Zdaję sobie sprawę, że nie proste ale myślę, że skoro nas coś dopada to damy radę to unieść. Sama po swoim życiu widzę, że gdybym widziała swą przyszłość z różnymi bolesnymi wydarzeniami to wzdrygałabym się przed pójściem naprzód. Ale dzień po dniu, krok po kroku i człowiek daje radę.
Przyszło mi do głowy coś jeszcze, mianowicie: ta sytuacja jakby przypiera Cię do muru. Popatrz na TAKIEGO męża i na TAKIEGO BOGA.
Obydwaj dla Ciebie w nowej odsłonie. Jeśli chodzi o męża: przestał dostarczać zaspokajania Twoich oczekiwań. Jeśli chodzi o Boga , również.
Nie ma emocji, wrażeń, duchowych podniet, odlotów. Jest krzyż. Trud. Cierpienie.
Być może tam na tych charyzmatycznych spotkaniach to nie był prawdziwy Bóg, ale Jego atrapa.
Postanowił Ci się więc ukazać w cierpieniu. W trudzie codzienności i kochania drogą trudniejszą niż do tej pory.
Czy przyjmujesz takiego męża? Takiego Boga? Czy chcesz kochać?
Przeklinanie różnych ciężkich sytuacji wyniszcza człowieka. Może pora przestać?
Zapytaj męża czy zechce na rekolekcje pójść, ze spowiedzi skorzystać? Niech wie, że się troszczysz i jesteś. Miej świadomość, ze cokolwiek dolega Twojemu mężowi jest On nadal Twoim mężem, z którym szłaś przez życie i z którym masz dzieci. Kawał życia za Wami. I jeszcze trochę przed Wami. Bóg prostuje ścieżki gdy człowiek pragnie w sercu dobra i chce kochać.
Nie trać nadziei. Życie się dla Was nie skończyło.