vertigo pisze: ↑20 wrz 2021, 21:45
Ruta pisze: ↑20 wrz 2021, 15:19
vertigo pisze: ↑20 wrz 2021, 11:40
Klasyczny dylemat - co jest ważniejsze: człowiek, czy wartości
Sądzę, że w centrum wartości jest człowiek. Jeśli w naszym oglądzie jest inaczej i wartości są przeciwko człowiekowi, to sądzę, że to oznacza, że w naszym myśleniu jest błąd. W samym centrum przykazań mamy przykazanie Miłości. Jako esencję wszystkich przykazań.
Tylko który człowiek? Sakramentalna żona, czy niesakramentalne dziecko? Do kogo wrócić, a kogo zostawić?
That is the question.. [czyli:
Oto jest pytanie..]
Każdy człowiek jest ważny. Tak jak to widzę, pozorny jest nie tylko wybór: człowiek czy wartości, ale także żona czy dziecko. Jeśli stoimy przed takim dylematem, jest to kolejny pozorny dylemat, na skutek błędnego myślenia. Trzeba wtedy myśleć dalej.
Ja to przeżyłam od innej strony. Uzależniony mąż. Dziecko. Kogo tu chronić. Czyim dobrem się kierować? Czy gdy mąż jest agresywny, to spada z pierwszej pozycji na drugą, tym razem za dzieckiem? Czy dziecko może być priorytetem przed rodzicem? Przed małżonkiem? Dokąd się w takich dylematach poruszałam, dotąd kręciłam się jak chomik w kółku. Na tak stawiane pytania nie ma dobrych odpowiedzi. Bo pytania są błędnie postawione. To mój wniosek. Są pytania pułapki. Coś w stylu: Czy przestał Pan już bić swoją żonę? Dziecko czy żona - to jedno z tych pytań.
Wszystko się wyprostowało, gdy stwierdziłam, że nic nie muszę wybierać. Wypełniam przysięgę małżeńską. Dziecko wychowuję najlepiej jak mogę. I to wystarczy. Mam inny zakres zobowiązań wobec męża, a inny wobec dziecka. I wypełnianie tych zobowiązań nie pozostaje w konflikcie. Pod warunkiem, że się nie pomyli jednego z drugim. Wspólne życie dzielimy z małżonkiem, nie z dzieckiem. Wychowujemy i dostarczamy środków wychowania dziecku, nie małżonkowi. Dziecka nigdy nie stawiamy na pierwszym miejscu, bo to dziecku zaszkodzi. Żadnego czlowieka, dziecka także, nie stawiamy jako przeszkody do jedności małżonków. Człowiek niech nie rozdziela.
Właściwsze pytanie, w moim odczuciu bliżej prawdy brzmi raczej: Co w mojej aktualnej sytuacji w moim życiu oddziela mnie od Boga?I co mogę zrobić, by do Niego powrócić. Gdy to zrobię, wszystko się zacznie układać.
Rozumiem, że bywają trudne sytuacje w życiu. Sama mam przyrodnie rodzeństwo.
Rozumiem też, że żona może nie chcieć kontaktu męża z dzieckiem. A tym bardziej jakiegokolwiek kontaktu męża z mamą tego dziecka.
Nie ma tu jednej recepty. Inna jest sytuacja, gdy ojciec ileś lat wychowywał dziecko. Inna gdy wrócił do żony, gdy dziecko miało trzy miesiące. Jeszcze inna gdy mama dziecka nie jest w stanie go wychowywać.
I nie wiem dlaczego optymistycznie zakładamy, że żona wiernie czeka. Możliwe, że właśnie jest trakcie sądowego rozwiązywania trzeciego związku cywilnego i planuje czwarty i ani myśli na pana czekać. Z perspektywy pana nie ma to żadnego znaczenia. Bo jego zadaniem, jeśli chce sobie ułożyć życie po Bożemu, jest zakończyć cudzołożną relację, a nie zamienić łóżko kowalskiej na łóżko żony. I zrobić to w taki sposób by pozostać odpowiedzialnym za swoje dzieci. Wszystkie dzieci. Te małżeńskie i pozamałżeńskie.
Swoją drogą zastanawia mnie wciąż, że społecznie oburzamy się jaki ten Kościół zły, że odbiera dzieciom rodziców. Tak jakby całe tabuny małżonków porzucały dzieci, wracając do swoich małżonków powyciąganych z jakis zakurzonych szaf.
Zastanawia mnie dokladniej to, czemu w takim razie nie oburzamy się na rozwody, na skutek których rok do roku tysiące dzieci realnie traci rodziców. Często znikają oni na całe lata, razem z utrzymaniem. Skala niealimentacji w Polsce jest ogromna. I prawo to dopuszcza.