Każda z nas ma wybór, ja mam wybór, mogę żyć trzeźwo albo nie. Przez wiele lat nie żyłam trzeźwo. Współuzależnienie też jest rodzajem nietrzeźwości. Mogę też wybrać, czy pozwalam sobie na to, by pogrążać się w destrukcji i zniszczeniach, jakie niesie ze sobą czynny nałóg i współuzależnienie, czy nie. Łapanie się miłych chwil i ignorowanie tych trudnych to współuzależnienie. Wypieranie gniewu to współuzależnienie. Oszukiwanie się to współuzależnienie. Nierealne oczekiwania to współuzależnienie. Ja byłam w tym wszystkim dobra. Wypierałam wszystko tak skutecznie, że przegapiłam nawet romans męża, nawet gdy wyprowadził się do kochanki. Kiedy nie jest dobrze, to nie jest dobrze.Firekeeper pisze: ↑20 kwie 2022, 10:33 Ruta ja tego tak nie widzę. Piszesz, że miałaś gniew na męża w święta. Wypaliłaś trzy papierosy. A potem o miłych chwilach z nim. Ja mam to samo jest źle ale ja sobie znajdę coś co jest dobre. Ale to dalej nie zmienia faktu, że nasi mężowie są uzależnieni. I ja już nie widzę sensu w tym by łapać się jakiś tam miłych chwil jak Ty tego soku brzozowego, a ja zrobionej kawy. Fakt jest taki, że jest źle. I można sobie robić do tego całą otoczkę jak jest dobrze kiedy nie jest. Dla mnie to oszukiwanie samego siebie. Co z tego, że mój mąż dba o dzieci, dom, pracuje jak ja dla niego nie jestem ani kobietą ani żoną. Mogę oczywiście czekać nie czekając i żyć sobie sama, wychodzić sama, gadać do siebie sama, spędzać wieczory sama. Myśleć o przyszłości sama. Rozwijać się sama, ale to nie zmienia dalej faktu, że ja nie chcę być sama, bo nie po to mam dom, dzieci i męża żeby zostać sama i żyć jak singiel. Więc dla mnie takie bycie pomiędzy być z nim ale nie być jest frustrujące.
Mój mąż jest uzależniony, pozostaje w czynnym nałogu, żyje w relacji z inną kobietą i na chwilę obecną nie przejawia chęci zmiany tego stanu, ani powrotu do mnie, ani do rodziny. Ma też trudności z odpowiedzialnością ojcowską. Ja wychodzę ze współuzależnienia. Na dziś żadne z nas nie jest gotowe do wspólnego życia. I na dziś to jest prawda o nas. Moje chęci nie mają z tym nic wspólnego. Bo oczywiście chciałabym żyć wspólnie z mężem i to w miłym nam i Panu Bogu małżeństwie.
Jednak jest też prawdą, że także w tym opłakanym stanie pozostajemy małżeństwem. I że współpracując z Bogiem, możemy wyzdrowieć. Ale dokąd oglądaliśmy się jedno na drugie, no to nic się nie działo. Kiedyś myślałam, że mąż się naprawi, wyleczy z nałogu i wszystko będzie dobrze. Potem sobie myślałam z dumą, że ja widocznie miałam mniejszy kryzys niż mąż i dlatego szybciej staję na nogi. A potem pomyślałam, że niekoniecznie. Może ja wymagam więcej pracy, a męża wystarczy wyciągnąć za rękę i wyzdrowieje w jednej chwili, i dlatego trzeba zacząć ode mnie. No bo skoro ja zdrowieję czwarty rok, to co on by taki zdrowy sam robił cztery lata. Zaraz by się wtedy jakaś inna kobieta zakręciła i to tym razem może nawet sensowna, rozsądna, zdrowa emocjonalnie, ładna i ogólnie wspaniała. Bóg wie co robi. Dlatego teraz już szkoda mi oglądać się co mąż, pracuję nad sobą.
Nauczyłam się doceniać dobre chwile, ale się ich nie łapać i nie budować na nich zamków na piasku. Uczę się wyrażać gniew i nie manipulować, gdy coś idzie nie po mojej myśli. Tu mam jeszcze sporo do pracy - co pokazują ostatnie trzy papierosy i ogół moich przeżyć, gdy straciłam kontrolę nad sytuacją a decyzję podjął mąż i nie była ona zgodne z moimi oczekiwaniami i zaburzyła moje poczucie bezpieczeństwa. Jaka tam miała być żona? Posłuszna? A nie kompulsywna, napastliwa i manipulująca? Uczę się odpuszczać. Uczę się stawiać granice i szanować granice mojego męża. Nasza relacja powoli się dzięki temu zmienia. Do dobrej małżeńskiej relacji nam daleko. Ale też już nieco dalej od fatalnej relacji małżeńskiej.
Natomiast na dziś żyję bez męża, ale jak mi wczoraj przypomniał spowiednik, wcale nie sama, ale z Jezusem. No i wcale nie samotnie. Świat jest pełen wspaniałych ludzi. Nie da się zastąpić relacji małżeńskiej inną relacją, bo jest ona unikatowa i wyjątkowa, więc żyję też z rodzajem dziury w sercu, z rodzajem bólu. Ale już nie udaję, że ich nie ma. Przyjmuję je.