Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Pavel »

Ruta pisze: 03 sie 2022, 22:36
helenast pisze: 03 sie 2022, 20:47 Ok.... Każdy ma wybór .... może kiedyś zrozumiecie i same doświadczycie o czym pisałam ...
Póki co, to co napisałaś rozumiem tak: należy pokazać mężowi kartkę. Nie żółtą i nie czerwoną, ale polecaną przez ciebie. Oraz, że same mamy co chcemy. I jeszcze, że nie próbujemy zmienić swojej sytuacji. Oraz, że nieodpowiedzialność mężów jest naszą winą.
Oraz, że masz idealną sytuację w małżeństwie.

O ile dobrze rozumiem, pokonałaś ciężki małżeński kryzys, pokazując mężowi kartkę i teraz wszystko już idzie dobrze. I jesteś na forum, by podzielić się tą złotą receptą na kryzys. Oraz zdiagnozować, że kobiety same są sobie winne swojej sytuacji. A tu same niewdzięczne osoby, które nie chcą przyjąć twojego punktu widzenia i nie mają przekonania do twojej recepty i mają inny ogląd przyczyny swoich małżeńskich kryzysów. Znów - same są sobie winne. Mogły skorzystać w twoich zlotych rad. A tak będą siedzieć w kryzysie...

Szczerze mówiąc, nie uważam, by to, co dotąd napisałaś było specjalnie pomocne. Forma też mało przyjazna. Ale oczywiście chętnie przeczytam bardziej szczegółowe świadectwo o tym, jak wydrukowanie kartki uratowało twoje małżeństwo. Może wtedy dotrze do mnie więcej. I bardziej pojmę swoją winę. Póki co radośnie nie czuję się winna, mało tego nawet męża nie uważam za winnego.

Szczerze mówiąc, twoje posty odbieram tak: mam kryzys, ale udaję, że w moim małżenstwie jest idealnie, a reszta kobiet jest głupia. I tylko te głupie mają kryzysy, a ja panuję nad sytuacją. Choć oczywiscie mogę się mylić. Z dużym prawdopodobieństwem się mylę.

Mój mąż ma poczucie humoru, więc wydrukuję polecaną przez ciebie kartkę i mu pokażę. Jak tylko się pojawi, bo póki co zniknął i kontakt jest z nim sporadyczny. Zapewne i to zniknięcie jest z winy mojej wiejsko-średniowieczno-katolickiej niskiej świadomości feministycznej ;)

Mniej więcej jestem w stanie przewidzieć męża reakcję i komentarz. Będzie coś o głupich kobietach, które udają mężczyzn i wpędzają w kompleksy inne kobiety wypisując głupoty i udając, że mają idealnie chodzących mężów. O francuskich pieskach raczej nie. Chyba, że powiem, ze taki męzczyzna jest wzorcowy. Będzie też pytanie, czy chcę mężowi dołożyć czy coś wytknąć. Przewiduję też, że jak wyjaśnię, że to eksperyment, który miał sprawić że mój ukochany mąż będzie się dzielił ze mną po równo obowiązkami, to oboje się uśmiejemy.

Ale oczywiście nie wykluczam, że mój mąż padnie na kolana i wyszlocha, że nie zdawał sobie pd paru lat sprawy, że dzieci są nasze wspólne, ani że jest ojcem i teraz właśnie sobie z tego zdał sprawę i sobie przypomniał. Po czym radośnie pobiegnie wstawiać pranie, myć podłogę i gary, oraz gotować obiad, tak wszystko na raz :) Sie gra, sie ma - jak mawiają fani totolotka.
Ruto niespecjalnie przyjemnie czytało mi się twój powyższy post, może jeśli zechcesz, nieco ochłoniesz i przeczytasz go sobie na chłodno, zrozumiesz jakie mogą być tego powody.
Polecam też przeczytać jeszcze raz, na spokojnie, post helenast który cię najwyraźniej dotknął.
Na przykład po to, by odkryć co tak w rzeczywistości powoduje twą niezgodę i emocje które spowodowały powyższą reakcję.

Bo ja to co napisała helenast odbieram zupełnie inaczej i może do jakichś detali bym się mógł „przyczepić”, coś tam uzupełnić, ale co do istoty - mocno się z tym postem zgadzam.
Mało tego, poza tym, że warto by go wkleić w wielu innych wątkach, ten również jest wg mnie zdecydowanie dobrym miejscem.
Co najwyżej jeszcze nie nadszedł odpowiedni czas. A może jednak nadszedł?

Ja nie widzę w tym co napisała helenast nic nowego, odkrywczego a tym bardziej złośliwego czy niegrzecznego.
Pisała o tym wielokrotnie (sporo mocniej) Marylka, pisała lustro i inni.
W skrócie - mamy to na co się godzimy.
To, że sytuacje są różne, różne są indywidualne uwarunkowania, okoliczności - to jasna sprawa.

O ile i wg mnie ten poprzedni tekst który wkleiła helenast był pisany przez kobietę, o tyle osobiście jako facet nie widzę w nim nic niemożliwego, niecodziennego, odrealnionego i niemęskiego. Brzmi może nieco jak wyjęty żywcem z podręcznika jakiegoś „kołcza”, ale nawet w moich męskich oczach wydaje się warty rozpowszechniania. Bo nie wydaje mi się by powszechnie była to oczywista oczywistość.
A powinna być, przynajmniej wg mnie.
Ja osobiście nie zostawiałbym gościa w pokoju obok, a zawołał do kuchni czy innego pomieszczenia w którym wykonywałbym daną pracę. Na tyle podzielności uwagi mam by móc kontynuować rozmowę ;)
Zresztą wielokrotnie tak robiłem i generalnie się z tym przekazem identyfikuję.
Zwłaszcza dodając do tego, podkreślić, że warto doceniać się wzajemnie werbalnie i dziękować za te niby oczywiste i normalne rzeczy/czynności.
Bo to buduje, dodaje skrzydeł.
Zarówno paniom jak panom.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Flawless
Posty: 242
Rejestracja: 18 sty 2022, 0:59
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Flawless »

Pozwolę sobie dorzucić coś od siebie.
Ja natomiast rozumiem doskonale podejście Ruty, pomijam sposób jaki je wyraziła, bo jest mi ono bliższe(stanowisko).
I nie podważam zasadności owego tekstu, zgadzam się z tą treścią w pełni.
Jednak jak on się ma do mnie i mojej sytuacji na przykład ? Mój mąż wyprowadził się od nas pół roku temu. Dla niego już nie ma nic wspólnego, tym bardziej obowiązków. Wiec jaka jest zasadność mówienia?komuś czegoś takiego ?
Tu chyba nie chodzi o istotę tekstu, a raczej o moment. Bo u mnie już dawno „musztarda po obiedzie” i było by mi zwyczajnie przykro gdyby ktoś dawał mi rady w takim stylu, w momencie kiedy problem jest znacznie bardziej zaawansowany.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Pavel pisze: 05 sie 2022, 1:54 Ruto niespecjalnie przyjemnie czytało mi się twój powyższy post, może jeśli zechcesz, nieco ochłoniesz i przeczytasz go sobie na chłodno, zrozumiesz jakie mogą być tego powody.
Polecam też przeczytać jeszcze raz, na spokojnie, post helenast który cię najwyraźniej dotknął.
Na przykład po to, by odkryć co tak w rzeczywistości powoduje twą niezgodę i emocje które spowodowały powyższą reakcję.
Pavle ja doskonale wiem, co mnie dotknęło i wkurzyło w postach helenast. Wcale nie wklejony tekst ani idea, aby dorośli mężczyźni zachowywali się jak dorośli, a nie jak dzieci które obsługuje mama. Mój post wyraża moje emocje, starałam się, by nie był złośliwy, ale jednak, by moje emocje znalazły w nim wyraz.

Napiszę wprost do ciebie helenast. Tak będzie lepiej, nie przyjmie to wtedy formy obmowy. Zirytowało mnie mocno twoje przekonanie, powtórzone kilkukrotnie, że masz nie tylko receptę na kryzys w małżeństwach kobiet z forum, ale też pewną i jednoznaczną diagnozę przyczyny tych kryzysów. Oraz upieranie się przy tym, że te kobiety, które tej diagnozy nie zastosują same są sobie winne. Zirytowała mnie także treść owej diagnozy. Zacytuję, wskazując o co mi chodzi.
helenast pisze: 02 sie 2022, 3:09 Czytam Wasze wpisy od pewnego czasu i tak sobie myślę - wydrukujcie poniższy tekst mężom Waszym i poproście by uważnie i z przemyśleniami go przeczytali - tylko tyle
(...)
Prawdziwa zmiana naszego społeczeństwa zaczyna się w naszych domach…
Prawda?
Mój komentarz: podsyłanie czegokolwiek mężowi w kryzysie jest przeciwskuteczne. Tyle osób już to przerabiało, że nie będę się o tym rozpisywać. Wszelkie próby podejmowania działań, które mają zmienić postawę współmałżonka, uświadomić go, zmienić jego postrzeganie są przeciwskuteczne. Na forum raczej unikamy także bezpośrednich rad, szczególnie o tym, jak wpłynąć na małżonka. I na ogól staramy się do tej zasady stosować. Choć niemal wszyscy zaliczamy i wpadki.

Gdyby twój post z tekstem miał formę komentarza: przeczytajcie ten tekst i przemyślcie, może jest coś co możecie zmienić w swojej postawie do obowiązków - nie czułabym się tak mocno się zirytowana. Choć lekko i owszem. Jednak po tym poście uznałam, że moja irytacja jest być może przesadna... i nie ma o co kruszyć kopii.
helenast pisze: 02 sie 2022, 8:39 Więc może trzeba ich uświadomić ... oczywiście,że każdy ma swoja wizje i przyzwyczajenia / przykład z rodzinnego domu , ale w słowie ,, każdy ,, ujmuje się zarówno mężów jak i żony zdanie oraz ich pogląd na sprawy domowe ...

Owe niezrozumienie , ograniczenia czy jak piszesz własne wizje wynikać mogą i z pewnością w 90 % wynikają z braku wiedzy,że można i należy inaczej niż było dotychczas ...
Wcześniej zakładałam helenast, że zastosowałaś pewien skrót myślowy i ja reaguję przesadnie. A jednak się okazało, że kierunek działań jaki sugerujesz w kryzysie obejmuje uświadamianie męża. I pewność, że ten mąż uświadomiony nazwijmy to "równościowo" nie jest. Oraz, że żona świadoma nie jest także. Odebrałam ten post już jako rodzaj krucjaty. Nadal jednak uznałam, że częściowo chodzi także o moje przewrażliwienie. Z powodu o którym napiszę na koniec. Dlatego nadal się nie wypowiadałam.
helenast pisze: 02 sie 2022, 13:57 Tak, mój mąż tak robi ....

Skro uważasz ,ze uświadamianie w kryzysie to zły pomysł to Twój wybór - żyj więc w tym co masz ....
zakładasz z góry ,że to nic nie da..... hm...... więc jak chcesz wygrać w totolotka , gdy nie wysyłasz kuponu ?
Tu poziom mojego wzburzenia podskoczył. Bo dotknęło mnie coś zupełnie innego, ton i forma twojej komunikacji. Ja to odebrałam tak: Zrób jak ci mówię (piszę), bo inaczej będzie ci źle. Ale jak zrobisz jak ci mówię, to będzie ci dobrze. A jak nie chcesz tak zrobić, jak ja mówię - to uważasz to, co ja ci mówię, że uważasz. Forma w ojej ocenie bardzo ty, bardzo skoncentrowana na odbiorcy, bardzo autorytatywna, oceniająca, z pozycji władzy. W moim odczuciu toksyczna.
Ja doświadczałam przemocy i manipulacji od swojej mamy. Latami. W czasie, gdy byłam zbyt mała, by się przed takimi manipulacjami bronić. I tak, taka forma "przekonywania" budzi wszystkie moje alarmy. To w moim odczuciu nie jest przekonywanie, ani argumentowanie, to zawoalowana przemoc. Ona jak sądzę nie jest wcale zawoalowana. Mamy tylko zgodę społeczną, by na takie formy przemocy w relacjach się godzić i uważać je za normę. Ale normą one nie są. Są destrukcyjne. I sprawiają, że odbiorcy takich komunikatów czują się źle. Ja poczułam się źle. Po kolejny twoim poście, jeszcze bardziej.
helenast pisze: 03 sie 2022, 6:20 Wyborów można dokonywać zawsze i wszędzie ... zależy tylko od tego czy chcecie ?....

Powyższe argumenty - że to strzelenie sobie w kolano - to się nie uda - mąż mnie wyśmieje - tekst do sfrustrowanych kobiet - napisała go kobieta - po co mąż ma tak robić jak nie szanuje itd itd itd są stereotypem tkwienia w postawie wiecznej ofiary .... po co cokolwiek robić jak i tak się nie uda , nic to nie da - więc tkwijcie w rolach , które same sobie przypisałyście - to Wasz wybór ...

Tekst , który wkleiłam nie jest skierowany tylko do świadomości mężczyzn , ale i kobiet , by pokazać im i uświadomić , gdzie popełniają błąd .... te wszystkie wpisy ukazujące obraz mężów tyranów, którzy nie pomagają i pracach domowych, przy dzieciach tak naprawdę nie ukazują ich winy tylko Waszą - kobiet, które się na to wszystko godzą ... same sobie przybrałyście rolę kopciuszka , a nie żony , która tez ma prawo odpocząć , wyjść gdzieś , poczytać książkę itp...

Latami utwierdzałyście Waszych mężów,że kobiety miejsce jest przy garach i w kuchni i teraz macie o to pretensje ?... powiedziałyście kiedyś STOP ! ... byłyście w tym swoim STOP konsekwentne ? ... co Was tak naprawdę zatrzymuje przed zmianami ? ... bo nie robi się tego w kryzysie ??? ... bo pan mąż się obrazi i wszystko się do końca rozsypie ??? ... to tak naprawdę na jakich fundamentach jest zbudowane Wasze małżeństwo ? ... na strachu i bojaźni ?....

To nie wina męża jest ,że taką rolę macie w Waszych związkach - Wy jesteście winne - Wy się na to godzicie - Wy powielacie te złe dla Was działania ...

Nie wiem skąd założenie,że wkładam wszystkich mężów do jednego worka ???... Mój mąż też wyszedł z domu , gdzie mamusia wbijała synusiowi do głowy ,że jest stworzony do innych / wyższych celów niż roboty domowe ,praca w kuchni itd ... i ja też przyjęłam tą rolę weź , przynieś , pozamiataj .... i właśnie kryzys uświadomił mi ,że tą rolę sama sobie z własnej woli przypisałam ,że sama z własnej woli godziłam się na to wszystko ... nie bałam się powiedzieć STOP i zawalczyłam o swoje miejsce w małżeństwie jako żony i partnera, a nie jako służącej , kucharki i pokojówki ... postawiłam granice , które bolały - bolały obie strony , ale dały rezultat zmian ... zmian nie na lepsze, ale na to co ma być normalne w związkach ...

Wybór należy do Was - albo zaczniecie coś zmieniać, albo zostaniecie w fazie wiecznego użalania się , zwalania winy na męża jak to źle Was traktuje, nie szanuje , nie kocha itd itd ...
No i tu jednak postanowiłam się odezwać inaczej, już nie tłumacząc, ale dając wyraz temu co czuję. Bo tak, uważam, że uświadamianie małżonka w kryzysie to zły pomysł. I nie uważam, że przyczyną mojego kryzysu w małżeństwie jest brak świadomości równościowej. Ani mojej, ani męża. Nie zgadzam się też z tym, że nierówna pozycja małżonków w małżeństwie to w 90 procentach brak wiedzy. I wystarczy kogoś uświadomić. Kartką.

Natomiast nie odezwałabym się mimo wszystko w takim duchu, jak się odezwałam, gdyby nie to, że w moim odczuciu narastała w twoich postach manipulacyjna i przemocowa forma zwracania się do użytkowniczek forum. I doszło do tego w moim odbierze siedzenie między innymi w mojej głowie i wykładanie również mi historii mojego małżeństwa. Na przykład tego, że "latami utwierdzałam męża, że moje miejsce jest przy garach". Jak już napisałam, jestem wrażliwa na komunikaty których autor wie lepiej od drugiej osoby co ta osoba myśli i czuje, jaka jest historia jej życia i jakie jest rozwiązanie jej problemów. Budzi to mój silny sprzeciw. I emocje.

Także i sama twoja "recepta" - uświadamianie równościowe męża - budzi sprzeciw we mnie. Gdy mój mąż wycofał się ze współpracy ze mną, byłam początkowo pewna, że chodzi o powrót do patriarchalnych relacji, wzorców z domu mojego męża, że może i ja jakoś źle coś zaczęłam robić i wchodzę w jakieś stare buty. Edukację równościowo-feministyczną miałam odrobioną. To ukierunkowało moje myślenie. Tyle, że wszelkie uświadamiania męża działały na chwilę. A problemy narastały.
Zamieszkałam wtedy sama, zostawiając męża samemu sobie. A sama zapisałam się na podyplomowe międzywydziałowe studia społeczne. Nie mogłam za wiele zmienić, ale chciałam chociaż zrozumieć. Uznałam, że potrzebuję więcej równościowej wiedzy. Mąż wtedy wrócił po kilku miesiącach, choć do współdzielenia obowiązków wrócił na krótko. Ja na studiach zostałam. Przestudiowałam historię feminizmu, role społeczne, rolę pornografii w relacjach społecznych, prawne regulacje płci, obszary wykluczenia kobiet i wiele wiele więcej. Poświęciłam temu kilka lat życia. Nie żałuję. Ale faktem jest, że żadna równościowa recepta nie zadziałała. Ani na mnie ani na męża.
I nie miała prawa zadziałać. Mój mąż nie jest nierównościowym patriarchalnym satrapą, pogłębiała się tylko jego choroba - uzależnienie mieszane (od wielu różnych rzeczy). Ja z kolei nie uważam, że miejsce kobiety jest w kuchni, choć uważam, że jest tam, gdzie najlepiej może służyć rodzinie, mężowi, małżeństwu. Czasem i w kuchni. To także zadanie męża i ojca - służyć rodzinie.
Nie w każdym małżeństwie w którym na zonę spadają wszystkie obowiązki powodem jest brak świadomości. Ja na przykład zamiast studiów podyplomowych powinnam była siedzieć na terapii współuzależnienia. Na którą z Bożą pomocą w końcu trafiłam.

Z moich studiów w odniesieniu do małżeństw mam jeden wniosek - temat "równościowy" w małżeństwach jest współczesnym problemem zastępczym. Zarówno tam, gdzie tej równości nie ma (wtedy często maskuje to inne problemy). Jak i tam, gdzie ona jest - to także bywa sposób na maskowanie problemów i udawanie, że problemu nie ma. "Mój mąż się angażuje w dom i dzieci, jest bliski ideału, nie wiem dlaczego mam depresję". Albo "Dzielę się z żoną obowiązkami równo, a ona dalej się czepia, nic jej nie jest w stanie zadowolić". Jeszcze raz: sądzę, że w udanym małżeństwie, gdzie nie ma podskórnych zamaskowanych problemów gary myją się same. Po prostu każdy robi to co do niego należy. I jest oczywiste, że dzieci wymagają opieki, żona i mąż odpoczynku i tak dalej. Krótko bo krótko, ale tego w moim małżeństwie z mężem doświadczyliśmy.

W moim małżeństwie dodatkowym problemem stała się niepełnosprawność najmłodszego syna, kolejna w naszej rodzinie. Bardzo nas obciążyła. I zachwiała naszymi pozycjami. Moją szczególnie. Mechanizm jak to się dzieje (nawet tam, gdzie małżonkowie mają świadomość równościową) już opisałam w osobnym poście. W wielu małżeństwach pojawienie się dziecka nawet nie niepełnosprawnego, ale tylko wymagającego więcej uwagi, leczenia stało się początkiem ogromnych kryzysów. Nie wiem co może tu pomóc, ale sądzę, że nie kartka o tym, że mężczyzna powinien sam myć swoje gary i prać.

***
Helenast, na wszelki wypadek przyjrzałabym się gdzie jestem, dlaczego i z jakiego powodu poświęcam czas na pisanie kobietom, że są same sobie winne i same sprowadzają się do roli kuchty. I z jakiego powodu zależy mi na tym, by je przekonać i wkładam w to trud, wysiłek i emocje. I z jakiego powodu wybieram trudną i nieprzyjemną dla odbiorców formę komunikacji. Parę razy też weszłam na forum w krucjatę, ta krucjata zwykle wyruszała z mojego wnętrza.

***
Pavle, mam nadzieję, że teraz jaśniej wyłożyłam co wzbudziło moje emocje i mój sprzeciw. Co do pisania pogadanek propagandowych przez kobiety udające mężczyzn - osobiście uważam to za manipulację odbiorcami. Budzi to mój sprzeciw.

Jak się okazuje mój sprzeciw budzi teraz sporo rzeczy - czemu oczywiście się przyjrzę. Wstępnie sądzę, że jestem na etapie grzebania w nowych pokładach, co daje nadwrażliwość, ale nie wykluczam innych wariantów.

***
Tak czy inaczej, jak mój mąż się w końcu pojawi, pokażę mu tą kartkę. Może nie od razu na wejściu, tylko postaram się znaleźć dobry moment :)
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

A ja zgadzam się z Rutą w 100%, też to poczułam. Szczególnie forma przekazu która dla mnie też jest przemocowa, "rób co mówię, ofiaro losu". Moja matka też to robiła, słuchałam teściowej w jej ortodoksyjności i patriarchacie i ubożkawianiu męża w domu. Czyż nie jest tak, że ludzie pytają starszych i doświadczonych co zrobić? zawsze tak było i będzie, a widać, że każdy popełnia błędy i nie ma prawa narzucać swojej woli, a to robi, bo myśli, że wie lepiej. Z perspektywy czasu wiem, że nie powinnam wiązać się z mężem, nawet go spotykać na mojej drodze, nie wychodzić za niego i nie urodzić dziecka. Wtedy nie miałabym żadnych problemów, nie musiałabym się starać żeby to klecić, dziecko może komu innemu urodziłoby się zdrowe.Super, ale czasu nie cofnę i nie zamierzam czytać o roli ofiary, bo w takiej to stawia się mój mąż. No pracuje przecież, wraca zmęczony jak do hotelu na gotowe, a resztę mają zrobić inni i krasnoludki. Przytulić i wesprzeć to mogą mnie zwierzęta, o reszcie potrzeb to już nie ma co pisać, bo nie każdy zasługuje ma takie łaski w swoim życiu.
Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Sarah »

Ruta pisze: 05 sie 2022, 8:03 Tak czy inaczej, jak mój mąż się w końcu pojawi, pokażę mu tą kartkę. Może nie od razu na wejściu, tylko postaram się znaleźć dobry moment
:D Super, i nie zapomnij napisać tu jaka była reakcja... i jakie długoterminowe wspaniałe owoce wydał ten Twój czyn (sorry za ironię, ale nie mogę inaczej)
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
kobr
Posty: 44
Rejestracja: 07 mar 2021, 15:17
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: kobr »

Ja też napiszę w sprawie kartki, jak to u mnie było. I chodziło o dużo ważniejszą kartkę, bo dotyczącą mojego małżeństwa. Mój mąż wziął w rękę kartkę, którą z mozołem tydzień pisałam, tylko spojrzał na treść i zrobił fruuu, kartka pod sufit poleciała. Tą z forum by jeszcze wyśmiał. Pomysł podsuwania drugiej stronie w kryzysie kartek - recept na naprawę małżeństwa uważam za chybione, bo siłą rzeczy w czasie kryzysu skonfliktowana strona nic lub niewiele przyjmuje. Gdyby mi mój mąż podobną kartkę podsunął, to jeśli bym w ogóle przeczytała, co wcale nie jest pewne, to na pewno bym niczego od niego nie przyjęła, bo uważałabym to za próbę wywierania nacisku na mnie. I niczego bym w życie nie wprowadziła tylko dlatego, że podsuwa mi ją przeciwnik, a za takiego skonfliktowany małżonek ma swojego współmałżonka. Bo do kartek zgody potrzeba odpowiednich warunków, czasu, dobrej woli. A w kryzysie tego wszystkiego brak.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Pavel »

Moje doświadczenie natomiast jest nieco inne.
O ile w kryzysie wszelakie wrzutki bieżąco faktycznie były przeciwskuteczne, o tyle (może przez ich mnogość :lol:) pewne z nich były ziarnami które w dłuższym okresie wykiełkowały.
Pewne pomogły żonie podjąć refleksję w tym czy innym obszarze.
Oczywiście w większości rzeczywiście było to rzucanie grochem o ścianę.

Natomiast sedno, w moim odbiorze, tych wpisów helenast jest inne niż czytam powyżej. Jak widać można to odebrać bez tych wszystkich zarzutów ;)
Każdy z nas ma prawo dokonywać swoich wyborów. Nasi małżonkowie również. Czyli moja żona także.
Nawet gdy te wybory są skrajnie egoistyczne, niedojrzałe, destrukcyjne dla nich samych, dla nas, dzieci.
Wolna wola tak działa.
Natomiast ja mam prawo (a czasem wręcz obowiązek) reagować na decyzje i czyny żony.
Nie pozwalać się krzywdzić, wykorzystywać, używać. W naszych okolicznościach przyrody, w dzisiejszych czasach, mamy masę przeróżnych narzędzi by to realizować.
I w tym kontekście „mamy to na co się godzimy” jest wg mnie bardzo trafne.
Ja też miałem to na co się godziłem.
I wciąż mam, gdy się z przeróżnych powodów godzę na coś co mi nie pasuje, jest destrukcyjne. Wiem natomiast dlaczego się na to godzę i staram się to naprostować. Bo do czasu gdy ja tego nie ogarnę, będzie uwierać. Jak w tej opowieści o psie leżącym na gwoździu. Nie lubię leżeć na gwoździach. Już nie ;)

Odkąd przestałem się bać (głównie wizji/możliwości rozpadu rodziny), stałem się mężczyzną - wygląda to inaczej, nawet gdy żona reaguje jak kiedyś.
Bo zdarza się. Zwłaszcza przed tymi dniami największego natężenia chaosu w każdym miesiącu ;)
Bo ja reaguję inaczej. Jeśli trzeba to stanowczo i konsekwentnie.
Brak reakcji też jest reakcją. Przyzwoleniem.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
nałóg
Posty: 3318
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: nałóg »

A jaa mam propozycję do antagonistek postu Helenast........ może warto się przekonać? i np.taką "kartkę" wydrukować....i dać....wysłać emailem........a jeszcze lepiej-jak razem mieszkacie- wydrukować i położyć w widocznym miejscu a pewnie nawet ze zwykłej ciekawości weźmie do ręki........
Taka refleksja: trudno oczekiwać pozytywnych rezultatów w kryzysie ze strony współmałżonka/ki gdy cały czas stosujecie te same narzędzia i te same procedury od początku kryzysu....albo i dłużej.
Zamiast się bulwersować warto z uwagą przeczytać także i post Pavla.
PD
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Nie jestem antagonistką postu Helenast. Jestem antagonistką komunikacji opartej na przemocy i zbawczych diagnoz zbiorowych.

Niespecjalnie też lubię edukacyjne kartki. Szczególnie takie pisane przez kobiety w imieniu mężczyzn. Są naiwne. W moim odbiorze.

Niespecjalnie też jestem zwolenniczką zmieniania świadomości męża. Konsekwentnie zajmuję się sobą. Roboty mam aż nadto. Próby wpływania na innych nie kończą się dobrze. A granice też nauczyłam się stawiać sobie. Nie mężowi.

To, że uważam, że wręczenie mojemu mężowi akurat tej kartki wywoła jego określone reakcje, nie oznacza natomiast, że automatycznie uważam, że nie należy stawiać granic, czy zmieniać narzędzi, jeśli te stosowane dotąd nie działają.

Post Pavla przeczytałam. Zgadzam się z przesłaniem. Tylko, że Pavel odczytuje serię postów Helenast jako wskazówki, by nie leżeć na przysłowiowym gwoździu. Ja odczutuję je jako diagnozowanie problemów małżeńskich użytkowniczek forum, które zdaniem Helenast polegają na braku świadomości równościowej kobiet i mężczyzn. Oraz na podawaniu recepty w formie przedstawienia mężowi kartki. Oraz jako wczesne sygnały alarmowe wypieranego kryzysu u Helenast.

***
Dla pewności i spokoju ducha kartkę mężowi wręczę osobiście. Jeśli wyślę ją e-mailem eksperyment może wymknąć się spod kontroli, bo nie będzie wiadomo czy szanowny mój mąż kartkę przeczyta. Jak zacznie nagle dzielić ze mną na powrót wszystkie obowiązki nie będzie wiadomo, czy to z powodu przeczytania kartki. A tego byśmy nie chcieli.
Jeśli edukacja z kartki zadziała, zobowiązuję się sumiennie każdego jednego dnia produkować i rozpowszechniać jedną odezwę edukacyjną w formie przygód idealnego męża jego i kolegi.

Obiecuję też wręczać kartkę ukochanemu z całą należną jej powagą, bez strojenia min, prychania lub innych sygnałów, że nie traktuję sprawy poważnie. Jednak z drugiej strony cieszę się, ze nie jestem już na etapie, gdy takie rady i recepty traktowałam śmiertelnie poważnie i łykałam wszystko.
Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Pytam się męża czy może coś przeczytać. On to daj, ale ma być krótkie. Przeczytał. Pytam i jak skomentujesz? No racja, zgadza się. Mam mądrego męża. Ja dużo cisnęłam na to, żeby mąż czuł się u siebie w domu jak u siebie. Mamy dziecko niepełnosprawne. Przestałam się godzić na to co mam. Mamy zupełnie przeorganizowanie życie rodzinne od maja. Robię rzeczy, których nie zrobiłam ani razu od tylu lat i są postępy.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

nałóg pisze: 05 sie 2022, 14:23 A jaa mam propozycję do antagonistek postu Helenast........ może warto się przekonać? i np.taką "kartkę" wydrukować....i dać....wysłać emailem........a jeszcze lepiej-jak razem mieszkacie- wydrukować i położyć w widocznym miejscu a pewnie nawet ze zwykłej ciekawości weźmie do ręki........
Taka refleksja: trudno oczekiwać pozytywnych rezultatów w kryzysie ze strony współmałżonka/ki gdy cały czas stosujecie te same narzędzia i te same procedury od początku kryzysu....albo i dłużej.
Zamiast się bulwersować warto z uwagą przeczytać także i post Pavla.
PD
Nałogu, mój mąż nie raz to czytał, bo to lata po społecznościach od kilku lat. Mąż mój ma dalej mnie w poważaniu, więc ja mam chyba sobie dołożyć jeszcze po łbie takimi kartkami ,żeby jeszcze mniej mial do mnie szacunku. Starczy mi ciągła kłótnia o moją prace i o obowiazki domowe jak mnie nie ma.No na to się nie zgadzam i nie zgodzę.
Ewuryca

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ewuryca »

Ruta pisze: 05 sie 2022, 16:21 Nie jestem antagonistką postu Helenast. Jestem antagonistką komunikacji opartej na przemocy i zbawczych diagnoz zbiorowych.

Niespecjalnie też lubię edukacyjne kartki. Szczególnie takie pisane przez kobiety w imieniu mężczyzn. Są naiwne. W moim odbiorze.

Niespecjalnie też jestem zwolenniczką zmieniania świadomości męża. Konsekwentnie zajmuję się sobą. Roboty mam aż nadto. Próby wpływania na innych nie kończą się dobrze. A granice też nauczyłam się stawiać sobie. Nie mężowi.

To, że uważam, że wręczenie mojemu mężowi akurat tej kartki wywoła jego określone reakcje, nie oznacza natomiast, że automatycznie uważam, że nie należy stawiać granic, czy zmieniać narzędzi, jeśli te stosowane dotąd nie działają.

Post Pavla przeczytałam. Zgadzam się z przesłaniem. Tylko, że Pavel odczytuje serię postów Helenast jako wskazówki, by nie leżeć na przysłowiowym gwoździu. Ja odczutuję je jako diagnozowanie problemów małżeńskich użytkowniczek forum, które zdaniem Helenast polegają na braku świadomości równościowej kobiet i mężczyzn. Oraz na podawaniu recepty w formie przedstawienia mężowi kartki. Oraz jako wczesne sygnały alarmowe wypieranego kryzysu u Helenast.

***
Dla pewności i spokoju ducha kartkę mężowi wręczę osobiście. Jeśli wyślę ją e-mailem eksperyment może wymknąć się spod kontroli, bo nie będzie wiadomo czy szanowny mój mąż kartkę przeczyta. Jak zacznie nagle dzielić ze mną na powrót wszystkie obowiązki nie będzie wiadomo, czy to z powodu przeczytania kartki. A tego byśmy nie chcieli.
Jeśli edukacja z kartki zadziała, zobowiązuję się sumiennie każdego jednego dnia produkować i rozpowszechniać jedną odezwę edukacyjną w formie przygód idealnego męża jego i kolegi.

Obiecuję też wręczać kartkę ukochanemu z całą należną jej powagą, bez strojenia min, prychania lub innych sygnałów, że nie traktuję sprawy poważnie. Jednak z drugiej strony cieszę się, ze nie jestem już na etapie, gdy takie rady i recepty traktowałam śmiertelnie poważnie i łykałam wszystko.
Ruto z całym szacunkiem ale według mnie to ty stosujesz teraz wobec Helenast agresywną komunikacje i myśle ze robisz to świadomie i to jest jeszcze gorsze. Stosujesz sarkazm i ironię żeby ośmieszyć jej punkt widzenia. Jak na osobę która tyle pisze o adoracji i wstawiennictwie swietych trochę to słabe. Można się nie zgadzać z jej punktem widzenia ale nie odbiera to należnego jej szacunku i prawa do jej własnego zdania. Raczej wiadomo ze ów kartka nie wyleczy twojego męża z alkoholizmu, seksoholizmu, narkomanii i związku cudzoloznego wiec wiadomo ze ta sugestia nie tyczy się twojej sytuacji. Natomiast prawdą jest ze osoby wspoluzaleznioe często mają syndrom ofiary i wcale z tej roli nie umieją bądź nie chcą wyjść. I na mojej terapii ten punkt był omawiany jako jedno z cech wspóluzależnienia.
Bławatek
Posty: 1625
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Bławatek »

Jak znajdę chwilę to też wydrukuję kartkę i dam mężowi - ciekawa jestem co powie. Może się zdziwię

Generalnie jak ktoś taki jak mój mąż jest na nie obowiązkom to raczej wyśmieje ten tekst.

Mój mąż nigdy po sobie nie zmywał naczyń więc teraz jak jest u nas to też tego nie robi, a u siebie w mieszkaniu tak. Gdy go zapytałam dlaczego nie umyje po sobie kubka to jak zawsze wymyśla wytłumaczenia "bo się śpieszy", "bo mój płyn go uczula", "bo i tak już zmywam"... No dobra - 3 razy na sto pozmywał. Niektóre jednostki zawsze zostaną przy swojej wygodzie czy też czy też swoich teoriach.

Tak mamy to na co się godzimy. Ja przestaję się godzić. Kiedyś robiliśmy grilla i męża zaprosiłam i było jak zawsze, a przynieś to, a tamto też, podaj to , podaj tamto. I jak w tym tygodniu syn chciał ognisko to ani słowem nie wspomniałam w tym dniu o naszych planach - w sumie mąż wiedział że syn chce ognisko bo syn prosił go dzień wcześniej o pójście i nabieranie patyków, ale mężowi się nie chciało. Ja byłam z synem zbierać chrust i tak mi się marzyło siedzenie przy ogniu i nic nie robienie, że nawet gdy mąż wtedy dzwonił to się nie zająłknelam co robimy.

Nie chcę dalej wykonywać wszystkich obowiązków samodzielnie, patrząc jak mąż odpoczywa, słucha muzyki lub drzemie - i dlatego dalej mieszkamy osobno - bo mężowi nie spieszno do dzielenia ze mną obowiązków. Nie za mnie, tylko ze mną.
Nowiutka

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nowiutka »

Kochani ja rozumiem podejście "nie ten czas" - może za wcześnie / za późno. Można stosować zalecenia helenast, ale nie oczekując, że zmieni się to po stronie drugiej. Jak ja się zmienię może zmieni się druga strona, może nie. Czasem to tylko woda na młyn kryzysu (wspomniane już "fruuu") i trzeba zastosować inne narzędzia, czasem może być pomocne. U mnie też by się nie sprawdziło, ale może u innych się sprawdzi. Jak w liście Zerty - trzeba dostosować do bieżącej sytuacji.
Helenast jest jednak "szczęśliwą żoną" my mamy inne "statusy". I osobiście mogę stwierdzić, że na żywo nie brzmi tak "prowokacyjnie" jak w słowie pisanym, więc można założyć, że intencje ma dobre.
nałóg
Posty: 3318
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: nałóg »

Ależ w wolności….. i to dotyczącej drukowania kartki jak i prawa drugiej strony do własnego,indywidualnego odbioru.PD
ODPOWIEDZ