I co teraz?

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

I co teraz?

Post autor: Smutek »

Witajcie.
Od paru tygodni zaglądam na stronę Sychar, podczytuję wyrywkowo i wreszcie się zarejestrowałam. Potrzebuję wsparcia i porady, bo znalazłam się na rozdrożu.
W związku małżeńskim od 10 lat. Nie mamy dzieci. Mieszkamy u moich rodziców, my na piętrze, rodzice na parterze.
W styczniu, tuż po moich 40-tych urodzinach, mąż oznajmił mi, że już mnie nie kocha, że nie ma nikogo, chce się wyprowadzić i chce być sam. Czułam się tak jakbym dostała pięścią w twarz.
Strasznie ciężko opisać wyczerpująco a jednocześnie w skrócie 10 lat swojego życia z kimś, ale spróbuje. Początek małżeństwa rozpoczął się niesnaskami z teściami, ale mąż stał od początku za mną. Nie odciągałam go od nich i wręcz namawiałam do utrzymania kontaktu, chociaż nie chciał. Zaowocowało to tym, że po roku wszystko się ułożyło i było dobrze. Ja nie chowałam urazy, chociaż na początku było trudno, oni też zapomnieli co było źle. Mąż jest ode mnie młodszy o 4 lata i teraz widzę, że nie zna życia i jest niedojrzały. Ujął mnie jednak dobrocią i prostolinijnością na początku naszej znajomości, kiedy miałam obawy czy w ogóle z nim się wiązać. Przetrwaliśmy więc kryzys z jego rodzicami. Przeszło 5 lat temu okazało się, że nie uda mi się zajść w ciążę z powodu poważnych problemów hormonalnych. Zrobiliśmy też badania nasienia i do tego wszystkiego wyniki też nie były najlepsze. To był trudny czas. Ale był ze mną, wspierał i miałam w nim oparcie. Nie chciałam in vitro i tego całego bajzlu, więc przyszła mi do głowy adopcja, ale podczas rozmów z mężem wyszło, że on nie bardzo chce. Odpuściłam więc.
Jakieś 3 lata temu okazało się, że zauroczył się stażystką w pracy, czułe smsy, odwożenie do domu. Kiedy się dowiedziałam zrobiłam awanturę, przepraszał, zapewniał, że do niczego więcej nie doszło. Wybaczyłam i nawet zaufałam znów po jakichś paru miesiącach.
Koniec zeszłego roku był dziwny. Mąż stał się milczący, zajęty sobą. I jest tu moja wina, bo mogłam wtedy bardziej się zainteresować co jest. On pracuje w systemie zmianowym więc częściej był w domu, odsypiał noc i kolejny dzień też miał wolny. Stale spał, albo grzebał w komórce lub laptopie. Przeglądnęłam komórkę, wiem że to okropne ale to zrobiłam. Puste smsy od nieznanego numeru, bo treść wykasowana. Po kłamstwach, że nie wie o co chodzi przyznał się, że ma koleżankę. Na pytanie gdzie ją poznał odpowiedział, że w barze. Potem znów twierdził, że to koleżanka ze szkoły. Nie zrobiłam już awantury, ale łzy się lały. On jednak zachowywał się już tak jakby go to nie obchodziło. Niby przeprosił, ale nie widziałam w nim skruchy. Potem wszystko potoczyło się jak lawina. Mimo moich starań i prób stwierdził, że się wyprowadza. Oczywiście były rozmowy, prośby, płacz, błaganie, czyli standardowo to czego nie powinno być a co zwykle jest. Nic z tego, nie kocha mnie, chce być sam, nikogo nie ma, nie chce się starać i niczego naprawiać i kropka. Z wyprowadzką nie było prosto, bo nie ma gdzie. Jego rodzice ani siostra na razie go nie przyjęli, stanęli po mojej stronie, bo uważają, że nie jest szczery też wobec nich. Na pytania co się stało - odpowiada "nie wiem". Miał wynająć mieszkanie ale tego nie zrobił, bo... nie wiem, nie umie, przerasta go to czy co. Jest jak dziecko, które nie wie czego chce. Uspokoiłam się i powiedziałam, że go z domu nie wyrzucę, włożył tu dużo pracy i pieniędzy. Powiedziałam żeby poczekał aż minie zima. Pomyślałam, że uratujemy to przez ten czas, ale na drugi dzień wyskoczył z hasłem o rozwodzie. Wyniósł się na kanapę, mam nie mówić do niego "kochanie", zapłaci mi za rachunki, będzie osobno jadł i w ogóle nie chce mieć ze mną nic wspólnego. On myślał, że ja mu pomogę w sprawie rozwodu. Powiedziałam, że go kocham i rozwodu mu nie dam, choć zdaję sobie sprawę, że sąd to klepnie na drugiej czy trzeciej rozprawie, bo nie mamy dzieci. Wiem, że go nie zatrzymam, nie zmuszę do miłości. Już nie płaczę przy nim, nie proszę, nie błagam. Zamieniamy raptem parę słów dziennie albo wcale. Modlę się i codziennie jestem w kościele, nic już nie mogę zrobić ja sama. Jest mi ciężko, bo nie wiem co dalej i jak mam żyć?
jacek-sychar

Re: I co teraz?

Post autor: jacek-sychar »

Witaj Smutku na naszym forum.

Czy znasz film "W głowie się nie mieści"?
Jak nie, to np. tutaj możesz obejrzeć:
http://ebd.cda.pl/620x368/166356776
Dla dzieci bajka, dla nas filmik instruktażowy, jak działa nasz mózg. Tam tez był smuteczek i miał ważną rolę do spełnienia.
Dlatego Twój obecny stan też jest zrozumiały. Jest po coś. Musisz przeżyć żałobę po swoim związku. Tak należy ocenić Twój obecny stan.
Więcej o przeżywaniu żałoby (i przebaczaniu) możesz przeczytać tutaj:
http://www.katolik.pl/przebaczenie-jako ... 16,cz.html

Oczywiście byłoby lepiej, gdyby Twój mąż się opamiętał. Ale jeżeli jest tak niedojrzały, jak piszesz, to może być z tym problem.
Pocieszające jest to, że mężczyźni częściej wracają do swoich żon, niż odwrotnie.

Czytaj nasze forum, może zajrzyj do któregoś z naszych ognisk. Ich lista jest tutaj:
http://sychar.org/ogniska/

Czytaj polecaną na naszym forum literaturę:
viewtopic.php?f=10&t=383
Niestety jest tego sporo. :lol:

I pisz tutaj. Pamiętaj jednak, żeby internet nie jest anonimowy. Dlatego staraj się nie podawać szczegółów, które umożliwiłyby identyfikacje Ciebie i Twojej rodziny.
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

Dziękuję.
Tak, faktycznie czuję się jak w żałobie. Od kilku tygodni nie mogę jeść, budzę się w nocy. Gdyby nie to, że muszę chodzić do pracy to pewnie nawet bym się nie malowała i gapiła się w ścianę jak człowiek w depresji.
Teściowie pierwsi powiedzieli mi żebym zatroszczyła się o siebie, bo jak wpadnę w chorobę to wtedy będzie problem.
Powiedziałam też wreszcie moim rodzicom co się dzieje, bo starałam się to ukrywać, żeby nie pogorszyć sytuacji. Oni nigdy do nas się nie wtrącali i teraz też mama obiecała, że nie będą się mieszać. Sami zauważyli, że jest coś nie tak, bo do tej pory mąż miał z nimi bardzo dobry kontakt a od świąt praktycznie się do nich nie odzywa.
Podczas jednej z rozmów mąż nawet zasugerował żebym powiedziała rodzicom, bo on nie będzie mógł mojemu tacie w oczy spojrzeć. Powiedziałam wtedy, że kiedy będzie się wyprowadzał musi im to sam powiedzieć. Poza tym to są ciągle hasła typu "wyprowadzam się... kiedy mam się pakować?...dziś? Jutro?" To są pytania do mnie. To ja mam zdecydować! Odpowiedziałam to co przy każdej rozmowie, że go kocham, że z domu go nigdy nie wyrzucę i jeśli chce odejść to musi sam zdecydować kiedy.
Miota się jak małe dziecko, jakby ktoś nim sterował. Jednego dnia najważniejszą kwestią jest mieszkanie a drugiego nagle najważniejszy jest rozwód, o którym do tej pory nie było mowy.
Podejrzewam jakąś kowalską ale nie mam pewności. Z kolei jego rodzice twierdzą, że to jakaś taka chora faza i najlepiej przeczekać.
Nie jestem bez winy. Wiem, że zaniedbałam związek. Jak większość myślałam, że jest dany raz na zawsze i nie trzeba nad nim pracować. Poza tym jestem osobą raczej twardo stąpającą po ziemi a on wesoły lekkoduch. Nie oznacza to jednak, że nie mam poczucia humoru i nie umiem się bawić.
Ktoś powie, że może za bardzo go wyręczałam w niektórych rzeczach, ale ja podchodziłam do tego na zasadzie uzupełniania się. On naprawił coś w samochodzie a ja wypełniłam PITa. Nie zmuszałam go do czegoś czego nie umiał, bo on robił coś innego.
Czasami trudno było mu coś wytłumaczyć, tak jakbyśmy inaczej rozumieli te same słowa. Dlatego po etapie płaczu i próśb i swojego upokorzenia, przeprosin, czekam cierpliwie na jego ruch. Nie czekam bezczynnie, dużo się modlę i szukam w tym sensu. Chociaż czuję jakby mi ktoś serce na kawałki pokroił staram się podnieść.
Jeszcze raz dziękuję za wskazówki.
jacek-sychar

Re: I co teraz?

Post autor: jacek-sychar »

Smutek
Z facetami jest tak, że wyrzucenie ich z domu czasami nagle ich orzeźwia i potulni wracają, ale dla niektórych jest to impuls do ostatecznego odejścia. Więc może przeczekanie? Ja po swoich doświadczeniach jestem raczej zwolennikiem twardej miłości, ale Ty lepiej znasz swojego męża. Tylko przeczekanie może oznaczać, że nic nie robisz.
Jak jest lekkoduch, to może sam zacznie się żywić, prac i prasować? Na wielu to jest pierwszy sygnał ostrzegawczy, a często nic tak nie poprawia zachowania faulującego piłkarza, jak żółta kartka. ;)
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13316
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Nirwanna »

Smutku,
Bliskie mi jest emocjonalnie to co piszesz, choć latami odległe.
Sądzę, że generalnie dobrym krokiem (dla Ciebie również, w ramach odwieszania się emocjonalnego i precyzyjnego rozgraniczenia za co odpowiadasz, a za co nie) byłoby maksymalne oddanie mężowi odpowiedzialności za jego decyzje i poczynania.
Na pytania typu: "kiedy mam się pakować?...dziś? Jutro?" prosta odpowiedź -
Chcesz się wyprowadzić? - to twoja decyzja i odpowiedzialność, nie moja.
Chcesz rozwodu? - podobnie, to twoja decyzja i odpowiedzialność, nie moja, ja rozwodu nie chcę.

Pomodlę się za Ciebie.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

No i właśnie...lekkoduch, ale taki z jednej strony nieporadny a z drugiej, że nie umrze z głodu. Sam zdecydował o kanapie i osobnym jedzeniu. To nie jest dla niego jakiś bodziec.
Źle mi z tą "bezczynnością", bo jestem przyzwyczajona do działania, ale czuję, że jeśli powiem mu "tak, weź jutro spakuj się i wyjdź" to ja już kontaktu z nim żadnego nie złapię i drogi do niego nie odnajdę. Może i faktycznie powinnam go wywalić, bo zachowuje się jak gówniarz, ale bez tej próby tego nie zrobię. To może głupie, ale tak czuję. Nie nadskakuję mu, nie zaczynam rozmowy, żyję sama sobie. Zdaję sobie jednak sprawę, że na dłuższą metę tak się nie da. Będzie musiał podjąć jakąś decyzję, albo kowalska wyjdzie z ukrycia. Prawda zawsze wychodzi na wierzch po pewnym czasie, więc się dowiem. A na razie nie bawię się w śledzenie i wypytywanie znajomych, poza epizodem z telefonem.
Wytrzymam to, choć trudno udawać, że ktoś kogo kochasz jest obcy dla Ciebie. Ale dla niego to nie problem, skoro tak powiedział.
Nie wiem czy robię dobrze, proszę tylko Ducha Świętego, żeby wskazał mi drogę, bo za głupia jestem na to wszystko.
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

Dziękuję Nirwanna. Tak właśnie zrobiłam i powtórzyłam to wyraźnie w kilku rozmowach. I wiem, że on ma problem w podejmowaniu decyzji, dlatego próbuje spychać je na kogoś innego. Bo co może później powiedzieć? Proste- to ona kazała mi spakować manatki. Co do rozwodu powiedziałam - ten składa pozew komu zależy na rozwodzie, ha rozwodzić się nie chcę, bo Cię kocham
Wiedźmin

Re: I co teraz?

Post autor: Wiedźmin »

Coś jest z tymi początkami nowego roku... w zeszłym roku też luty, marzec, kwiecień były żniwami "amokowymi".

A i czwórka z przodu niektórym miesza w głowie... zupełnie jakbym czytał o zachowaniu mojej żony sprzed roku...
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

Aleksander 4 z przodu to u mnie się pojawiła i taki prezent dostałam... Mąż ma 36 lat. Chyba, że to moja 40-tka tak na niego wpłynęła... Ale zawsze powtarzał, że mu się podobam, że inni faceci się za mną oglądają. Tylko co z tego? Mogłabym być miss polonia a on i tak "już nie kocha" :-(
Niezapominajka
Posty: 393
Rejestracja: 06 kwie 2017, 11:07
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Niezapominajka »

Chyba każdy z nas tu usłyszał - nie kocham cię i nas już nie ma.
Pomodlę się.
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

Niezapominajka, bardzo dziękuję. To wiele dla mnie znaczy.
Wydawało mi się, że nic gorszego niż brak dzieci mnie nie spotka i przetrwałam tamto bo miałam w nim oparcie, ale teraz...
Człowiek się rozsypuje na kawałki choćby nie wiem jak się starał wytrzymać. A to dopiero początek tej drogi...
jacek-sychar

Re: I co teraz?

Post autor: jacek-sychar »

Smutek
To jest najgorszy okres. Człowiek nie może się pozbierać z myślami. Wszystko traci sens.
Ale niewiele na to możemy zaradzić. Trzymaj się. Znajdź sobie jakieś zajęcia. To co lubisz. Sport, kino, książka. Spróbuj znaleźć bliskie Ci dusze, którym mogłabyś czasami "wywalić" swoje emocje. To bardzo pomaga. Szczególnie na początku.

Nas już nie ma. Też to słyszałem. Dopiero psycholog mi musiał to przetłumaczyć "na moje". Jak mówiła mi to żona, to nie potrafiłem tego przyjąć. Ale ja byłem bardzo oporna sztuka. Dużo czasu potrzebowałem, żeby zrozumieć wiele rzeczy. To co się działo nie było z mojej bajki i nie potrafiłem tego zrozumieć.
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

Jacek
Dopiero zaczynam zmuszać się żeby jeść. Gdyby nie praca to wyglądałabym jak koszmar. Rozmawiałam dwa razy o tym wszystkim z teściami i trochę mi pomogło, ale na krótko. Niedawno powiedziałam też siostrze, ale ona ma swoją rodzinę, dzieci, nie chcę jej zawracać głowy. No i siostra od razu mi powiedziała, że dziwi się skąd moja determinacja, ona by go wywaliła. Mówi, że modli się za mnie, ale tylko o siłę dla mnie, bo za moim mężem nie potrafi.
Rodzice nie chcą się wtrącać i doceniam to, bo widzę, że też się przejęli tym wszystkim.
Wiem, że muszę się pozbierać i nie rozczulać nad sobą, ale trudne to.
jacek-sychar

Re: I co teraz?

Post autor: jacek-sychar »

Smutek
Ja straciłem w ciągu miesiąca 20 kg. Nie potrafiłem jeść. Dlatego mówimy tutaj: dbaj o siebie. Powiem nawet więcej. Dogadzaj sobie. Tylko uważaj, bo jak zaczniesz jeść, to efekt jo-jo gwarantowany. :lol:
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13316
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Nirwanna »

...z naciskiem na dodatkowe jo ;-) ale mi ono przyszło jakieś 8 lat później, więc teraz naprawdę zadbaj o siebie.
Bardzo pomaga zadbanie o siebie emocjonalnie (ale w sposób moralnie dopuszczalny), czyli stworzenie sobie takiej solidnej grupy wsparcia, z którą w środku nocy o północy możesz przegadać dowolny swój dół.
Wielu z nas znalazło je w Sycharze właśnie. Masz gdzieś w pobliżu możliwość pójścia na Ognisko?
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
ODPOWIEDZ