Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Bławatek
Posty: 1627
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Bławatek »

Wspieram syna jak umiem bo wiem jakie to ważne (niestety pochodzę z tzw "zimnego domu" gdzie było mało chwalenia i przytulania). Mobilizuję go do działania, pomagam jak czegoś nie potrafi, ale też staram się za bardzo nie wyręczać. Chwalę i staram pokazywać mu, że jeśli chce to wysiłkiem i po czasie coś osiągnie. Z racji tego że mąż ma mało czasu do syna to ja staram się zapełnić mu czas i dużo rzeczy "męskich" robić co nawet łatwo mi przychodzi bo w dzieciństwie większe towarzystwo chłopaków miałam niż dziewczyn - ostatnio przez płot przechodziliśmy 😉. Co nie zmienia faktu, że zarówno w życiu chłopca jak i dziewczynki ojciec ma konkretną rolę do spełnienia i żadna najlepsza matka tego nie zrobi.
renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 »

Caliope pisze: 28 gru 2020, 11:47 Rento można być pijanym na sucho, nie trzeźwym na sucho. To jest nawet gorsze od czynnego picia, bo tak działa psychika jak jest kilka godzin przerwy w piciu. Twój mąż Ruto będąc u was myślał cały czas, że wróci do siebie i się napije, strasznie jest to ciężkie, a jego emocje to złość i irytacja które bardzo odczuwają ludzie wokół. Nie powinien w takim stanie być z wami fizycznie, bo duchem nie był.
Właśnie to miałam na myśli. :D
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Bławatek pisze: 28 gru 2020, 7:46 1. Niestety jego samochodu nie było tam gdzie teraz mieszka a u rodziców nie był więc trochę smutno mi się zrobiło, że pewnie jednak kowalska w jego życiu jest...

2. Niestety razem z synem mieliśmy swoje oczekiwania co do tego spotkania w święta ale niestety oboje się rozczarowaliśmy. Wzięłam przykład z Twojego działania i się wycofywałam do drugiego pokoju aby syn mógł spędzić czas z tatą, ale niestety mąż dalej nie potrafi z synem nawiązać relacji, bawić się, więc syn co chwilę przychodził po mnie abym się z nim pobawiła. Próbowałam ich zachęcić do różnych aktywności niestety z marnym smutkiem. A największe rozczarowanie - mąż po 3 godzinach wyszedł. Smutno mi się zrobiło, bo wujkowie więcej potrafią niż własny ojciec 🙁.

3. Niestety sytuacja bardzo syna "rozwaliła" wewnętrznie, ponieważ chciał budować z lego, ale nic mu nie wychodziło - spędziłam z nim 2 godziny na próbowaniu zbudowaniu czegoś co by wreszcie poprawiło mu humor, niestety syn ciągle mówił "nic nie umiem, jestem beznadziejny..." Więc mimo że miałam oczy pełne łez ze spokojem mu tłumaczyłam, że czasami tak jest, że coś nie wychodzi, ale za chwilę mu się uda. A zazwyczaj z różnych miksów klocków potrafi wyczarować cuda.

4. Przeplakalam pół nocy a następnego dnia od rana bolał mnie z tego wszystkiego żołądek. Mam wielką ochotę powiedzieć mężowi, żeby jak najrzadziej do nas przychodził bo jego obecność nic dobrego do nas nie wynosi. Też się czuję tak, jakby mąż wysysał ze mnie wszystko co dobre, po jego wyjściu zawsze jestem mocno rozbita - a przecież mąż nie robi mi żadnych kłótni, wyrzutów, nie wiem z czego to wynika.

Pomogły mi konferencje ks. D. Chmielewskiego. Trudno, nie mogę mieć małżeństwa o jakim marzę bo na tę chwilę osoba z którą je tworzę nie jest zdolna do bycia dobrym mężem.

Nie odespalam jeszcze zarwanych nocy przez naukę i stresów związanych z naszym małżeństwem więc nie miałam siły iść na pasterkę, ale z synem uczestniczyliśmy w pasterce z naszego kościoła on-line o 22 - piękne było kazanie, aż w pewnym momencie sięgnęłam po komórkę i nagrałam resztę. Ks. mówił o tym, że Jezus urodził się w stajni, w brudzie i ubóstwie, a nasze życie to często też taka stajnia pełna brudu życiowego, grzechów, ubóstwa, nieporadności, oddalenia. I tak często nie mamy odwagi aby posprzątać w swoim życiu w spowiedzi, a Jezus i tak przychodzi do nas ze swoją miłością i czeka na nasze zaproszenie. Chciałam puścić nagranie mężowi, który u spowiedzi już daaawno nie był, ale jak zwykle nie zainteresowany.

Im bardziej my się staramy tym bardziej oni nas odpychają.

Mój mąż też "wyśmiewa" moją modlitwę. A że jestem przekorna to będę dalej to robić, tym bardziej, że w konferencji ks. Chmielewskiego ostatnio usłyszałam jak wspominał o kobiecie która kilkadziesiąt lat modliła się za swoje błądzące dziecko i była zniechęcona, że nic się nie zmienia, a na koniec dowiedziała się, że Bóg ma inny pomysł związany z naszymi modlitwami i dlatego nic nie zmieniał w życiu syna ponieważ, jej modlitwa była rozciągana też na inne dzieci w trudnych sytuacjach, za które nikt się nie modlił. Może i my, mamy za zadanie modlić się za naszych małżonków niewspółmiernie długo, a dzięki temu ktoś inny też dzięki tej modlitwie łaski otrzyma.

Ruto, miejmy nadzieję, że jednak ci nasi mężowie w końcu przejrzą na oczy, że ich serca będą zdolne kochać swoje rodziny, że czas będą aktywnie i dobrze spędzać z dziećmi. Takie życzenie poświąteczne 🙂
Bławatku,

przepraszam na wstępie za pocięcie i ponumerowanie twojej wypowiedzi - nie umiem nadal tak na części dzielić, jak niektórzy, by odpowiadać tak po kawałku - stąd te numery.

1. Unikam myślenia o tym, czy kowalska jest. Gdy ktoś podsuwa mi dowody lub nawet gdy same się nasuwają - to ja je świadomie od siebie odsuwam. Z dwóch powodów. Po pierwsze nie mam wpływu na to, co robi mój mąż i z kim, więc nawet bardzo szczegółowa wiedza o tym w niczym mi nie pomoże, a może bardzo mocno mnie ranić. Mam swoje różne poważne trudności i pokręcenia, ale najwyrażniej nie jestem masochistką. Po drugie mam wpływ na swoje życie - i mogę nim kierowac tak, by nie było w nim kowalskiej. To ostatnia osoba, którą chciałabym zaprosić do swojego życia - choćby nawet miała być obecna tylko w moich myślach (co nieuchronnie wiązałoby się z tym, że byłaby obecna także w moim sercu, w tym co widziałabym oczami wyobraźni). Nie warto wysyłać takich "zaproszeń". Lepiej, jak kiedyś w tzw. dobrych przedwojennych domach mieć na podorędziu listę osób "nie przyjmowanych". Jest też trzeci powód - ja wierzę, że moja relacja z moim mężem może zostać uzdrowiona, jeśli nie dziś, to jutro, jeśli nie jutro to w nieodgadnionej przyszłości. Wierzę też, że im mniej ran sobie pozwolę zadać podczas kryzysu i im mniej sama ich zadam, tym łatwiej nam będzie odbudować takie rzeczy jak zaufanie czy bliskość - z którymi obecnie jest źle po obu stronach.

2. Rozumiem dobrze rozczarowanie i twoje i synka. I ból jaki sprawia. Także tego z synkiem teraz doświadczyliśmy. Moja refleksja jest dla mnie samej trudna do przyjęcia, ale chyba prawdziwa. Moje oczekiwania stają się oczekiwaniami mojego dziecka. Więc odpowiadam za nasze rozczarowanie bardziej niż mąż. Zaniedbałam też mojego synka w sferze emocji - w zasadzie nie porozmawiałam z nim wcześniej o tym, czego właściwie oczekuje, jakie ma nadzieje, jakie uczucia. Gruby minus dla mnie. Wiem, że mąz jest w kryzysie i to moje zadanie, by chronić synka przed skutkami destrukcji męża. I pilnować, by nie rozbudzać w dziecku nadziei - i nie żyć iluzjami. A tu w iluzję wpadłam - a moje dziecko widząc mnie zadowoloną i w sumie z nadzieją czekająca na przyjście taty - miało pełne prawo mieć dobre i radosne oczekiwania.

3. Mój synek mówił, że nie idzie mu gra - także ze łzami w oczach. I ta gra naprawdę mu nie szła. Jednak wszystko to było zaproszeniem do rozmowy o tym co się stało - tu trzeba być czujną, bo dzieci nie mówią wprost zwykle np. czuję się rozczarowany i nie wiem co zrobić, bo nie rozumiem, dlaczego po wyjściu taty czuję ulgę i ogromny smutek... Z drugiej strony widzę, że gdy daję przestrzeń, otwieram temat - to synek się otwiera i mówi. Często okazuje się, że nie zaczynał tematu, bo chciał mnie chronić i sie o mnie martwił. Rozmawialiśmy o swoich uczuciach podczas Święta Świętej Rodziny - jak się czuliśmy, jakie emocje nam towarzyszyły. I okazało się, że w czasie, gdy ja martwiłam się, że mojemu synkowi może być smutno - on martwił się o mnie.

Polecam ci bardzo mądrą i pomocną grę rodzinną - Pytaki. To polska gra stworzona przez rodziców. Poleca ją m.in. Gość Niedzielny, Stowarzyszenie Psychologów Chrześcijańskich, Misjonarze Świętej Rodziny. Bardzo pomaga w rozmowach z dzieckiem na różne tematy, otwieraniu się, nauce mówienia o emocjach, o różnych sytuacjach. Można ją na różne sposoby rozwijać, układać własne pytania, warianty. W rodzinach przeżywających trudności można na początek niektóre pytania wyjąć, gdyby miały nasuwac bolesne wspomnienia. Pomaga nie tylko dzieciom, ale też rodzicom. To nasz tegoroczny prezent od Mikołaja - strzał w 10. Mój mąż z nami po kolacji Wigilijnej także grał chwilę - i był to jeden z nielicznych miłych i bliskich momentów naszej rodziny w czasie tegorocznej Wigilii.

4. Piszesz, że nie wiesz z czego to wynika, że czujesz się źle, choć niby nic się nie dzieje. Także się z synkiem zastanawialismy, dlaczego tak się źle czujemy, choć obiektywnie mąż i tata nie robi nic złego. Bo gdy krzyczy, jest odurzony, grozi i wyzywa - to zrozumiałe co jest nie tak. Ale gdy jest teoretycznie spokojny, bardzo trudno to zrozumieć. Lub komuś innemu wyjasnić. A nawet samemu sobie. Szczerze mówiąc rozmowa pomogła nie tylko synkowi, ale mi także. Oto nasze wnioski. Pierwsza sprawa - to poczucie odrzucenia - gdy bliska osoba jest niedostępna emocjonalnie. Druga sprawa - odrzucenie na poziomie wspólnego bycia - gdy ktoś odmawia wspólnej aktywności, izoluje się. Trzecia - ukryte emocje - gdy bliska osoba ma w sobie złość, irytację i choć to ukrywa - to jest to odczuwalne.
Myślelismy też już trochę, co można robić, by się przed tym chronić. Na razie mamy takie pomysły: uważać z oczekiwaniami, starać się by były realne (wtedy rozczarowanie nie jest tak duże), wspierać się wzajemnie i mówić o tym co czujemy, razem dawać sobie bliskość, której brakuje od taty, reagować na przejawy ukrytej zawolowanej złości u taty wprost - nie chcę żebyś... (...tak do mnie mówił, przeracał oczami, gdy cię o coś proszę, przykro komentował pod nosem co się dzieje) oraz wyrażanie wprost czego chcę - np chcę żebyś się ze mną teraz pobawił, oraz wyrażanie emocji wprost - np. jest mi przykro gdy leżysz, patrzysz w telefon i mnie ignorujesz.
Na pewno poruszymy też temat takiego czucia się na najbliższej terapii rodzinnej (Trudno czasem jest znaleźć terapeutę, który zgadza się pracować z jednym rodzicem i dzieckiem w braku zgody drugiego rodzica. Państwowe poradnie odmówiły wszystkie, sąd odmówił zgody w trybie zabezpieczenia, a sprawa w obecnych warunkach zakończy się zapewne za dwa lata... ale znalazałam i naprawdę terapia jest dla nas bardzo pomocna i nie ma w niej nic, co byłoby wymierzone w męża, choć wiele osób może tak sobie to wyobrażać). Bardzo nam to pomaga - obojgu.

Napisałaś też o staraniu się - że im bardziej się staramy, tym bardziej osoba w kryzysie odpycha. No tak jest. W suemie nie do końca rozumiem dlaczego mimo to nadal jest trudno przestać się starać. No ale nad tym pracuję :)

A w ramach życzeń poświątecznych - to jak najbardziej - niech ci nasi mężowie i ojcowie naszych dzieci otwierają oczy i serca - i my także :) Tak żebyśmy mogli jak najszybciej w tych naszych małżeństwach spotkać się na dobrym, przyjaznym gruncie, po to by budować, a nie burzyć i by się wspierać, nie ranić :)
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

renta11 pisze: 28 gru 2020, 7:47 To dobrze, że u Ciebie pękają iluzje. Twój mąż jest uzależniony i ma w sobie dziurę, której nigdy nie uda mu się zapełnić. Dopóki będzie brał... cokolwiek. Do tego momentu będzie w ogromnej większości brał od ... naiwnych.I jeszcze długo potem. Dopiero po kilku latach od zaprzestania brania, mózg się zmienia, zmienia się człowiek. Do tej pory jest trzeźwy na sucho. A w przypadku narkotyków to nawet nie wiem, na ile jest to możliwe (bo niektóre narkotyki ingerują chemicznie w mózg). Więc myślę, że uczysz się stawiać granice, jak choćby włączenie mszy, która go wygoniła w nicość. To bardzo trudne, im lepszą jesteś osobą, tym trudniejsze.
Nie mylić miłości z naiwnością. Dużo czytaj o miłosiernym Samarytaninie i pamiętaj, że on zostawił człowieka pod opieką innych ludzi. Sam oddalił się do swojego życia, do swoich obowiązków. Twoim obowiązkiem jest dbać o swoje dziecko i uczyć je odpowiedzialnej i mądrej miłości. Twój mąż jest dorosły i sam decyduje o sobie. Bez woli i pracy męża, męża nie uratujesz. Możesz uratować siebie i dziecko. Obserwuj siebie i staraj się mocno to odróżniać. W sumie to pięknie Ci to idzie.
Z Bogiem
Dziękuję rento. To wciąz mnie zaskakuje we mnie - że mimo coraz większej wiedzy, popartej niestety doświadczeniem, nadal wpadam w pułapkę myślenia czasem o mężu jak o trzeźwej osobie. Mylą mnie czasem te jego krótkie przebyłski. Myślę, że mąż od jakiegoś czasu trzymał się w trzeźwości (mniej więcej) i w Wigilię był już na skraju tego, co jest w stanie wytrzymać. Z początku wpadłam w jakieś rozważania, psychologizowanie co się z tym moim męzem działo i czemu się zachowowywał w sposób, który ranił mnie i synka - po to by "odkryć", że mój mąz jest przecież uzależniony i działają w nim mechanizmy uzależnienia. Naprawdę to kolejny raz "odkryłam". Sama sobie nie mogę się czasem nadziwić i nie jest to niestety podziw.

Poczytam sobie jeszcze do poduszki o Samarytaninie. Ja ciągle mam problem z tą twardą miłością - i naiwnością także. Według wszystkich zwolenników twardej miłości wobec osób uzależnionych, samotne święta w tym Wigilia mogłyby być budującym doświadczeniem dla mojego męża. Jednym z takich przybliżających do terapii. I zgoda na to, by spędził Wigilię z nami była odebraniem mu tego co może mu pomóc - cierpienia. Z drugiej strony - założyłam (bezpodstawnie), że mąż po prostu chce z nami spędzić Wigilię - a nie że nie chce spędzac jej sam. To różnica.

Za to lepiej sobie radzę ze stawianiem granic. Nie muszę już tego robić takim ogromny wysiłkiem i idzie mi to coraz częściej tak lekko, delikatnie.

Myslałam trochę o tym, czy żałuję swojej zgody i naszej wspólnej Wigilii. Ale nie. Nie potrafię żałować czasu spędzonego z mężem, nawet jeśli był trudny, a miłych było parę chwil. Wiem, że trudniej byłoby mi, gdybym odmówiła, szczególnie, gdybym wiedziała, że mąż został sam. Ostatnio prowadzący moją terapię grupową powiedział, że nie we wszystkim musimy kierować się tym, czy dane zachowanie, działanie czy zaniechanie służy podjęciu terapii przez bliską nam osobę, bo możemy kierowac się także tym, by coś służyło nam, naszemu dobremu samopoczuciu. Więc choć być może zabrałam w ten sposób cierpienie mężowi - to oszczędziłam go w jakiś sposób sobie. A znam siebie - i wiem, że nie byłabym w stanie przełknąć nawet opłatka, a pusty talerz byłby jedyną rzeczą jaką bym widziała przy stole, gdybym na wyrażoną wprost prośbę męża o możliwość spędzenia z nami Wigilii odpowiedziała odmową.

Myślę, że po stronie męża także wcale to wszystko nie było łatwe - od ukorzenia się - czyli wyrażenia wprost prośby (nie ułatwiłam mu tego, czekałam aż sam powie), po zachowanie trzeźwości, mimo głodu, po znoszenie frustracji, jakieś krótkie próby nawiązania bliskości, bo takie też były - i zapewne ucieczki - gdy bliskośc była bolesna i trudna do zniesienia. Mój mąż także się boi, także ma emocje, także czuje się przeze mnie poraniony. I także mimo wszystko na tą Wigilię przyszedł. I zapewne jego "bilans" także jest trudny - może nawet żałuje, może także jest rozczarowany, może także zawiodłam jakieś jego nie wyrażone iluzje i nadzieje.

Na pewno jednak pękanie kolejnych iluzji choć boli - jest pomocne. Także w tym, by mniej zajmować się mężem - w zgodzie ze sobą, nie tak jak dotąd wbrew sobie i swojemu instynktowi. Ale także, by jeszcze bardziej otwarcie się z moim mężem komunikować. Bo następnym razem, gdy spyta, czy może z nami spędzić jakiś czas - ja zapytam o powody i poproszę o rozmowę, w której ustalimy warunki, wzajemne oczekiwania, zasady zawieszenia broni, czy też rodzaju emocjonalnego bezpieczeństwa dla wszystkich. Tego na pewno zabrakło nam tym razem. Kosztem nas wszystkich.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 28 gru 2020, 11:47 Rento można być pijanym na sucho, nie trzeźwym na sucho. To jest nawet gorsze od czynnego picia, bo tak działa psychika jak jest kilka godzin przerwy w piciu. Twój mąż Ruto będąc u was myślał cały czas, że wróci do siebie i się napije, strasznie jest to ciężkie, a jego emocje to złość i irytacja które bardzo odczuwają ludzie wokół. Nie powinien w takim stanie być z wami fizycznie, bo duchem nie był.
Bławatku twój synek czuję się winny, że nie ma taty, nie ma co płakać, a wspierać dziecko, zapewniać go o miłości, chwalić, doceniać, bo to buduje poczucie wartości. Ja swojemu to daję, aż dziwne że to potrafię, bo mi nikt tego nie dał, a po terapii, poradnikach wiem co robić jak sama mam deficyty.
Ja przy mężu się nie modlę, nie pokazuję mu swojej wiary, bo to moja sprawa i intymna relacja z Bogiem. Mszy słucham w nocy jak już pójdzie spać, jak mogę idę się pomodlić do kościoła, tak z potrzeby serca dla mnie samej.
Możliwe, że już czas na kolejne moje kroki. Na razie udało mi się wypracować to, że mąż nie przebywa z nami, gdy jest odurzony. Ale zaczynam widzieć, że stan nerwowości, głodu u męża także jest destrukcyjny i niszczący i dla mnie i dla synka. I że także ten stan wymaga ochrony dziecka - i mnie także.
Z początku, gdy doswiadczaliśmy od mojego męża agresji, już sam fakt, że jej nie doświadczamy wydawał się ogromną ulgą. Wszystko inne w zestawieniu z tym było pozytywne. Trochę jest tak, że ja tą granicę powoli przesuwam, w miarę jak zaczynam czuć więcej. Oboje z synkiem byliśmy najpierw bardzo znieczuleni na rózne przejawy złego traktowania, poza takimi drastycznymi. Dla odmiany gdy teraz dopuszczamy emocje, i dzięki terapiom i naszym rozmowom, bliskości - to staliśmy się oboje chyba nawet trochę nadwrażliwi. Trochę jakby pootwierane były nasze zranienia i jeszcze nie wygojone, nie poopatrywane nawet.

Ja w sumie także raczej unikam epatowania męża religią czy stopniem rozwoju mojej wiary. Z drugiej strony nie ukrywam tego. Jak były ładne i niedrogie modlitweniki i pomyślałam, że będą fajnym uzupełnieniem do pozostałych prezentów - to je wzięłam. A mój mąż niech sobie gada co chce.
Z drugiej strony - mam takie wrażenie, że na mężu moja postawa trwania w wierności, pracy nad sobą, miłości, robi wrażenie i nawet mu jakoś tam imponuje - ale że właśnie dlatego za wszelką cenę usiłuje udowodnić sobie, że wcale takiej postawy nie mam, że udaję, że w skrytości mam kochanków, upijam się i wcale się nie modlę. Stąd między innymi zapewne pomysł podarowania mi alkoholu jako prezentu na święta. Wypiję - i stracę status "świętej". Gdy wychodzę, by zrobić mężowi przestrzeń podczas kontaktu z synkiem - też czuję, że mój mąż jest "pewien" że idę na randkę. Raz mnie nawet śledził... musiało mu być głupio, gdy po moich śladach trafił prosto do Kościoła. Dziecinne i głupie podejście, ale jakoś tam intuicyjnie je rozumiem, choć nie umiałabym tego w żaden sposób przełożyć na słowa. Ale w jakimś sensie czuję, że moja postawa ma szansę odnieść dobry efekt, o ile wytrzyma "próbę ognia". Tu nie mam wątpliwości, że wytrzyma - bo jest to w zgodzie ze mną i mimo trudności, to w takiej postawie czuję się coraz bardziej wolna. Nawet gdy oznacza to wiele wyrzeczeń. I nie chodzi o zaimponowanie - ale o coś co daje nadzieję, że nie wszystko w tym świecie musi być zepsute. Gdybym miała tak na sposób żony zajrzeć mojemu mężowi w serce, to taka nadzieja na pewno jest tym, co jest mu potrzebne. A z drugiej strony lepiej mojemu mężowi tą nadzieję zgasić, zdusić - bo wtedy nie trzeba podejmowac wysiłku i robić rewolucji, można sobie tkwić w ciepłym bagienku rezygnacji. To bardzo intuicyjne i możliwe, że dalekie od prawdy.

Choć z drugiej strony - mimo że pozornie jest to sprzeczne - dorosłam także do postawy w której metaforycznie od Psalmów błagalnych i wstawienniczych za mężem, jestem gotowa przejść do tych o większej sile rażenia. Dotąd moje modlitwy były głównie o tym, by mojego męża chronić, chronić, chronić. Jestem gotowa, by poprosić, by otrzymał to, co mu naprawdę pomoże. Nie chodzi tu o to, że ja chcę w jakikolwiek sposób Bogu mówić, jak ma z moim mężem postępować - raczej o to, co jest we mnie i na co we mnie jest wewnętrzna zgoda. Gdyby teraz zbliżała się kolejna Wigilia - już byłabym w stanie wytrzymać, że mąż jest sam. I to, że ja nie jestem sama i korzystam z ceipłą, radości - wiedząc, że mąz nie - także bym już wytrzymała. Coś się we mnie przełamało - już nie tylko by chronić siebie, ale też by przestać chronić mojego męża. Mimo, że nadal go kocham, zaczynam być zdolna do tego, by udźwignąć już nie tylko swój ból, ale jego także. To trudne, na granicy niemożliwości wciąż - ale jednak już w sferze tego, co możliwe.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Zatrzymam się na tym co napisałaś o prezencie alkoholowym. Ja bardziej to widzę w inny sposób, nie krzywdzący Ciebie w twoim niepiciu, a wyzwalający chęć napicia się męża tego twojego alkoholu. Dlatego był poirytowany, bo myślał że go wypije, ty nie pijesz to dasz mu , to taki typowy mechanizm uzależnionego. On nie myślał o tobie, a o sobie ,o swoim piciu, że dostanie w nagrodę to czego chce i będzie rozgrzeszony, bo sam sobie nie kupił. Wszystkie "randki " i inne insynuacje to alkoholowy "zespół Otella", nie słuchaj ,choć wiem że to bardzo krzywdzi jak się wie, że żyje się w wierności.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Pavel »

Caliope pisze: 29 gru 2020, 12:09 Zatrzymam się na tym co napisałaś o prezencie alkoholowym. Ja bardziej to widzę w inny sposób, nie krzywdzący Ciebie w twoim niepiciu, a wyzwalający chęć napicia się męża tego twojego alkoholu. Dlatego był poirytowany, bo myślał że go wypije, ty nie pijesz to dasz mu , to taki typowy mechanizm uzależnionego. On nie myślał o tobie, a o sobie ,o swoim piciu, że dostanie w nagrodę to czego chce i będzie rozgrzeszony, bo sam sobie nie kupił. Wszystkie "randki " i inne insynuacje to alkoholowy "zespół Otella", nie słuchaj ,choć wiem że to bardzo krzywdzi jak się wie, że żyje się w wierności.
Możliwe, że tak jest.
Możliwe jednak, wcale nie mniej, że to nadinterpretacja.
Nie siedzimy w głowach innych i warto nawet same próby wchodzenia w sobie temperować, z kilku przyczyn:
-są obarczone dużym ryzykiem błędu;
-Są stratą czasu i energii które to można wykorzystać dużo lepiej;
-prowadzą do tego, że rozsiadamy się we współuzależnieniu;
-niemałe ryzyko, że reagujemy na podstawie własnych odczuć i domysłów, nie faktów.
Mógłbym wyliczać dalej, ale nie widzę wielkiego sensu.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Pavel pisze: 29 gru 2020, 12:23
Caliope pisze: 29 gru 2020, 12:09 Zatrzymam się na tym co napisałaś o prezencie alkoholowym. Ja bardziej to widzę w inny sposób, nie krzywdzący Ciebie w twoim niepiciu, a wyzwalający chęć napicia się męża tego twojego alkoholu. Dlatego był poirytowany, bo myślał że go wypije, ty nie pijesz to dasz mu , to taki typowy mechanizm uzależnionego. On nie myślał o tobie, a o sobie ,o swoim piciu, że dostanie w nagrodę to czego chce i będzie rozgrzeszony, bo sam sobie nie kupił. Wszystkie "randki " i inne insynuacje to alkoholowy "zespół Otella", nie słuchaj ,choć wiem że to bardzo krzywdzi jak się wie, że żyje się w wierności.
Możliwe, że tak jest.
Możliwe jednak, wcale nie mniej, że to nadinterpretacja.
Nie siedzimy w głowach innych i warto nawet same próby wchodzenia w sobie temperować, z kilku przyczyn:
-są obarczone dużym ryzykiem błędu;
-Są stratą czasu i energii które to można wykorzystać dużo lepiej;
-prowadzą do tego, że rozsiadamy się we współuzależnieniu;
-niemałe ryzyko, że reagujemy na podstawie własnych odczuć i domysłów, nie faktów.
Mógłbym wyliczać dalej, ale nie widzę wielkiego sensu.
Pavel, piszę ze swojego doświadczenia, z mojej grupy na której byłam, z mojego życia w rodzinie pierwotnej, to są fakty nie domysły. Wiele lat temu myślałam jak mąż Ruty, bo tak jest z uzależnieniem, wypić każdym kosztem nie zważając na to co poczuje druga osoba, czy ją to skrzywdzi.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Pavel »

Rozumiem, że takie są twoje doświadczenia i obserwacje.

Ja wychowywałem się w domu z problemem alkoholowym. Tato pił w sposób którego powtórki nie widziałem/nie słyszałem (choć na pewno są dużo bardziej drastyczne i dramatyczne przypadki).
W rodzinie, tej bliższej (ciocie/wujkowie) alkoholizm dosięgł większość, właściwie raptem kilka wyjątków.
Mój starszy brat jest uzależniony, młodszy pije ryzykownie.
Ojciec żony jest alkoholikiem.

Spektrum obserwacji więc i doświadczenia również mam niemałe.

I wciąż nie odważę się wchodzić w głowę drugiej osoby i pisać, że myśli to i tamto. Bo tego nie wiem.
To wie ona (w zależności od stanu świadomości) i Pan Bóg.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Pavel pisze: 29 gru 2020, 13:11 Rozumiem, że takie są twoje doświadczenia i obserwacje.

Ja wychowywałem się w domu z problemem alkoholowym. Tato pił w sposób którego powtórki nie widziałem/nie słyszałem (choć na pewno są dużo bardziej drastyczne i dramatyczne przypadki).
W rodzinie, tej bliższej (ciocie/wujkowie) alkoholizm dosięgł większość, właściwie raptem kilka wyjątków.
Mój starszy brat jest uzależniony, młodszy pije ryzykownie.
Ojciec żony jest alkoholikiem.

Spektrum obserwacji więc i doświadczenia również mam niemałe.

I wciąż nie odważę się wchodzić w głowę drugiej osoby i pisać, że myśli to i tamto. Bo tego nie wiem.
To wie ona (w zależności od stanu świadomości) i Pan Bóg.
Tylko ty nie masz doświadczeń swojego uzależnienia Bogu dzięki, ja jestem po obu stronach, a zrozumieć siebie w dwóch odsłonach jest bardzo trudno, nie raz spotkałam się z nienawiścią, nawet na grupie na terapii DDA. Czasem są takie mechanizmy które można opisać, typowo książkowe, a każdy uzależniony ma w głowie i można komuś pomóc to zrozumieć,bo on myśli tylko o piciu, a osoby bliskie cierpią, bo chodzi poirytowany, zły, a to nie ich wina.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 29 gru 2020, 15:46
Pavel pisze: 29 gru 2020, 13:11 Rozumiem, że takie są twoje doświadczenia i obserwacje.

Ja wychowywałem się w domu z problemem alkoholowym. Tato pił w sposób którego powtórki nie widziałem/nie słyszałem (choć na pewno są dużo bardziej drastyczne i dramatyczne przypadki).
W rodzinie, tej bliższej (ciocie/wujkowie) alkoholizm dosięgł większość, właściwie raptem kilka wyjątków.
Mój starszy brat jest uzależniony, młodszy pije ryzykownie.
Ojciec żony jest alkoholikiem.

Spektrum obserwacji więc i doświadczenia również mam niemałe.

I wciąż nie odważę się wchodzić w głowę drugiej osoby i pisać, że myśli to i tamto. Bo tego nie wiem.
To wie ona (w zależności od stanu świadomości) i Pan Bóg.
Tylko ty nie masz doświadczeń swojego uzależnienia Bogu dzięki, ja jestem po obu stronach, a zrozumieć siebie w dwóch odsłonach jest bardzo trudno, nie raz spotkałam się z nienawiścią, nawet na grupie na terapii DDA. Czasem są takie mechanizmy które można opisać, typowo książkowe, a każdy uzależniony ma w głowie i można komuś pomóc to zrozumieć,bo on myśli tylko o piciu, a osoby bliskie cierpią, bo chodzi poirytowany, zły, a to nie ich wina.
Myślę, że oboje macie rację. Piszecie o dwóch odmiennych poziomach, z których każdy rządzi się odmiennymi prawami. Coś jak prawa mechaniki klasycznej i mechaniki kwantowej - jedne i drugie się sprawdzają, ale tylko na swoim poziomie i równocześnie w żaden sposób nie opisują innego poziomu. Już wyjaśniam co mam na myśli.

Osoby uzależnione, tak jak pisze Caliope, działają według schematów i te schematy są powtarzalne. Tego uczę się na terapii. Widzę na sobie, że to działa: znajmość schematów pozwala się chronić, nie wpadać w rozliczne pułapki myślenia związanego z nierozumieniem działania nałogu i jego mechaniki. Na przykład: to przeze mnie był zły, gdybym zachowała się inaczej, on by się wtedy nie upił, na pewno go jakoś zraniłam i dlatego on się wycofuje, jak coś zrobię, coś naprawię, będzie lepiej i on pojdzie na terapię.

Tam gdzie działa mechanika nałogu, tam osoba współuzależniona, która jej nie zna, szuka wytłumaczeń z poziomu relacji - i wyciąga fałszywe wnioski. Na przykład, że jeśli okażę mężowi więcej miłości, to on będzie mniej pił. Wpadamy wtedy w szukanie mechanizmów psychicznych, które opisują relacje: ktoś zwykle się wycofuje z relacji, bo druga strona robi czegoś za mało lub za dużo, ktoś okazuje emocje w relacji w reakcji na to, co dzieje się w relacji (na przykład złość). Uzależniony jednak podlega równolegle także innym prawom - wycofuje się z relacji z powodu nałogu, i wiele emocji które okazuje także płynie z nałogu (na przykład złość).

Po Wigilii byłam blisko wpadnięcia w psychologizowanie i szukanie tych relacyjnych wyjaśnień. Rozmowa z osobą znającą mechanizmy, która tych mechanizmów doświadczyła na sobie bardzo mi pomogła, tłumacząc to, co uchwyciła także Caliope - to działał nałóg. Mąż jechał na tzw. ścisku i chciał się napić, myślami był już przy piciu (czy co tam miał zamiar zrobić, bo w przypadku złożonych uzależnień to nie zawsze takie proste). Caliope napisała w tym duchu - z perspektywy mechaniki nałogu. Ta mechanika jest właśnie taka.

Natomiast Pavel pisze z poziomu konkretnych myśli konkretnej osoby. I tu nawet już w ramach samego schematu może być bardzo różnie. Osoby uzależnione tak jak i współuzależnione mają różny stopień znajomości tej mechaniki i świadomości nałogu - i także często swój stan próbują sobie tłumaczyć relacyjnie. Jedna osoba odczuwa niepokój i chęć napicia się i ma wyrzuty sumienia, w innej rodzi się niezrozumiała nienawiść do osób, które jej "utrudniają" i stoją na przeszkodzie do napicia się, inna osoba nie rozumie skąd jest napięcie w niej - i sądzi, że po prostu wkurza ją mąż, czy dzieci i to do białości, czyli zapewne dlatego, że jest z nimi coś nie tak.

Zwykle znajomość mechaniki nałogu jest słaba po obu stronach więc niemal każdy alkoholik pije "przez żonę" i niemal każda żona alkoholika przez jakiś czas trwania relacji stara się "poprawić", by on już nie pił. I z ich perspektywy jest to wtedy prawdą.

Jednak - i to o tym poziomie przede wszystkim pisze Pavel, jak sądzę - poza mechaniką nałogu jest jeszcze człowiek, w którym się to wszystko dzieje. I nie wszystko w człowieku da się wytłumaczyć mechaniką nałogu. Jeden uzależniony kocha swoich bliskich, inny nie (choć zachowanie obu może wskazywać nawet na rzeczy dokładnie odwrotne - kochający może być bardzo destrukcyjny wobec bliskich, a ten który swoich bliskich wręcz nienawidzi, może cynicznie nimi maniplulować, okazując im czułość i troskę). I tak jest z każdym uczuciem, każdą reakcją. Widzimy efekt końcowy, nie znamy całej ścieżki, prowadzącej do źródła danej reakcji czy danej ekspresji uczucia, nie wiemy co jest grą, co manipulacją, co jest autentyczne - i oceniając lub zgadując możemy się bardzo pomylić. I nasza reakcja może być wtedy nieadekwatna. Lub krzywdząca.

Jak to pogodzić i jak poruszać się w tylu różnych porządkach równocześnie? W relacji z osobą uzależnioną to naprawdę problem. To ten obszar, w którym ja wciąż się gubię i wciąż nie wiem co jest dobre, w sensie zgodne z Bożym zamysłem. Z perspektywy mechaniki nałogu - jest jedna reakcja na wszystko: twarda miłość. Rozumiana jako stała konsekwentna izolacja, dopóki uzależniony pije, czy w inny sposób oddaje się uzależnieniu. Cała akcja i uwaga idzie tu na 'twarda'. Większość uzależnionych traktowanych w ten sposób wcale nie wychodzi z nałogu. Znaczna ich część umiera. W bardzo raniących, trudnych okolicznościach. Natomiast z drugiej strony, spośród uzależnionych nie doświadczonych przez nikogo twardą miłością niemal nikt z nałogu nie wychodzi.

Jest jeszcze poziom 'miłość' - bo to miłość ma być twarda. Tu poruszam się między kwantami tej miłości, w bardzo złożonej rzeczywistości, gdzie proste prawa mechaniki nałogu w zasadzie nie opisują nic i niczego nie definiują. Gdy więc zostanę przy samej mechanice nałogu - to owszem uchwycę prawidłowości, dość trafnie przewidzę nawet zachowania i reakcje i na tym poziomie uda się mi dobrze chronić, by te mechanizmy mnie nie zmieliły i nie poraniły. Ale nie dotrę do drugiego człowieka - do męża, do którego chcę dotrzeć. Uchwycę prawdę jego nałogu, ale nie prawdę jego serca.

Ja czuję, że to się da pogodzić, choć nadal nie wiem jak. Mąż dał mi alkohol w prezencie. Gdy odrzucam mechanikę nałogu, znam ją i nie chcę w nią wchodzić, to alkohol wyrzucę. Po prostu. Nie będę natomiast mówić mężowi, ty alkoholiku, dałeś mi alkohol, by się napić, albo żebym ja się napiła, żebyś ty się czuł usprawiedliwiony. W świecie kwantów obie te możliwości mogą być prawdziwe równocześnie i równocześnie żadna z nich może nie być prawdziwa.
Nie będę też mówić mężowi, że wyrzuciłam alkohol, który od niego otrzymałam. To także nie ma sensu. Bo w jego kwantowej rzeczywistości nie ma znaczenia nic z tego co zrobię. Dokąd chce trwać w nałogu - będzie interpretować wszystko tak, by w nim trwać: "Żona przyjęła alkohol jako prezent, czyli sama pije, czyli jest hipokrytką i się mnie czepia" lub "Żona nie przyjęła alkoholu jako prezentu, czyli jest cwana, chleje w ukryciu, żeby móc się mnie czepiać". Odkąd mąż nie będzie chciał trwać w nałogu - będzie interpretować wszystko tak, by z nałogu wyjść "Moja żona przyjęla alkohol jako prezent, zapewne pije, muszę więc być trzeźwy, bo to zagraża naszemu dziecku", "Moja żona nie przyjęła alkoholu jako prezentu, możliwe że naprawdę nie pije, czyli zmiana sposobu życia jest możliwa i dla mnie".

Nie oznacza to wcale, że w świecie kwantów nie ma obiektywnej rzeczywistości - jest, ale my zwykle nie potrafimy jej dostrzec. Stanąć w prawdzie - to ważny krok w każdym programie zmiany życia, czy to nawrócenia, czy porzucenia nałogu (co w zasadzie jest jednym i tym samym, tak to coraz częściej widzę przynajmniej). Jedni doświadczają Łaski - i ta prawda im się ukazuje, poznają ją w drodze iluminacji, nagłego doświadczenia, w relacji z Bogiem, inni ciężko pracują by wykorzenić z siebie wszystkie mechanizmy wykrzywiające widzenie, by dostrzec prawdę.

A czy da się szukać prawdy serca człowieka pomijając prawdę jego nałogu? I czy wogóle ma to sens? Nałóg kiedyś tu na forum napisał, by oddzielać człowieka od jego nałogu. To trudne, bo granice biegną raczej wśród kwantów - ale na tym niekwantowym poziomie można traktować człowieka cały czas jak człowieka z pełną paletą uczuć, i człowieczeństwa, nie tylko z nałogiem. Trochę na wyrost nawet, ale tak by twarda miłość była jednak miłością. Nie wchodząc przy tym w mechanizmy nałogu ani swoje mechanizmy współuzależnienia. Co w teorii brzmi prosto - w pratyce kompletnie tego nadal nie potrafię. Jakieś koło mechanizmu zawsze zaczepi za mój rękaw i poszarpie mi boleśnie a to rękę, a to stopę, a to wyrwie pęk włosów.

Za to staram się z pokorą przyjąć, że poziomu kwantów, czyli także serca mojego męża i jego myśli nie ogarniam (dokładnie tak jak napisał Pavel). Uznaję też, że nie mam tam mocy sprawczej żadnej innej poza miłością. Więc żadne działania na tym poziomie nie mają sensu i zarazem każde działanie ma sens. Jest to więc nie do ogarnięcia dla istoty tak mało rozumiejącej ten poziom - w związku z tym to najlepiej oddać Bogu.

Tak więc na tym najgłebszym poziomie kocham - i się modlę. Na poziomie płytszym - staram się chronić, unikając wchodzenia w mechanizmy uzależnienia i współuzależnienia - opierając się na ich przewidywalności. A że jestem raczej słaba - to na razie robię niewielkie postępy i ponoszę mnóstwo porażek - na obu tych poziomach. No i nadal mnóstwo czasu tracę próbując ogarnąć kwanty po stronie męża - i zrozumieć jego motywacje - zamiast szukać prawdy w swoich własnych kwantach.

W średniowieczu, w ramach rozważań filozoficznych o rozumowaniu i myśleniu i o tym jak oceniać produkty ludzkiego myślenia, na skutek długotrwałych rozważań, obserwacji i weryfikacji wnioskowań, uznano ostatecznie (po prawie 800 latach rozwoju, badań i studiowania zagadnienia, opartych zresztą na jeszcze wcześniejszych dokonaniach poprzedników, czyli ponad dwóch tysiącach lat, więc raczej nie nazbyt pochopnie), że poprawnie przeprowadzone rozumowanie zawsze wskazuje na Boga. Chwilę potem (jeśli jako chwilę można rozumieć jakieś 200 lat) przestawiono radykalnie zwrotnicę, ogłaszając wiek rozumu, ale tak naprawdę wcale nie to ogłoszono. Bo nie minęło kolejne 100 lat, gdy ogłoszono, że każde rozumowanie, które wskazuje na Boga, jest rozumowaniem fałszywym, bo w centrum wszystkiego jest człowiek. A czas w którym uważono inaczej to "wiek ciemności". I tak ponad tysiąc lat myślenia, badań i rozwoju wyrzucono do kosza, wskazując, że to "ciemnota". No i teraz siedzimy w "ciemnościach rozumu"- kompletnie w tych różnych wymiarach rzeczywistości pogubieni, tkwiąc w labiryntach rządzących się mechaniką kwantową naszych własnych serc. Tak bardzo blisko Boga - i zarazem tak bardzo daleko. Jak to w świecie kwantów...
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Właśnie jest jak piszesz, a nałóg miał rację by oddzielać człowieka od nałogu, a to głównie dlatego, że pijąc ten człowiek jest kimś innym niż był i może być też inny wychodząc z uzależnienia.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

A ja dziś nie o mężu czuję potrzebę napisać :)

Gdy byłam w mojej pierwszej długiej, bardzo długiej Nowennie Pompejańskiej, poczułam, że jednym z elementów naprawy mojej relacji z mężem, jest uporządkowanie relacji w mojej rodzinie pochodzenia. Zanim naprawdę zaczęłam to robić czułam w sobie duży bunt. Tam jest bardzo duży bałagan, wiele trudności, zranień. Tak dużo i tak trudnych, że nie ma żadnej szansy by o tym porozmawiać.

Najpierw musiałam bardzo dużo przepracować w sobie, otworzyć to co zamknełam i czego nawet bałam się poruszać i to ni ebyło jednorazowe, tylko było długim procesem. I bolesnym. Z czasem nawiązałam osobny kontakt z każdą z osób z mojej rodziny, bo tak czułam i nie poruszałam i nadal nie poruszam tematu trudnej przeszłości, ale na ile potrafię na tyle staram się być otwarta teraz i tu i jakoś tam wypowiadać siebie. To jest pomocne - bo gdy nie ma ataku z mojej strony, prób wracania do najtrudniejszych spraw, okazuje się, że można porozmawiac o uczuciach, o róznych zdarzeniach, zbudować coś co łączy. Że emocje zaczynają biec w obie strony - a to już jakiś tam zalążek bliskości. Może kiedyś stanie się to na tyle mocne, że będzie można spokojnie omówić także truniejsze sprawy, a może nie. Może coś otworzy się czy zbuduje chociaż na tyle, bym mogła z serca powiedzieć wybaczam.

Z moją mamą było dość łatwo, dość szybko znalazałam klucz, dobre słowa, by nawiązać z nią taki głębszy kontakt, obie się popłakałayśmy wtedy. Moja mama ewidentnie nie jest gotowa do bliskości, ale od tamtej pory, takiego krótkiego otwarcia z obu stron, nie atatkuje mnie, nie rani mocno, choć jest zdystansowana. To naprawdę duża zmiana.

Ale dziś chciałabym napisać o moim tacie - z którym także czasem rozmawiam przez telefon. To trudne rozmowy, w zasadzie rozmawiamy o bieżacych sprawach, bardzo ostrożnie. Dużo mnie kosztują emocjonalnie mimo, że są tak powierzchowne i neutralne. Mój tata jest chory, towarzyszy mu od lat depresja, bierze silne leki, więc to dodatkowo utrudnia komunikację. Z początku mój tata byl w stanie odpowiadać głównie tak, nie, nawet nie bardzo wiedziałam, ile z tego co mówię rozumie tak naprawdę. Ale ostatnio na tym bieżącym poziomie zaszła duża zmiana - jakoś tak się stało, że regularnie czytam mojemu tacie książkę (to znaczy różne ksiązki, jedną po drugiej), potem rozmawiamy o tym co przeczytałam. Wcześniej mówiałam mu co tam w świecie, co się gdzie zdarzyło i rozmawialiśmy o tym. I w moim tacie zaczęły zachodzić zmiany, w sensie jego stan zaczął się poprawiać. Inne osoby, które z nim rozmawiają także mi o tym mówią - że mój tata w rozmawach jest bardziej "ku życiu", że już nie mówi półsówkami, że rozmawia - i wykazuje zainteresowanie różnymi sprawami, więcej mówi, używa znacznie więcej słów, więcej mówi o sobie, więcej interesuje się innymi - a nawet coś tam doradza. I ostatnio, niedawno, miałam urodziny, a mój tata opowiedział mi dzień, w którym się urodziłam, jak on go pamięta.
Jeszcze rok temu było to niemożliwe z wielu różnych powodów - po pierwsze prawie nie rozmawiałam z moim tatą, po drugie mój tata nie był w stanie niczego opowiadać, po trzecie nie było między nami możliwości rozmowy o niczym poza bardzo neutralnymi rzeczami, które nijak nie zawadzały o to, że to jest mój tata, a ja jestem jego córką.
A teraz usłyszłam w tym opowiadaniu mojego taty o dniu moich urodzin coś, co bardzo mnie poruszło - bo zapytałam, czy jak mnie odbierał ze szpitala i mamę, to byłam bardzo paskudna. I mój tata powiedział z ogromną czułością "Nie. Byłaś piękna" (... no i znowu się popłakałam...).

To co chcę napisać, to że modlitwa i miłość, którą dzięki modlitwie uczę się dawać i przyjmować, nawet tam gdzie są tak duże rany, że wydawałoby się, że nie ma szans ani na wybaczenie, ani tym bardziej na jakąkolwiek relację, naprawdę potrafią sprowadzić cuda.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Kochani, drodzy, mili

z całego serca życzę nam wszytkim i naszym rodzinom, aby nowy rok przyniósł nam obfitość Łask Bożych i Bożych Błogosławieństw, aby prowadziło nas i nasze rodziny przez ten rok Światło Ducha Świętego, niosąc naszym sercom i rodzinom pokój i radość, abyśmy wraz z naszymi rodzinami i bliskimi nam odnajdywali właściwą drogę, aby nasze domy stawały się domami modlitwy, domami w których jest bliskość i czułość i radość - pod nieustanną i czułą opieką naszej Matki i całej Świętej Rodziny.

Udaję się właśnie na ostatnią Mszę Świętą w tym roku, zabierając na nią Nas wszystkich, cały Sychar, wszystkie nasze troski, kłopoty, zmartwienia i nasze małe i wielkie szczęscia także - z radością, ufnością i nadzieją.

Dobrego Bożego Roku :)
Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Lawendowa »

Amen
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
ODPOWIEDZ