Wątek joozefa

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

joozef
Posty: 12
Rejestracja: 08 mar 2018, 12:57
Płeć: Mężczyzna

Re: Wieczne kłótnie

Post autor: joozef »

Moje (owszem mocne, ale w pełni moje ) określenie o "znawcach tematu" będę z całą świadomością podtrzymywał, mimo natychmiastowej krytyki w pierwszym komentarzu. Po tych wielu latach walki próbuję/staram się mówić co myślę. Jeżeli ktoś sobie to przyjmuje jako niegrzeczne i niewłaściwe, to przepraszam. Nie chcę udawać, już nie.
I tak, oceniam kobiety ze swojej perspektywy - bo niby z czyjej mam to robić?
Jestem w małej męskiej wspólnocie - przez spotkania grupowe przewija się ok 14 mężczyzn - 11 z nich bardzo podobnie opisuje swoje relacje małżeńskie, 1 jest kawalerem a 2 żyje w separacji z żonami. I nie jest to grupa skierowana do mężczyzn w kryzysach, po prostu męska formacja. Dlatego uznaję że większość kobiet ponosi dużą odpowiedzialność za opisywane problemy. Więc to nie jest moje bycie znawcą tematu jak prześmiewczo określono mnie tutaj tylko wniosek na podstawie doświadczeń. To że kilka kobiet taka nie jest, nie znaczy że reszta jest taka sama. Ale tak szczerze - nigdy w ten sposób nie "egzekwowałyście" swoich racji?
Jeszcze o możliwej wyłącznie własnej zmianie. Owszem, książkowo tak to wygląda, ja walczę nad swoimi skłonnościami i błędami, pracuję nad sobą i nagle oto żona widzi moją zmianę, dołącza do mnie i odjeżdzamy na białym rumaku ku zachodzącemu słońcu...
Tak jest w teorii. Może parę razy się ta teoria sprawdziła. Jednak w realu możesz pracować na sobą, rwać żyły i nic. No dobra, walczę dalej - staram się - i nic. Ta sama obojętność, agresja, udawanie. Potem podawanie rozstanie jako rozwiązanie. No to od nowa - bez oglądania się wstecz, mija kolejny rok, a tu jeszcze więcej agresji, chorych teorii, pretesji...
Więc będę dalej potwierdzał - bez zaangażowania drugiej strony nic się nie zmieni.
Ja jestem już za połową życia. Jakoś dociągnę do końca, może uda mi się uchronić dzieci przez życiem takim jak moje.
I dla jasności - ja sobie takiego życia nie sprawiłem. Ja go nie chciałem i robiłem wszystko żeby było inne. Czasem książkowe teorie się nie sprawdzają. Nawet dość często.
MareS
Posty: 232
Rejestracja: 05 lut 2017, 22:22
Jestem: po orzeczonej nieważności małżeństa
Płeć: Mężczyzna

Re: Wieczne kłótnie

Post autor: MareS »

joozef pisze: 13 mar 2018, 10:44 Moje (owszem mocne, ale w pełni moje ) określenie o "znawcach tematu" będę z całą świadomością podtrzymywał, mimo natychmiastowej krytyki w pierwszym komentarzu. Po tych wielu latach walki próbuję/staram się mówić co myślę. Jeżeli ktoś sobie to przyjmuje jako niegrzeczne i niewłaściwe, to przepraszam. Nie chcę udawać, już nie.
I tak, oceniam kobiety ze swojej perspektywy - bo niby z czyjej mam to robić?
Jestem w małej męskiej wspólnocie - przez spotkania grupowe przewija się ok 14 mężczyzn - 11 z nich bardzo podobnie opisuje swoje relacje małżeńskie, 1 jest kawalerem a 2 żyje w separacji z żonami. I nie jest to grupa skierowana do mężczyzn w kryzysach, po prostu męska formacja. Dlatego uznaję że większość kobiet ponosi dużą odpowiedzialność za opisywane problemy. Więc to nie jest moje bycie znawcą tematu jak prześmiewczo określono mnie tutaj tylko wniosek na podstawie doświadczeń. To że kilka kobiet taka nie jest, nie znaczy że reszta jest taka sama. Ale tak szczerze - nigdy w ten sposób nie "egzekwowałyście" swoich racji?
Jeszcze o możliwej wyłącznie własnej zmianie. Owszem, książkowo tak to wygląda, ja walczę nad swoimi skłonnościami i błędami, pracuję nad sobą i nagle oto żona widzi moją zmianę, dołącza do mnie i odjeżdzamy na białym rumaku ku zachodzącemu słońcu...
Tak jest w teorii. Może parę razy się ta teoria sprawdziła. Jednak w realu możesz pracować na sobą, rwać żyły i nic. No dobra, walczę dalej - staram się - i nic. Ta sama obojętność, agresja, udawanie. Potem podawanie rozstanie jako rozwiązanie. No to od nowa - bez oglądania się wstecz, mija kolejny rok, a tu jeszcze więcej agresji, chorych teorii, pretesji...
Więc będę dalej potwierdzał - bez zaangażowania drugiej strony nic się nie zmieni.
Ja jestem już za połową życia. Jakoś dociągnę do końca, może uda mi się uchronić dzieci przez życiem takim jak moje.
I dla jasności - ja sobie takiego życia nie sprawiłem. Ja go nie chciałem i robiłem wszystko żeby było inne. Czasem książkowe teorie się nie sprawdzają. Nawet dość często.
Przepraszam joozef a gdzie jest Twój "zdrowy", męski gniew na niedopuszczalne zachowanie współmałżonki. Gdzie jest stawianie granic. Piszesz, że pracujesz nad sobą i zero efektów. A może sytuacja jeszcze "nie przypiekła tak mocno Ci tyłka". A może łatwiej przemilczeć, zamieść pod dywan bo tak łatwiej, bezpieczniej i nie trzeba się wychylać.
joozef
Posty: 12
Rejestracja: 08 mar 2018, 12:57
Płeć: Mężczyzna

Re: Wieczne kłótnie

Post autor: joozef »

Próbowałem walczyć, stawiać granice. Na nic to. Takie zachowania tylko potęgują awantury, kłótnie. A dzieci patrzą. Nie chcę do tego dopuszczać. Jakakolwiek próba rozmowy kończy się tym, że jak mi się nie podoba to mam się wyprowadzić. A ona jak kogoś pokocha to wtedy zobaczę jaki wspaniały związek może mieć z kimś innym.
Przeszedłem i ten etap - stawianie granic i brak zgody. Zamiast pomóc - jeszcze pogłębił konflikt
MareS
Posty: 232
Rejestracja: 05 lut 2017, 22:22
Jestem: po orzeczonej nieważności małżeństa
Płeć: Mężczyzna

Re: Wieczne kłótnie

Post autor: MareS »

joozef pisze: 13 mar 2018, 11:08 Próbowałem walczyć, stawiać granice. Na nic to. Takie zachowania tylko potęgują awantury, kłótnie. A dzieci patrzą. Nie chcę do tego dopuszczać. Jakakolwiek próba rozmowy kończy się tym, że jak mi się nie podoba to mam się wyprowadzić. A ona jak kogoś pokocha to wtedy zobaczę jaki wspaniały związek może mieć z kimś innym.
Przeszedłem i ten etap - stawianie granic i brak zgody. Zamiast pomóc - jeszcze pogłębił konflikt
Joozef nie zgadzaj się na szantaż emocjonalny. Największy błąd zrobisz nie reagując i przemilczając sytuację. Szukaj pomocy:
- Miejski (Gminny) Ośrodek Interwencji Kryzysowej;
- doradcy rodzinni przy parafiach i diecezjach;
- duszpasterstwo rodzin;
- księża;
- poradnie rodzinne;
- Sychar - spotkania ognisk;
Nie chcę być złym prorokiem, ale jak nic nie zrobisz to możesz "obudzić" się dopiero na sali sądowej w roli "przemocowca" rodziny.
Pantop
Posty: 3167
Rejestracja: 19 lis 2017, 20:50
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Wieczne kłótnie

Post autor: Pantop »

Do: joozef

Witaj
Oczywiście, że piszesz szczerze i ze swego doświadczenia. To się czuje od razu. Rzecz w tym, że niektóre rzeczy trochę mogą burzyć ustalony obraz tego ,,jak ma być,,. Jeśli komuś coś burzą to bardzo dobrze.
joozef pisze: To że kilka kobiet taka nie jest, nie znaczy że reszta jest taka sama. Ale tak szczerze - nigdy w ten sposób nie "egzekwowałyście" swoich racji?
Egzekwowały, egzekwowały :D
,,Dziś boli mnie głowa, chora jestem, niczego nie oczekuj,, - znamy? Aż nazbyt dobrze.

Miłe panie - a co wtedy dzieje się z panami?
Są smutni. Czują się odtrąceni. Chodzą struci.
Co bardziej perfidne (ale głupie) kobiety potrafią uczynić z tego broń i element ,,wychowawczy,, wobec swego męża.
(oczywiście - nie można być na każde skinienie, nie zawsze mieć ochotę; odmowy są wpisane w małżeńskie pożycie)
Jakże wielkie jest potem ich zdziwienie, kiedy mąż nagle uświadamia sobie rolę podzastępcy pionka, którą przyszło mu odgrywać w tej smutnej komedii i mówi : Dość!
Jaki jest efekt uświadomienia sobie przez mężów takiej postawy żony?
To już panie będą wiedziały najlepiej :P
joozef pisze:Jeszcze o możliwej wyłącznie własnej zmianie. Owszem, książkowo tak to wygląda, ja walczę nad swoimi skłonnościami i błędami, pracuję nad sobą i nagle oto żona widzi moją zmianę, dołącza do mnie i odjeżdzamy na białym rumaku ku zachodzącemu słońcu...
Tak jest w teorii. Może parę razy się ta teoria sprawdziła. Jednak w realu możesz pracować na sobą, rwać żyły i nic. No dobra, walczę dalej - staram się - i nic. Ta sama obojętność, agresja, udawanie. Potem podawanie rozstanie jako rozwiązanie. No to od nowa - bez oglądania się wstecz, mija kolejny rok, a tu jeszcze więcej agresji, chorych teorii, pretesji...
Więc będę dalej potwierdzał - bez zaangażowania drugiej strony nic się nie zmieni.
Pierwsze i ostatnie zdanie.
Na początek wystarczy, że Ty się zmienisz.
I to jest sedno bycia tu na forum. Co do reszty - nie masz wpływu ale nie przejmujesz się tym już tak jak kiedyś. (jeśli ufać tym, którzy utrzymują tu, że tak jest)

Na koniec
joozef pisze:I dla jasności - ja sobie takiego życia nie sprawiłem. Ja go nie chciałem i robiłem wszystko żeby było inne. Czasem książkowe teorie się nie sprawdzają. Nawet dość często.
Owszem - sprawiłeś sobie i chciałeś go.
I ja też.
I każdy z tu przebywających także.

Na pierwszy rzut oka - :shock: brednia !! :o
Jeśli tak, to z utęsknieniem będę czekał wpisów usiłujących podważyć prawo przyczynowo- skutkowe.

Nadmienię, że sam bezskutecznie próbuję je podważać od początku mej bytności tutaj, z czego łatwo wysnuć teorię żem niespełna rozumu.
Bo gdy rozum śpi budzą się... EMOCJE.
Na tym poziome wszakże musiałbym stać się faryzeuszem aby im zaprzeczać że one są - tak że podkładkę mam. Oczywiście do momentu prześwietlenia iluzji tychże.

Pozdrawiam
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Wieczne kłótnie

Post autor: rak »

joozef pisze: 13 mar 2018, 10:44 Dlatego uznaję że większość kobiet ponosi dużą odpowiedzialność za opisywane problemy. Więc to nie jest moje bycie znawcą tematu jak prześmiewczo określono mnie tutaj tylko wniosek na podstawie doświadczeń. To że kilka kobiet taka nie jest, nie znaczy że reszta jest taka sama. Ale tak szczerze - nigdy w ten sposób nie "egzekwowałyście" swoich racji?
pozwólcie, że przytoczę moje zdanie, poparte moim doświadczeniem

co mnie zaskoczyło w moim kryzysie (oprócz jego samego oczywiście ;) i jego skali)
to reakcja otoczenia, szczególnie kobiecej części,
w całej mojej naiwności myślałem, że ocena moralna zdrady w małżeństwie (w środowisku katolickim),
jest jednoznaczna, a jedynym problemem jest jak naprawić sytuację i uzdrowić związek.

W miarę rozwoju sytuacji dowiadywałem się, że życzliwe przyjaciółki i żeńska część rodziny żony,
"wspierały" ją w jej działaniu, widocznie czułaś się nieszczęśliwa, czegoś Ci brakowało,
nie przejmuj się tym za bardzo, mąż nie był taki najgorszy, jak kocha to przetrzyma, a może będzie i lepszy
tak patrzyłem na to z dystansu i zastanawiałem się, czy to ja zwariowałem, czy świat wokół mnie,
niektóre osoby z biskiej rodziny żony, to były kobiety (mężatki) b. wierzące
(msza co niedziele, spowiedź, komunia, rekolekcje, wyjazdy z kościołem, spotkania małżeńskie, itd)
zachowywały się jakby dostały popcorn i usiadły w pierwszym rzędzie serialu "M jak miłość",
przejmowały się bardziej, że mąż znowu się dowiedział i co zrobi, niż że członek bliskiej rodziny jawnie zdradza..

Nie twierdzę, że nie było jakiś prób przekonywania, że może szkoda niszczyć to co się tyle budowało,
ale po kilku takich słowach zachowywały się jak dzierlatki, ciekawe wszystkich szczegółów,
jawnie, bądż niejawnie popierają takie działania i dodające otuchy zdradzającej,
jak tak czujesz to widocznie coś w tym jest, nie bój się, zawsze będziemy przy Tobie i Cię popierały.

Może Panie mnie zjadą,
ale gdzieś czytałem, że w sytuacji zdrady kobiety są najgorszymi doradczyniami (solidarność jajników),
jeśli facet zdradził to świnia, ale jeśli kobieta, to znowu facet świnia, bo widocznie musiał sobie zasłużyć,
a to że kobieta się nudzi, czuje się niedowartościowana, to widocznie ma do tego prawo,
sama nad tym pracować nie musi, bo to zadanie faceta,
a jeśli kryzys, to cóź to normalne, że emocje gdzieś trzeba ulokować...

Faceci też zdradzają i też dorabiają sobie ideologię, to jasne, ale zazwyczaj nie żałują siebie nawzajem i nie wspierają,
nie słyszy się przy wódeczce, "o jakiś ty biedny, nie miałeś wyboru, musiałeś zdradzić swoją starą, zostawić swoje dzieci, bo to zła kobieta była" - przy wierzących mężczyznach to wogóle nie do pomyślenia, często mogą mocno zrugać, zamiast pożałować,
a od kobiet (wierzących) to i takie kwiatki można usłyszeć z tysiącem usprawiedliwień,
a później, że przecież nic się nie stało, taki "zwykły" wypadek w małżeństwie,
fajnie że dalej razem jesteście,
jaka Ty dzielna jesteś, że miałaś jeszcze siłę pojechać po tym do jego rodziców na święta.

Pomijając patologie oczywiście, jest coś takiego co funkcjonuję w kobiecym świecie,
co wspiera płeć słabą, niezaleźnie co by niezrobiła, bo dalej postrzegana jest jako słaba...
choć słabą już dawno być przestała, a wspiera się dalej kobiecą dumę, pychę i ....
bliżej nieokreśloną emocjonalność (niedojrzałość), bo to takie kobiece.

Ponownie zaznaczam, że to moje obserwacje, ale otoczenie ma duży wpływ na nasze życie,
więc to otoczenie i jego wpływ, też trzeba jakoś oceniać,
choćby to i było subiektywnie...


a poniższe uważam, że dla związku jest prawdziwe:
joozef pisze: 13 mar 2018, 10:44 Więc będę dalej potwierdzał - bez zaangażowania drugiej strony nic się nie zmieni.
można samodzielnie wznosić się na wyżyny i dla swojego rozwoju to super,
ale jeśli druga strona się nie chce dołączyć, to na związku można położyć krzyżyk,
chodźby czekać nie czekając, czyli właśnie pracując tylko (lub aż) nad sobą
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Kawka
Posty: 399
Rejestracja: 08 lis 2017, 10:15
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Wieczne kłótnie

Post autor: Kawka »

3Has pisze: 13 mar 2018, 9:43 Oczywiście, tylko nie każdy ma to szczęście że wyjdzie się z patologii na prostą.
Mam wrażenie, że jest różnica (i to nie mała) między patologią, a dysfunkcją. Moja rodzina była dysfunkcyjną, nie patologiczną. Tak bym to nazwała rozgraniczając ze względu na ilość zła i dobra w rodzinie.
3Has pisze: 13 mar 2018, 9:43 tylko że jeśli Twoja córka pójdzie na dyskotekę i prześpi się z byle dresem, to zapewne powstałego w ten sposób wnuczka albo wnuczkę będziesz kochać - i być może on/ona będzie wspaniałym człowiekiem.
Jednak z jakiegoś powodu zwykle odradzamy córką sypianie z byle kim na dyskotekach.
3Has ja nie mówię o płodzeniu dzieci w grzechu, co z założenia jest skazane na cierpienie. Ja mówię o płodzeniu w małżeństwie. Ba, w małżeństwie, w którym przynajmniej połowa trzyma się Boga, a Bóg naprawdę może WSZYSTKO i jeszcze więcej. Dlatego podsumowałam to czymś najistotniejszym: przemodlić, zaufać, iść z Bogiem w temacie płodności. A nie kategorycznie mówić nie, bo wtedy Boga niekoniecznie słuchamy.
3Has pisze: 13 mar 2018, 9:43 Kawka pisze:
Wolę być dzieckiem DD niż nie być wcale. Wolę żyć i zmagać się tu na ziemi, by kiedyś wieczność spędzić z Bogiem, niż nie istnieć.

Cieszę się i gratuluję, ale miło byłoby cobyś widziała trochę więcej niż własne "ja".
3Has pierwsza zasada dzielenia właśnie zakłada mówienie o sobie, a nie głoszenie "prawd absolutnych". Ja mówię/piszę co czuję, jak postrzegam. Ty możesz się ze mną zgodzić albo nie. Ty możesz coś widzieć inaczej. I wcale nie musimy się przekonywać. Wystarczy, że się wysłuchamy. Możemy z tego wyciągnąć wnioski. Tylko tyle i aż tyle.
3Has pisze: 13 mar 2018, 9:43 To patologiczne srodowisko to obecnie większość kobiet.
Rozumiem, że większość kobiet z Twojego środowiska. Bo z mojego nie.
3Has pisze: 13 mar 2018, 9:43 Na przykład patrząc wyłącznie z własnej perspektywy i nie potrafiąc spojrzeć szerzej.
Problemem wg mnie jest ocenianie, bo już zakładasz, że niektóre panie "nie potrafią" spojrzeć szerzej. Może się dzielą (więc piszą o sobie), może piszą innym językiem niż Ty, może mają inne zdanie (mają prawo), którego Ty nie rozumiesz, może się mylą (też mają prawo), a może patrzą jeszcze szerzej niż Ty, więc jest to niezrozumiałe? Żadna przyjemność czytać takie szufladkowanie. Ono odcina rozmówcę.
krople rosy

Re: Wieczne kłótnie

Post autor: krople rosy »

joozef pisze: 13 mar 2018, 10:44 I dla jasności - ja sobie takiego życia nie sprawiłem. Ja go nie chciałem i robiłem wszystko żeby było inne. Czasem książkowe teorie się nie sprawdzają. Nawet dość często.
Pantop pisze: 13 mar 2018, 11:37 Owszem - sprawiłeś sobie i chciałeś go.
I ja też.
Żeby nie pisać elaboratów, napiszę krótko: brawo Ty :) I możesz iść z pracą nad sobą dalej.

Joozef, to nie jest tak, że życie małżeńskie w obecnej formie to zasługa tylko jednej ze stron. Sam przyznajesz, że nie raz uginałeś karku dla tzw dobra. Ale czyjego? Swojego? Żony? Dzieci? A może z wygody? Z braku umiejętności pokazania swej męskiej, stanowczej strony?
Z lęku? Z tchórzostwa? Dla świętego spokoju?
Takie obrazki w małżeńskich domach to również częste zjawiska. Znam osobiście. Kiedyś jechaliśmy z mężem na ślub w rodzinie. Tyle, że ja innym samochodem z rodziną, mąż wsiadł ze starszym moim wujem i ciocią. Mówi, że przeżył horror. Ciocia całą drogę sterowała wujem, łajała, gdy ,,żle''skręcał, za szybko jechał, za dużo przy prowadzeniu auta gadał....A wuj?
Jak wystraszony, posłuszny syn reagował akceptacją na wszystkie komendy swej żony.
Drugi mąż swej żony po latach wysłuchiwania i całkowitego poddaństwa urwał się ze smyczy i przyjeżdża do domu na weekend.

Tak więc kontynuując końcowy wniosek Pantopa: po pierwsze: nikt za Ciebie wyboru żony nie dokonał. PO drugie: było mnóstwo sytuacji i okoliczności, gdy można było zareagować w odpowiedni sposób, z miłością do żony ale też z poszanowaniem swojej godności i obroną swoich wartości.
Jonasz

Re: Wieczne kłótnie

Post autor: Jonasz »

joozef pisze: 13 mar 2018, 11:08 Przeszedłem i ten etap - stawianie granic i brak zgody. Zamiast pomóc - jeszcze pogłębił konflikt
Joozefie to naturalne i normalne - stawianie granic powoduje niejako pogłębienie konfliktu, bo strona dominująca jest wściekła.
Tego nie należy się obawiać .
Bardziej należy się skupić na tym aby granice były mądre i nieprzekraczalne. Samo postawienie granic nic nie daje - ważne są konsekwencje ich przekroczenia, co na pewno będzie przetestowane i to nie raz. Ważne jest samo pojęcie granic - ich postawienie nie słuzy naprawie czegos, a ochronie.
Najgorsze jest wycofanie w tym momencie, poddanie się. Z doświadczenia wiem, ze to jest klęska prawdziwa.

MareS pisze: 13 mar 2018, 11:32 Nie chcę być złym prorokiem, ale jak nic nie zrobisz to możesz "obudzić" się dopiero na sali sądowej w roli "przemocowca" rodziny.
Bardziej bym się obawiał pogardy w sercu Twojej zony...
Zgadzam się z MareS - nie czekaj biernie na rozwój wypadków. Jeżeli do tej pory próbowałeś to robić sam - poszukaj koniecznie wsparcia. Brak efektów nie oznacza bezsensowności, ale jak wspomniałem wcześniej wymaga mądrości, zmian no i czasu.
No i zgody na ryzyko - z tym jest chyba najgorzej ;)

Z listy lektur poleciłbym 7. Robert Hemfelt, Miłość to wybór : o terapii współuzależnień, W Drodze, Poznań 2004.
Mnie bardzo otworzyła oczy, nauczyła i wzmocniła.
s zona
Posty: 3079
Rejestracja: 31 sty 2017, 16:36
Płeć: Kobieta

Re: Wieczne kłótnie

Post autor: s zona »

Zgadzam sie z przedmowcami ,
szkoda nastepnej pieciolatki na czekanie.
Moze zona nie jest w stanie tego sama zauwazyc ,
jak bardzo jest meczaca ... dla siebie samej rowniez .

Krople Rosy ma racje , zrzedzenie potrafi zatruc kazda sytuacje ..
pisze to z autopsji ... chociaz wg mnie kiedys zrzedzilam umiarkowanie .. ale jednak .
Wiec maz wybieral takie ,ktore nim nie dyrygowaly ,ale zwracaly sie " wodzu" i dzialalo ..
A ja na to glupia nie wpadlam ....

Teraz ,jak mnie nachodzi ochota na zrzedzenie,
mam przed oczami cytat z Ksiegi Przyslow Salomona :
" zrzedzaca zona ,niczym dach cieknacy " i inne w podobnej tresci

Jozefie , a moze przyczyna lezy w innej sferze ?
Jest takie stare przyslowie ludowe :
" Jesli zona nie krzyczy w sypialni ,to wrzeszczy w kuchnii "

Bozej Odwagi :)
3Has
Posty: 201
Rejestracja: 22 lip 2017, 15:40
Płeć: Mężczyzna

Re: Wieczne kłótnie

Post autor: 3Has »

rak pisze: pozwólcie, że przytoczę moje zdanie, poparte moim doświadczeniem
(...)
Ano właśnie.
I moje obserwacje są dokładnie takie same - podwójne standardy, to jest właśnie to, co określa większość kobiet.
I najśmieszniejsze że deklarowana i praktykowana wiara prawie nic tu nie zmienia.
A - nazwijmy to wprost - uczciwie to potrafią się zachować jednostki, przynajmniej jeśli o obecne pokolenie chodzi.

I jeszcze jedno - nie miej do siebie pretensji o naiwność - wiarę że są jakieś zasady i standardy. Tego się od nas mężczyzn wymaga od małego dziecka i to dobrze. Natomiast należy ostrzegać swoich synów, że u płci przeciwnej inaczej to wygląda.
A jeśli trafią na dziewczynę która ma zasady a nie nagina je dla własnych korzyści - niech to docenią należycie.
rak pisze: a poniższe uważam, że dla związku jest prawdziwe:
joozef pisze: 13 mar 2018, 10:44 Więc będę dalej potwierdzał - bez zaangażowania drugiej strony nic się nie zmieni.
można samodzielnie wznosić się na wyżyny i dla swojego rozwoju to super, ale jeśli druga strona się nie chce dołączyć, to na związku można położyć krzyżyk, chodźby czekać nie czekając, czyli właśnie pracując tylko (lub aż) nad sobą
Owszem. Dokładnie to robię.

Kawka pisze: Mam wrażenie, że jest różnica (i to nie mała) między patologią, a dysfunkcją. Moja rodzina była dysfunkcyjną, nie patologiczną. Tak bym to nazwała rozgraniczając ze względu na ilość zła i dobra w rodzinie.
W opisywanym przykładzie plucia na męża nie waham się nazwać tego patologią.

Kawka pisze:
3Has pisze: tylko że jeśli Twoja córka pójdzie na dyskotekę i prześpi się z byle dresem, to zapewne powstałego w ten sposób wnuczka albo wnuczkę będziesz kochać - i być może on/ona będzie wspaniałym człowiekiem. Jednak z jakiegoś powodu zwykle odradzamy córką sypianie z byle kim na dyskotekach.
3Has ja nie mówię o płodzeniu dzieci w grzechu, co z założenia jest skazane na cierpienie. Ja mówię o płodzeniu w małżeństwie. Ba, w małżeństwie, w którym przynajmniej połowa trzyma się Boga, a Bóg naprawdę może WSZYSTKO i jeszcze więcej. Dlatego podsumowałam to czymś najistotniejszym: przemodlić, zaufać, iść z Bogiem w temacie płodności. A nie kategorycznie mówić nie, bo wtedy Boga niekoniecznie słuchamy.
Co do grzechu zgoda, ale jeśli w moim przykładzie zmienimy pewne szczegóły, wymowa niewiele zmieni. Chronimy zazwyczaj córki przed złym towarzystwiem z różnych powodów i raczej nie bylibyśmy zadowoleni gdyby córka wydała się za kompletnie nieodpowiedniego człowieka prawda?

A co do zdania że jeśli tylko połowa trzyma się Boga to wszystko jest możliwe - dobrze, więc niech zatem to dobre się stanie NAJPIERW, aby dzieci miały warunki do wzrastania w szczęśliwej rodzinie. Świadome decydowanie się na dzieci kiedy jest skrajnie niedobrze jest co najmniej wielkim ryzykiem na które narażamy nie tylko siebie ale Bogu ducha winne dzieci.

I tak jak pisałem, a Jacek potwierdził - kobiety dopiero po urodzeniu dziecka naprawdę pokazują kim są. To co po ślubie to dopiero przygrywki.
Kawka pisze: 3Has pierwsza zasada dzielenia właśnie zakłada mówienie o sobie, a nie głoszenie "prawd absolutnych". Ja mówię/piszę co czuję, jak postrzegam. Ty możesz się ze mną zgodzić albo nie. Ty możesz coś widzieć inaczej. I wcale nie musimy się przekonywać. Wystarczy, że się wysłuchamy. Możemy z tego wyciągnąć wnioski. Tylko tyle i aż tyle.
W porządku, ale argument "bo ja" po prostu nie bierze pod uwagę szerszej perspektywy.
Ta rozmowa przypomina mi jedną, którą toczyłem w pracy.
Koleżanka: Polacy w UK nic nie robią tylko pobierają socjal.
Ja: Chyba odwrotnie - Anglicy uważają nas za pracowitych a według statystyk Polacy biorą najmniej świadczeń ze wszystkich narodowości
Koleżanka: Nieprawda! Ja kiedyś w samolocie słyszałam rozmowę dwóch dziewczyn co mówiły że jadą socjal pobierać!

Kurtyna.
Kawka pisze:
3Has pisze: To patologiczne srodowisko to obecnie większość kobiet.
Rozumiem, że większość kobiet z Twojego środowiska. Bo z mojego nie.
Jak widać całkiem sporo mężczyzn tutaj ma podobne doświadczenia i obserwacje do moich, więc to moje środowisko aż tak specyficzne nie jest:)
Kawka pisze: Problemem wg mnie jest ocenianie, bo już zakładasz, że niektóre panie "nie potrafią" spojrzeć szerzej.
Nie zakładam, tylko czytam to co piszesz:)
Jeśli ja mówię o ryzyku określonej sytuacji, a Ty piszesz "nie, bo ja" - no to przykro mi ale wymowa faktów jest jednoznaczna.
I nic tu nie zakładam tylko po prostu opisuję co jest.

Kawka pisze: Może się dzielą (więc piszą o sobie), może piszą innym językiem niż Ty, może mają inne zdanie (mają prawo), którego Ty nie rozumiesz, może się mylą (też mają prawo), a może patrzą jeszcze szerzej niż Ty, więc jest to niezrozumiałe? Żadna przyjemność czytać takie szufladkowanie. Ono odcina rozmówcę.
Może.. może...
A prawda jest taka że piszesz po polsku. Pisząc "nie bo ja" po prostu bierzesz pod uwagę własną perspektywę tylko - i żadne zaklinanie rzeczywistości tego nie zmieni.
Możesz to przemyśleć i zmienić, możesz to robić nadal - Twoje prawo, którego Ci nie odmawiam.
Ale nie pisz że może tego nie robisz, bo piszesz w innym języku - no proszę Cię. Relatywizm pełną gębą.
joozef
Posty: 12
Rejestracja: 08 mar 2018, 12:57
Płeć: Mężczyzna

Re: Wieczne kłótnie

Post autor: joozef »

Brak efektów jest niepodważalny.
Najpierw byłem sam, potem dwie wspólnoty, terapia dwa razy, kierownictwo duchowe, rozmowy z kapłanem
I wiele innych. Potrzeba czasu - minęło go bardzo dużo. Jakieś 15 lat.
Za mało? Dla mnie za dużo.
Chyba czas przyznać, że nie zawsze związek da się uratować. Zdarza się że nie jest to możliwe. Wg. moich obserwacji głównie z powodu damskiej części tego związku.
I takie jest moje przesłanie. Mimo tego, że wielu tutaj uważa że tylko praca nad sobą i zaraz żona się zmienia będę twardo bronił tezy że nie zawsze. Może czasem, może raz na jakiś czas.
Jakiekolwiek inne traktowanie takiej pracy nad sobą jest niczym innym jak oszukiwaniem samego siebie.
Chyba muszę kończyć moje wywody bo chcąc pokazać drugą stronę medalu znowu jestem zakrzykiwany i udowadniane jest jak to nic nie zrobiłem i nic nie rozumiem.
Konkluzja, jaką chcę pozostawić: nie zawsze osobista praca nad sobą przyniesie efekt. A często zrobi potężne spustoszenie dla pracującego, pokazując mu bezsens jego pracy i brak perspektyw na przyszłość.
Kawka
Posty: 399
Rejestracja: 08 lis 2017, 10:15
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Wieczne kłótnie

Post autor: Kawka »

MareS pisze: 13 mar 2018, 10:57 To że kilka kobiet taka nie jest, nie znaczy że reszta jest taka sama. Ale tak szczerze - nigdy w ten sposób nie "egzekwowałyście" swoich racji?
jak by to powiedzieć... mnie się chyba nigdy nie zdarzyło używać łoża jako karty przetargowej :D
Kawka
Posty: 399
Rejestracja: 08 lis 2017, 10:15
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Wieczne kłótnie

Post autor: Kawka »

s zona pisze: 13 mar 2018, 12:48 " Jesli zona nie krzyczy w sypialni ,to wrzeszczy w kuchnii "
:lol: :D
MareS
Posty: 232
Rejestracja: 05 lut 2017, 22:22
Jestem: po orzeczonej nieważności małżeństa
Płeć: Mężczyzna

Re: Wieczne kłótnie

Post autor: MareS »

joozef pisze: 13 mar 2018, 13:12 Brak efektów jest niepodważalny.
Najpierw byłem sam, potem dwie wspólnoty, terapia dwa razy, kierownictwo duchowe, rozmowy z kapłanem
I wiele innych. Potrzeba czasu - minęło go bardzo dużo. Jakieś 15 lat.
Za mało? Dla mnie za dużo.
Chyba czas przyznać, że nie zawsze związek da się uratować. Zdarza się że nie jest to możliwe. Wg. moich obserwacji głównie z powodu damskiej części tego związku.
I takie jest moje przesłanie. Mimo tego, że wielu tutaj uważa że tylko praca nad sobą i zaraz żona się zmienia będę twardo bronił tezy że nie zawsze. Może czasem, może raz na jakiś czas.
Jakiekolwiek inne traktowanie takiej pracy nad sobą jest niczym innym jak oszukiwaniem samego siebie.
Chyba muszę kończyć moje wywody bo chcąc pokazać drugą stronę medalu znowu jestem zakrzykiwany i udowadniane jest jak to nic nie zrobiłem i nic nie rozumiem.
Konkluzja, jaką chcę pozostawić: nie zawsze osobista praca nad sobą przyniesie efekt. A często zrobi potężne spustoszenie dla pracującego, pokazując mu bezsens jego pracy i brak perspektyw na przyszłość.
Joozef masz rację, że praca nad sobą nie zawsze przynosi oczekiwane rezultaty. Powiem więcej. Jeżeli ktoś Ci powie, że wystarczy abyśmy pracowali nad sobą i wszystko będzie OK to jest kłamcą. Każde sakramentalne małżeństwo jest do uratowania ale nie każde będzie uratowane.
A czy warto pracować nad sobą? Dla mnie tak, bo przynajmniej będę mógł spokojnie spojrzeć sobie w lustro i powiedzieć, że zrobiłem wszystko co mogłem aby uratować związek.
ODPOWIEDZ