznaczam, że to moja propozycja, mój punkt widzenia. Na przykład "sądzę, że powinieneś poświęcić czas dziecku i go odwiedzić i to sprawiłoby, że mały poczuje się lepiej", albo "mały płacze teraz - sądzę, że gdybyś do niego zadzwonił i z nim porozmawiał, mogłoby to pomóc mu w uspokojeniu".

Z początku taki sposób komunikowania się wydawał mi się sztuczny - ale nie jest sztuczny, po prostu nie byłam do niego przyzwyczajona. Nadal łatwo wpadam w stare schematy komunikacji, gdy automatycznie przechodzę do komunikatów nie wprost, w których jest mnóstwo ukrytych treści, i w których ja jestem schowana, choćby za wygodnym parawanem tego co czuje dziecko i komunikatów w których nie ma zaproszenia do dialogu - są moje żądania - sfromułowane bardzo nieładnie - jako własnie takie alternatywy. Jak zrobisz po mojemu - jest dobrze, jak nie - to jest z tobą coś nie tak, nie masz serca, blablabla. I to wcale nie musi być wypowiedziane, by w tym komunikacie było.
Bardzo się staram, by wypowiadać się, szczególnie wobec męża coraz bardziej otwarcie. A zanim się wypowiem wiedzieć czego ja wogóle chcę. Nie ma żadnego problemu nawet jeśli moim jedynym celem jest potrzeba powiedzenia o moich uczuciach i że czuję się traktowana źle, niesprawiedliwie, że jest mi przykro. Nie jest też problemem, jeśli oczekuję kokretnej rzeczy - jeśi o niej powiem wprost i bez zawoalowanych nacisków. Polecam z całego serca "Porozumienie bez przemocy" Marshalla Rosenberga. Pomaga nauczyć się lepszej i bardziej otwartej komunikacji.

Co do motywacji twojego męża do wyjazdu za granicę - tak naprawdę nie wiadomo, co go motywuje, o czym wiesz, o czym nie wiesz. Lista Zerty - punkt 32. Osoba w kryzysie często nie mówi wprost, nie podaje swoich prawdziwych motywacji, ukrywa różne rzeczy. Więc to co w efekcie mówi nie zawsze jest nazwijmy to wiernym odzwierciedleniem rzeczywistości. Warto więc nie przywiązywac do tego nadmiernej uwagi. Mój mąz na przykład stale kłamie i kluczy, co często weryfikowane jest przez rzeczywistość. W efekcie nie wierzę mu nawet gdy mówi prawdę - no bo nie wiem kiedy jest co. Więc ani nie wierzę w co słyszę, ani w co widzę :)
Ostatnio na terapii poruszony został dość ciekawy aspekt - w doniesieniu do uzaleznionych osób, ale myślę, że dotyczy szerzej kryzyswoców. Że czasem to nie udzielanie informacji, odmowa rozmowy - ma na celu ochronę drugiej strony. Nie chodzi o to, że jest to mądre, dobre, skuteczne - zwykle nie jest. Ale o to, że intencje nie zawsze są tak złe, jak sądzimy, gdy mąż na przykład w zasadzie ucina każdą próbę rozmowy i dialogu. Jest to jedna z tych sytuacji w których czuję agresję, wściekłość i które mnie bardzo ranią - odmowa rozmowy, wyjasnienia mi czegokolwiek, brak komunikacji. I zapewne dlatego po stronie męża widziałam dotąd w takich sytuacjach tylko złą wolę i chęć zranienia mnie. I mocno mnie zaskoczyło, że niekoniecznie musi to tak wyglądać.
Więc ten punkt 32 jest też trochę o tym, żeby nie wierzyć nie tylko małżonkowi w kryzysie ale i samemu sobie. Bo to co widzimy i słyszymy, nie zawsze jest tym co widzimy i słyszymy...

Teodoro, pamiętasz by zadbać o kwestie finansowe, by o nich porozmawiać, coś ustalić, jakoś to zabezpieczyć, adekwatnie do waszej sytuacji? Ja często gdy są "miłe chwile", odpuszczam. Ale potem ponoszę duże koszty - bardzo dosłownie.
Poza kosztami finansowymi jest jeszcze jeden koszt - sama uczę męża, że można w ten sposób mną manipulować.

Przytulam cię mocno. Idę dziś na Mszę - zabiorę ze sobą także twoje intencje, by otoczyć ciebie i twoją rodzinę modlitwą w tym trudnym dla was czasie.
ODPOWIEDZ