Caliope, jeszcze raz. Co ty chcesz sobie wybaczać? Tu nie ma nic do wybaczania. Co ci wraca? Trudne emocje z tamtego czasu? To dość zrozumiałe. To naprawdę bardzo trudne doświadczenia, przedwczesny poród, stala obawa o życie dziecka. Pierwsze miesiące prawie nie spałam, bo naczytałam się, że wcześniaki częściej mają w nocy bezdech. Miałam specjalny materac wykrywający bezdech. Ale mnie to w niczym nie uspokajało, wolałam pilnować oddechu dziecka sama. Mamy nie mają łatwo, a odpowiedzialność jaka spada na mamy wcześniaków jest znacznie większa. A znacznie trudniej o radość, tam gdzie jest stały lęk. Diagnozy, lekarze. I ogromna samotność, szczególnie gdy mąż nie dźwiga odpowiedzialności i ucieka w pracę, nie angażuje się w pomoc.Caliope pisze: ↑04 wrz 2021, 12:33 No wlasnie, nawet psycholog nie jest w stanie mi pomóc w tym co czuję. Widząc mego syna jak umierał mi na rękach, nie jestem w stanie sobie wybaczyć ,choć nie miałam na to kompletnie wpływu, w szpitalu byłam sama, nikt mną się nie interesował. Nie mogłam decydować o sobie jak wypracowałam na terapii, brać za siebie odpowiedzialności, ta bezsilność, że nic nie zrobię, nigdzie sama nie wyjdę, nic nie zrobię ,bo nikt mi nie pomoże i nie wesprze,doprowadziło mnie do depresji. Błędy w małżeństwie wybaczyłam sobie i mężowi, ale za dziecko nie potrafię sobie wybaczyć. Muszę z tym żyć i codziennie mówić sobie dobre rzeczy, że jestem dobrym człowiekiem który tyle rzeczy robi dla syna by był zdrowy i jestem z tego dumna. Tylko i tak wszystko wraca. Często mam myśli, że nie powinnam mieć dziecka, wiązać się węzłem małżeńskim, a być sama w zgodzie ze sobą i nie myśleć, że przez to że bede miala rodzinę, matka mnie w końcu zauważy.
Dlaczego miałabyś nie mieć dziecka? Jesteś dobrą mamą. Twój synek bardzo cię kocha. Dlatego, że zakładając rodzinę myślałaś o mamie i o tym by coś jej udowodnić? Są jeszcze głupsze powody zakładania rodziny. Znam osoby, którym podobały się katalogi Ikei, albo sądziły, że będą podróżować z dzieckiem i mężem i kupować ekskluzywne ubranka, wózki i różne inne rzeczy i robić sobie zdjęcia a to z Paryża, a to z Wenecji, karmić piersią w jakiś modnych kawiarniach nad Tamizą, Sekwaną i gdzie tam jeszcze. No i nie czyni ich to gorszymi rodzicami. Ani małżonkami. Dziś tkwią po uszy w pieluchach, kryzysach małżeńskich, nadmiarze obowiązków i wszystkim co jest częścią życia rodzinnego. I także raz po raz myślą, że można by było prysnąć na Hawaje, nie miec rodziny, obowiązków, być ładniejszym, bo wyspanym i zadbanym. I bardziej w zgodzie ze sobą. To zupełnie naturalne. Nie trzeba się za to winić. Warto po prostu odpocząć.
Sama czasem mam ochote wywiać. Był czas, że się zastanawiałam, czy jak uzyskałabym zgodę męża na wstąpienie do klasztoru, to czy nie byłoby to lepsze. Mąż zajmowałby się dzieckiem, i po samotnym mierzeniu się z trudami macierzyństwa w końcu bym sobie odpoczęła, bo żaden trud życia zakonnego nie byłby tak trudny jak trud samotnego macierzyństwa. I nie miałabym na sobie tego stałego niepokoju o bieżące utrzymanie. To dla mnie wciąż ogromne źródło poczucia nadmiernego obciążenia. Nie jestem mężczyzną i źle mi z tym, że ciąży na mnie męska odpowiedzialność. Radzę sobie bo muszę, ale się do tego całkowicie nie nadaję. Ile mogę tyle w modlitwach upraszam, by ze mnie choć część tej finansowej odpowiedzialności zdjęto. Wyczerpuje mnie to.
Mamy rodziny, mamy małżeństwa, kryzysowe, ale jednak, mamy nasze dzieci. Mamy cały trud z tym związany. Nic nie wygląda jak z katalogu Ikei, ani z fajnego rodzicielskiego bloga. Ale jakby się przyjrzeć, to w tym znoju, trudach, zmęczeniu można się doszukać radości. W spokojnym oddechu śpiącego dziecka, w jego rysunku, w mężu, który siedzi ze skwaszoną miną. W stole, którego znów nikt nie domył i się cały lepi. Jak się przyjrzeć to nawet lepsze niż torcik wiedeński jedzony w Wiedniu. Mniej kalorii.