http://brewiarz.pl/iv_18/3004p/czyt.php3
Dz 14, 5-18
Gdy Paweł i Barnaba dowiedzieli się w Ikonium, że poganie i Żydzi wraz ze swymi władzami zamierzają ich znieważyć i ukamienować, uciekli do miast Likaonii: do Listry i Derbe oraz w ich okolice i tam głosili Ewangelię.
W Listrze mieszkał pewien człowiek o bezwładnych nogach, kaleka od urodzenia, który nigdy nie chodził. Słuchał on przemówienia Pawła; ten spojrzał na niego uważnie i widząc, że ma wiarę potrzebną do uzdrowienia, zawołał głośno: «Stań prosto na nogach!» A on zerwał się i zaczął chodzić.
Na widok tego, co uczynił Paweł, tłumy zaczęły wołać po likaońsku: «Bogowie przybrali postać ludzi i zstąpili do nas!» Barnabę nazywali Zeusem, a Pawła Hermesem, gdyż głównie on przemawiał. A kapłan Zeusa, którego świątynia była przed miastem, przywiódł przed bramę woły oraz przyniósł wieńce i chciał razem z tłumem złożyć ofiarę.
Na wieść o tym Apostołowie Barnaba i Paweł rozdarli szaty i rzucili się w tłum, krzycząc: «Ludzie, co wy robicie! My także jesteśmy ludźmi, podobnie jak wy podlegamy cierpieniom. Nauczamy was, abyście odwrócili się od tych marności do Boga żywego, który stworzył niebo i ziemię, i morze, i wszystko, co w nich się znajduje. Pozwolił On w dawnych czasach, aby każdy naród chodził własnymi drogami, ale nie przestawał dawać o sobie świadectwa, czyniąc dobrze. Zsyłał wam deszcz z nieba i urodzajne lata, karmił was i radością napełniał wasze serca».
Tymi słowami ledwie powstrzymali tłumy od złożenia im ofiary.
Ps 115 (113B), 1-2. 3-4. 15-16
Nie nam, Panie, nie nam, lecz Twemu imieniu daj chwałę *
za łaskę i wierność Twoją.
Dlaczego mają pytać poganie: *
«Gdzie się ich Bóg znajduje?»
Nasz Bóg jest w niebie, *
czyni wszystko, co zechce.
Ich bożki są ze srebra i złota, *
dzieła rąk ludzkich.
Błogosławieni jesteście przez Pana, *
który stworzył niebo i ziemię.
Niebo jest niebem Pana, *
ziemię zaś dał synom ludzkim.
J 14, 21-26
Jezus powiedział do swoich uczniów:
«Kto ma przykazania moje i je zachowuje, ten Mnie miłuje. Kto zaś Mnie miłuje, ten będzie umiłowany przez Ojca mego, a również Ja będę go miłował i objawię mu siebie».
Rzekł do Niego Juda, ale nie Iskariota: «Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?»
W odpowiedzi rzekł do niego Jezus: «Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy. Kto nie miłuje Mnie, ten nie zachowuje słów moich. A nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca.
To wam powiedziałem, przebywając wśród was. A Paraklet, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem».
Po rekolekcjach w Ożarowie i fantastycznych konferencjach ks. Jarosława Międzybrodzkiego lektura czytań mszalnych przynosi taki natłok myśli, że na pewno nie warto tego wszystkiego spisywać. Ograniczę się do tego, co mnie dziś poruszyło najmocniej – raczej pytań i zwierzeń z wątpliwości, niż odpowiedzi.
Barwna historia św. św. Pawła i Barnaby w Listrze wygląda z pozoru egzotycznie. Nie sądzę, żeby kiedyś ktoś wziął mnie za Zeusa lub Hermesa i chciał złożyć mi w ofierze parę wołów. Jednak za każdym razem, gdy słyszę komplement, dzieje się w gruncie rzeczy coś podobnego. Załóżmy, że pochwała jest o tyle zasłużona, że rzeczywiście coś konkretnego zrobiłem. Sprawiłem jakieś dobro – ale przecież źródłem wszelkiego dobra we mnie jest Bóg. Czy w takim razie słysząc takie słowa powinienem prostować, że to nie ja dokonałem tego wielkiego czynu, jak zdjęcie walizki z półki w pociągu, tylko Bóg przeze mnie? To by dopiero zabrzmiało pysznie, i to w obu znaczeniach tego słowa. A może to dobro pochodzi jednak także ode mnie? Mam prawo przyznawać się jako do własnych nie tylko do grzechów, ale też do dobrych uczynków? I chodzi nie tylko o akty zewnętrzne, lecz także te dokonywane w głębi duszy, i to nawet w odniesieniu do ewidentnego cudu: św. Paweł „spojrzał na niego uważnie i widząc, że ma wiarę potrzebną do uzdrowienia, zawołał głośno”. Chory człowiek, aby doznać działania Bożej łaski, musiał najpierw dokonać odpowiedniego aktu wiary w tęże łaskę, czyli w sumie największego uczynku, na jaki stać go wobec Boga. Czy zatem cud był także jego zasługą? Czytając polskie tłumaczenie nie można zresztą wykluczyć innego, nieco przewrotnego rozumienia tego ustępu: św. Paweł patrząc na chromego uznał, że ma wiarę potrzebną do dokonania cudu w imię Jezusa. Przecież chromy uzdrowiony przez Piotra w Pięknej Bramie świątyni jerozolimskiej oczekiwał tylko pieniędzy, a otrzymał to samo, natomiast bez wiary apostoła nie mogło być mowy o tym cudzie. Może więc ta interpretacja nie jest tak przewrotna? I jaka jest zasługa św. Pawła w tym zdarzeniu – czy on zrobił coś dobrego, czy on uzdrowił chromego?
Wydaje mi się, że te dywagacje mają pewne znaczenie. Słusznie przestrzegamy się nawzajem przed zatraceniem siebie w relacjach ze współmałżonkiem. A przed Bogiem? Czy wolno mi, czy powinienem zatracić się w Nim? To jasne, ze nigdy nie podporządkowuję swojej woli całkowicie Jemu, ale przecież mogę w modlitwie mówić Mu, że każde dobro, jakie stało się przeze mnie, to tylko Jego zasługa, a ode mnie pochodzą same grzechy.
Miłość małżeńska jest dla mnie ważna także dlatego, że jest pod pewnymi względami najlepszym obrazem miłości między Bogiem a człowiekiem. Kochając żonę chcę się kierować przede wszystkim wzorem Chrystusa, patrzeć, jak On kocha Kościół i mnie. To działa także w drugą stronę: kochając człowieka, który jest obok, którego poznałem wszystkimi zmysłami, uczę się kochać Boga, którego tak poznać nie mogę. Czy stając przed Nim też powinienem dbać o swoją odrębność, o swoją godność płynącą wiary w Niego i z dobrych uczynków?
Nie sądzę, żebym kiedykolwiek doszedł do pełnej odpowiedzi na to pytanie. Rozważania relacji między trzema Osobami Trójcy Świętej, pięknie streszczonych w dzisiejszej Ewangelii, prowadzą jedynie do mocniejszej świadomości tajemnicy: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy. Kto nie miłuje Mnie, ten nie zachowuje słów moich. A nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca. To wam powiedziałem, przebywając wśród was. A Paraklet, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem.” Jedność i odrębność. Mam zachować to Słowo – a raczej, jak tłumaczył ks. Międzybrodzki, strzec go w sobie – wiedząc, że go nie rozumiem, ale zarazem trochę rozumiem, że odkrywa się przede mną powoli i zawsze tylko w jakiejś drobnej części.
Na koniec chcę się Wam zwierzyć z jeszcze jednego trudnego doświadczenia, które także bardzo odżyło i pod wpływem rekolekcji i tych czytań. Wciąż od nowa stawiam sobie pytanie, czy to wszystko prawda. Doświadczam łaski i z wiarą modlę się do Niego, widzę wiarę ludzi wokół mnie, Jego działanie, przyjmując Jego Ciało czuję nieraz wręcz dotyk Boga – a potem zdaję sobie sprawę, że to wszystko może być ułudą, tworem mojego chorego umysłu. Wiem, że póki żyję, tego nie sprawdzę, że stawiając moje życie na Niego mam Jego obietnicę je odzyskać po stokroć, ale mogę też je po prostu bezpowrotnie stracić. Myślę, że świadomość tego ryzyka jest dobra. Wybieram wciąż od nowa bez żadnej gwarancji, przez samo zaufanie do Słowa, które jest Nim. Ta powracająca wciąż wątpliwość to chyba czas, kiedy staję przed Nim w mojej odrębności i wolności.