Mąż odszedł..

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Cud_1988
Posty: 54
Rejestracja: 09 lip 2022, 13:54
Płeć: Kobieta

Re: Mąż odszedł..

Post autor: Cud_1988 »

Lajla pisze: 24 sty 2024, 22:48
Cud_1988 pisze: 24 sty 2024, 14:47

Zapraszam do mojego wątku. Pozew Męża o rozwód został oddalony w całości 👍 i tak - jest to możliwe 🙂
Cudzie,

Czytałam Twój wątek jakiś czas temu i o ile dobrze pamiętam Twój mąż utrzymywał jakieś relacje, kontakt z Tobą. Zdaje się, że do końca nie umiał wybrać pomiędzy Tobą a kochanką..

U nas zanikło wszystko. Nie ma żadnego kontaktu, żadnej relacji, rozmów, nic..
Jedyne co to mąż napisze „kiedy mogę przyjechać po dzieci”. Nie ma żadnych w nim choćby chęci, by cokolwiek pomóc w domu, jak choćby zobaczyć na odkurzacz, który się zepsuł, nawet opon zimowych w aucie mi nie wymienił, choć obiecał to zrobić.

Odciął się totalnie z dnia na dzień, tak jakby nas nigdy nie było. Dzieci zabiera zawsze poza dom. Może ze 2 razy pojawił się w domu u dzieci przez pół roku i zawsze tylko na chwilę. Bywały sytuacje kiedy prosiłam by został na noc przez wzgląd na chorobę dziecka lub moje poranne wyjście następnego dnia. Nigdy nie chciał. Wolał przyjechać z samego rana. Tak jakby zabezpieczał się od samego początku by nie było żadnych oznak więzi między nami.

On nawet do domu niespecjalnie chce wchodzić, ogranicza się do przedpokoju trzymając się klamki by uciec szybko jak tylko ja się pojawię..a przecież to jego dom..

Wysyła pieniądze z dopiskiem „na dzieci” to tez myśle zabezpieczenie by udowodnić, że płacił i ze są to po prostu alimenty, nie żadna więź ekonomiczna

I takie kroki podjął właściwie od pierwszego dnia kiedy odszedł.
Co dla mnie było dodatkowym szokiem, bo przecież wyrzuciłam go z domu w przypływie złości, myślę, że się tego nie spodziewał..a może się mylę? Może to właśnie była prowokacja z jego strony, planował to i czekał na to od dawna..tylko ja głupia i ślepa, dałam się wciągnąć w jego manipulacje i nieświadomie dałam mu bilet do wolności?

Dlatego czuję, że jakaś moja heroiczna walka w sądzie by nie doszło do rozwodu to byłby obraz rozpaczy i desperacji..z jednej strony chciałabym to zrobić by mieć czyste sumienie, że chciałam, próbowałam, nie poddałam się bez walki…z drugiej myślę sobie, że to czysta naiwność w naszym przypadku…
Nasz kontakt nawiązał się znacząco później niż zaraz po odejściu Męża. Na początku było dokładnie tak samo jak u Ciebie. Wspólny dom - jak obce miejsce. Przyjazdy na kilka minut, szybkie ubranie dzieci, wyjście. Nawet sytuacja z autem analogiczna - sama targałam ciężkie terenowe opony do wulkanizacji, ze łzami w oczach. Gdy dzieci się pochorowały, a ja chciałam zawieść je do lekarza - auto rozsypało się kompletnie. Byliśmy uziemieni - również zero wsparcia.

Kontakt zaczął się wzmacniać w momencie gdy machina rozwodowa nabrała tempa, gdy opadły emocje i zdaliśmy sobie sprawę co tak naprawdę dzieje się wokół nas.

Nie przesądzaj niczego. W kryzysie jedno jest pewne - ciągła zmienność. To, że teraz Mąż jest tak wycofany, chłodno kalkulujący nie oznacza, że taki sam będzie za tydzień, a nawet jutro. Nie namawiam Ciebie do ślepej nadziei, wiary w zmianę. Chcę tylko podzielić się moim doświadczeniem, które mnie nauczyło, że nie warto przywiązywać się do danej sytuacji.
Bławatek
Posty: 1685
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Mąż odszedł..

Post autor: Bławatek »

Lajlo wspieram Cię w twoim bólu. Sama po raz kolejny doświadczam "odejścia" męża, który odszedł fizycznie z domu 4 lata temu. Zachowania o których piszesz miał mój mąż 4 lata temu i ma znów teraz, więc przypuszczam, ze kolejna kowalska sie pojawiła. I mimo że chciał jakiś czas temu wrócić to nic w tym kierunku nie zrobił - nie podjął żadnej terapi, nie poczytał ani nie słuchał niczego co by mu pomogło uzmysłowić sobie (bo zrozumieć chyba nie chce) jak wiele krzywdy i bólu zadał swoim odejściem, swoim podejściem, swoimi decyzjami. Nie zrobil nic by mnie przeprosić i zachęcić do wybaczenia. A we mnie nie ma zgody na kolejny raz zamiecienia wszystkiego pod dywan, zapomnienie i życie jak gdyby nigdy nic złego się nie wydarzyło. Nie da się. Nie dam sobie też wmówić, że to wszystko moja wina. Nawet moja prośba o szczery rachunek sumienia i pójście w końcu po latach do spowiedzi zostały zignorowane. A dopóki mój mąż nie stanie w prawdzie dopóty będzie żył w kłamstwie i grzechu.

Lajlo ja mam taką naturę, że ciągle analizuję i się zastanawiam co by było gdybym inaczej coś powiedziała, gdybym inaczej działała. I się tym zadręczam. A mój mąż w tym czasie żyje raczej bezstresowo (jedynym jego stresem jest to aby kowalska nie wyszła na jaw i żebym ja nie chciała więcej pieniędzy na syna czy tego by więcej czasu spędzał z synem) I "szczęśliwie", a dlaczego tak jest - bo ma taką naturę - jemu dobrze, innym niekoniecznie. I coraz więcej takich osób dostrzegam w swoim otoczeniu - mojego szefa, koleżankę z pracy, sąsiadkę... I trochę im zazdroszczę bo żyją bardziej spokojnie niż ja, która ma zasady i wszystko analizuje. Być może twój mąż jest podobnym typem. Takie osoby potrafią też dobrze grać i manipulować. A jak spotkają "właściwą " osobę, która będzie ulegać ich czarowi i magii to jeszcze bardziej rozkwitają. Do czasu. Bo wystarczy, że tej drugiej stronie ich działanie, zachowanie powoli zacznie przeszkadzać to wówczas czują się źle, może boją się rozszyfrowania, może są nieświadomi ale nie raz widzą w drugim wroga. I wtedy szukają swojego nowego szczęścia. A czasami wystarczyłoby by stanęli w prawdzie i zmienili co nieco w sobie.

Tak, często w "walce" o małżeństwo bywami naiwni. Mamy nadzieję i wiarę. Ale bez tego bylibyśmy tacy sami jak ci wszyscy odchodzący. Bo zauważ, że nie tylko mężczyźni tak działają - kobiety również. Gdy tak będą działać wszyscy to już w ogóle nie będzie żadnych zasad i wartości.
Stamal
Posty: 64
Rejestracja: 19 mar 2023, 15:55
Płeć: Mężczyzna

Re: Mąż odszedł..

Post autor: Stamal »

Lajlo
Mnie żona też wyrzuciła z domu. Na początku błądziłem co do naprawy malzenstwa i pewnie nadal to robię tylko teraz staram się kontrolować.
Moja żona też się zachowywała podobnie do Twojego męża (unikała kontaktu nie odpisywała na sms) ale jak ona do mnie dzwoniła to wymagała natychmiastowej reakcji. Po dłuższym czasie żona trochę zmieniła podejście chciała porozmawiać nawet się przytulić, dawała dobre sygnaly do naprawy malzenstwa. Dwa dni przed pierwszą rozprawa rozmawialiśmy tak jakby się nic nie wydarzyło nawet sama przychodziła się przytulić. W dniu rozprawy to była całkowicie inna kobieta była wtedy z koleżanką nawet cześć mi nie powiedziała. Powiedziałem jej przed wejściem na sale, że ja nie zgodzę się na rozwód bo uważam że możemy uratować nasze małżeństwo była wściekła powiedziała że robię to na złość żeby nie mogła być wolna. Od tamtej pory nie mamy kontaktu ja musze trochę się wyciszyć i podjąć próbę naprawy malzenstwa. Pozbylem się żalu i złości do żony za nic jej nie obwiniam, a nawet po części jestem jej wdzięczny bo ta sytuacja doprowadziła u mnie do bardzo wielu pozytywnych zmian. Moja żona prawdopodobnie chce prowadzić walkę między nami, ale ja nie wchodzę w prowokacje, wręcz przeciwnie na wszystkie jej ataki odpowiadam uśmiechem. Dopuki moja żona błądzi nie dojdziemy do żadnego porozumienia i muszę to akceptować nie mam zamiaru z tym walczyć.
Lajla
Posty: 99
Rejestracja: 11 lis 2023, 18:05
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Mąż odszedł..

Post autor: Lajla »

Stamal pisze: 25 sty 2024, 13:29 Lajlo
Mnie żona też wyrzuciła z domu. Na początku błądziłem co do naprawy malzenstwa i pewnie nadal to robię tylko teraz staram się kontrolować.
Moja żona też się zachowywała podobnie do Twojego męża (unikała kontaktu nie odpisywała na sms) ale jak ona do mnie dzwoniła to wymagała natychmiastowej reakcji. Po dłuższym czasie żona trochę zmieniła podejście chciała porozmawiać nawet się przytulić, dawała dobre sygnaly do naprawy malzenstwa. Dwa dni przed pierwszą rozprawa rozmawialiśmy tak jakby się nic nie wydarzyło nawet sama przychodziła się przytulić. W dniu rozprawy to była całkowicie inna kobieta była wtedy z koleżanką nawet cześć mi nie powiedziała. Powiedziałem jej przed wejściem na sale, że ja nie zgodzę się na rozwód bo uważam że możemy uratować nasze małżeństwo była wściekła powiedziała że robię to na złość żeby nie mogła być wolna. Od tamtej pory nie mamy kontaktu ja musze trochę się wyciszyć i podjąć próbę naprawy malzenstwa. Pozbylem się żalu i złości do żony za nic jej nie obwiniam, a nawet po części jestem jej wdzięczny bo ta sytuacja doprowadziła u mnie do bardzo wielu pozytywnych zmian. Moja żona prawdopodobnie chce prowadzić walkę między nami, ale ja nie wchodzę w prowokacje, wręcz przeciwnie na wszystkie jej ataki odpowiadam uśmiechem. Dopuki moja żona błądzi nie dojdziemy do żadnego porozumienia i muszę to akceptować nie mam zamiaru z tym walczyć.
Witaj Stamal, dziękuję za odzew, chyba jeszcze w moim wątku nie pisałeś.

Czasami mam wrażenie, że jestem w nieodpowiednim miejscu..Czytam historie innych forumowiczów i chyba żadna nie jest podobna do mojej..W naszym małżeństwie wydarzyło się wiele złego przez te ostatnie 10 lat. Oddaliśmy się od siebie już dawno i już dawno żadne z nas nie zrobiło nic by tę bliskość, relację jakoś odbudować, naprawić. Mąż był moją pierwszą prawdziwą miłością, o tym, że będzie mym mężem wiedziałam już od pierwszego spotkania z nim, choć wtedy (wierzcie) nic na to nie wskazywało.
Wszystko potoczyło się bardzo szybko, byłam młoda i zakochana. On chyba też..
Niestety moja wizja szczęśliwego małżeństwa i miłości aż po grób szybko się rozmyła, rzeczywistość boleśnie mnie otrzezwila. Sama nie wiem kiedy stałam się obojętna tak jak mąż i przynajmniej raz w miesiącu mówiłam o rozwodzie..
Miałam dość, nie miałam siły, nie widziałam innej opcji jak tylko ucieczka od tych bolesnych uczuć i tego życia..

Dziś wiem, że powinnam inaczej. Czy to by coś zmieniło? Nie wiem. W pojedynkę wiele nie można. Ale czuję, że zawaliłam jako zona. Choć byłam raniona wiele razy i nigdy nie usłyszałam nawet „przepraszam”. Poranilismy się wzajemnie, ja słowami on czynami. Byliśmy niedojrzali, teraz to wiem. Egoistyczni. Dodatkowo mąż uzależniony od narkotyków, pornografii. To wszystko musiało runąć.

Dziś z perspektywy porzuconej żony i matki, której serce krwawi widząc jak cierpią dzieci byłabym inną żoną. Ale czasu nie cofnę.

To forum przyznam wiele zmieniło w moim myśleniu, podejściu do małżeństwa. Po raz kolejny pokazuje jak niedojrzała byłam przez ostatnie 12 lat..

Dziś został tylko żal, bo czasu nie cofnę. Chciałbym móc pójść dalej. Zamknac ten rozdział, przyznać się przed sobą, tak miało być, tego nie dało się uratować.
Z drugiej jest we mnie jakieś takie dziwne poczucie..że skoro nawaliłam wtedy, to może po to to wszystko by teraz ostatni raz zawalczyć?
Ale ego znów się odzywa, nie bądź naiwna, a rozum znów „zejdź na ziemie”.

Znów się rozpisałam 🙈
Stamal
Posty: 64
Rejestracja: 19 mar 2023, 15:55
Płeć: Mężczyzna

Re: Mąż odszedł..

Post autor: Stamal »

Ja też nie byłem dobrym mężem ale wtedy myślałem że robię dobrze. W domu rodzinnym były złe wzorce (alkoholizm, przemoc) gdzieś w psychice się zakorzeniły złe schematy i robiłem jak robiłem. Jedyne co jesteśmy w stanie zrobić z przeszłością to ją odpowiednio przepracować i wysłać do Pana Boga bo grzebanie w niej nie pomaga i nic nie da . Mieszkam od roku sam są oczywiście gorsze momenty ale chodzę na terapie na spotkania Sychar i buduję tam siebie tyle ile tylko daje rade.

Buduj siebie codziennie kawalek po kawałku nosząc w sercu żal czy złość do męża to on nawet tego nie odczuje tylko Ty to czujesz i znasz wielkość tego smutku i tylko Ty masz na to wpływ. Czasem warto zmienić kierunek myślenia i poszukać pozytywów danej sytuacji. Z jednej strony jest mi przykro że jesteśmy z żoną w powaznym kryzysie, a z drugiej strony gdyby to wszystko nie runęło to nadal byśmy się ranili, a tak jest szansa do pracy nad sobą. W moim przypadku kryzys pozwolił mi na rozwój (bym nie powrócił do wiary, nie poszedłbym do generalnej spowiedzi, bym nie rzucił alkoholu, nie poszedłbym na terapie, nie czytał bym książek, nie odwiedziłbym ogniska Sychar, nie zmieniłbym stylu życia, i wiele innych mniejszych i większych zmian) żył bym nadal w amoku że wszystko jest w jak najlepszym porządku.

Pamiętaj że jeżeli się poddajesz to tylko przed samym sobą nikt Cię za to nie pochwali ani nie skrytykuje. Rób w prawdzie i zgodzie z samą sobą Pana Boga pytaj o porady on napewno Ci da siłę.

PS. Wiadomo, że praca nad samym sobą jest ciężka bo szef nie za dobry i słabo płacą. 😉
agni_sagram
Posty: 41
Rejestracja: 10 sty 2024, 11:36
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Mąż odszedł..

Post autor: agni_sagram »

Lajla pisze: 25 sty 2024, 14:08 Niestety moja wizja szczęśliwego małżeństwa i miłości aż po grób szybko się rozmyła, rzeczywistość boleśnie mnie otrzezwila. Sama nie wiem kiedy stałam się obojętna tak jak mąż i przynajmniej raz w miesiącu mówiłam o rozwodzie..
Miałam dość, nie miałam siły, nie widziałam innej opcji jak tylko ucieczka od tych bolesnych uczuć i tego życia..

Dziś wiem, że powinnam inaczej. Czy to by coś zmieniło? Nie wiem. W pojedynkę wiele nie można. Ale czuję, że zawaliłam jako zona. Choć byłam raniona wiele razy i nigdy nie usłyszałam nawet „przepraszam”. Poranilismy się wzajemnie, ja słowami on czynami. Byliśmy niedojrzali, teraz to wiem. Egoistyczni. Dodatkowo mąż uzależniony od narkotyków, pornografii. To wszystko musiało runąć.

Dziś z perspektywy porzuconej żony i matki, której serce krwawi widząc jak cierpią dzieci byłabym inną żoną. Ale czasu nie cofnę.
Ostatnio gdzieś dotarło do mnie takie spostrzeżenie (z wysłuchanej konferencji, może przeczytanego artykułu), że najczęstszym problemem w małżeństwie jest komunikacja. Piszesz Lajlo "Poraniliśmy się wzajemnie, ja słowami on czynami" - trochę widzę tu i swój związek, któremu daleko było do ideału. Czy to znaczy, że się nie kochaliśmy? Kochaliśmy, ale nie umieliśmy tej miłości odpowiednio okazać, nie umieliśmy przepracować różnic, tego co nam nie pasowało.
Lajla pisze: 25 sty 2024, 14:08 Dziś został tylko żal, bo czasu nie cofnę. Chciałbym móc pójść dalej. Zamknac ten rozdział, przyznać się przed sobą, tak miało być, tego nie dało się uratować.
Z drugiej jest we mnie jakieś takie dziwne poczucie..że skoro nawaliłam wtedy, to może po to to wszystko by teraz ostatni raz zawalczyć?
Ale ego znów się odzywa, nie bądź naiwna, a rozum znów „zejdź na ziemie”.

Znów się rozpisałam 🙈
Zamknąć temat i iść dalej - to nie sposób na wypełnienie przysięgi małżeńskiej, to raczej podszepty od złego. "Z drugiej jest we mnie jakieś takie dziwne poczucie..że skoro nawaliłam wtedy, to może po to to wszystko by teraz ostatni raz zawalczyć? " - to jest raczej głos Bożego ducha w Tobie. Bóg Ci wybacza Twoje błędy i uzdalnia cię (każdego z osobna) do ich naprawienia. Ale ty wybierasz ścieżkę, którą ostatecznie pójdziesz.

Nikt z nas nie ma gwarancji, że się zmieni, poprawi. Że sytuacja się zmieni, współmałżonek nawróci i wróci. Ale pamiętaj, że Bóg umie z każdego zła wyprowadzić dobro. Że nie takich cudów w historii już dokonywał. Głowa do góry, wspieram w modlitwie.
Lajla
Posty: 99
Rejestracja: 11 lis 2023, 18:05
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Mąż odszedł..

Post autor: Lajla »

agni_sagram pisze: Nikt z nas nie ma gwarancji, że się zmieni, poprawi. Że sytuacja się zmieni, współmałżonek nawróci i wróci. Ale pamiętaj, że Bóg umie z każdego zła wyprowadzić dobro. Że nie takich cudów w historii już dokonywał. Głowa do góry, wspieram w modlitwie.
Tak komunikacja u nas leżała od dawna. Mąż w ogóle nie chciał i nie potrafił rozmawiać. Każda moja próba przegadania problemu kończyła się kłótnią. Moja frustracja, jego milczenie i mur, który budował.

Myślę, że mąż jest osobą narcystyczną, toksyczną. Karanie ciszą to była jego specjalność. Do dziś tak się zachowuje kiedy tylko próbuję podjąć z nim jakikolwiek dialog. Nie odpisuje na wiadomości, nie odpowiada na moje pytania kiedy widzimy się osobiście. Jest nadal sobą. Mało tego wciąż widzę to co było przez całe nasze małżeństwo. To ja jestem winna wszystkiemu. To ja chciałam, ja go wyrzuciłam, ja namówiłam, nawet pozew złożył bo ja pytałam 🤯…robi to w taki sposób, że ja faktycznie w to uwierzyłam. Wzięłam całą winę na siebie co spotęgowało mój ból i zadręczanie się całą sytuacją. Do tego doszło wizualizowanie sobie jego szczęśliwego życia z kimś innym, kto będzie lepszy ode mnie, bo przecież jak mi to napisał miesiąc po odejściu „z Tobą nie da się żyć”..to samo mogłabym powiedzieć o nim..

Agni sagram

Podziwiam Ciebie za siłę, wiarę i nadzieję..mi na dzień dzisiejszy jej brakuje. Nie potrafię widzieć żadnego dobra z tej sytuacji. Bo świat wali mi się na głowę i nie tylko o zbliżającym się rozwodzie mówię. Sypie się wszystko..zaczęło się od zdrowia.
I jakoś ciężko mi pojąć to wszystko, choć od bliskich wciąż słyszę, ze będzie dobrze, ze karty się odwrócą, weź się w garść, głowa do góry i żyj.
Nadzieją żyłam pierwsze 3 miesiące, choć z każdym dniem ona była coraz mniejsza.
I jeśli chodzi o przysięgę małżeńską..wydawało mi się, że ja jej dotrzymałam. Bo tak było. Czy dam radę wytrwać dalej? Kochać męża kiedy tak bardzo rani i właściwie on nie traktuje mnie już jak żonę? Obrączkę rzucił miesiąc po wyprowadzce. Ja swojej też nie nosze. Na palcu został tylko ślad po niej..czasem się łapie na tym, że mi jej brakuje. Ale nie założę z powrotem..jakoś nie widzę sensu
Ostatnio zmieniony 25 sty 2024, 17:35 przez Lawendowa, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: poprawiono cytowanie
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Mąż odszedł..

Post autor: Ruta »

Lajla pisze: 25 sty 2024, 17:27 Obrączkę rzucił miesiąc po wyprowadzce. Ja swojej też nie nosze. Na palcu został tylko ślad po niej..czasem się łapie na tym, że mi jej brakuje. Ale nie założę z powrotem..jakoś nie widzę sensu
Też zdjęłam obrączkę w kryzysie. Nawet już nie pamiętam kiedy. Za to pamiętam dzień, gdy ją założyłam. Spowiednik upewnił mnie, że mogę to zrobić. Że mogę pójść za tym, co czuję. A mi mojej obrączki brakowało. Chciałam ją nosić, ale się wstydziłam, bałam się pytań. Spowiednik mi powiedział: Stań w godności żony. Nie pozwól sobie wmówić, że teraz kochanka jest jakby żoną, a ty masz się usunąć w kąt i ustąpić jej miejsca.

Gdy założyłam na powrót obrączkę, poczułam się dobrze. W zasadzie radośnie. To był czas, gdy mąż jeszcze ostro szalał, był agresywny. Syn miał mieć pierwszą Komunię Świętą, kochanka szalała, że ona chce przyjść, a jak ona nie może, to mąż ma nie iść. Każdy mój sprzeciw kończył się agresją i wyzwiskami męża. I wtedy to poczułam. Tą godność żony, o której mi powiedział spowiednik. Podniosłam moją dłoń z obrączką przed oczy męża i powiedziałam spokojnie, ale stanowczo: Jestem twoją żoną, urodziłam ci dziecko i należy mi się od ciebie szacunek.
Mąż zamilkł. Nigdy już więcej nie wyzywał mnie w taki wulgarny agresywny sposób.

Natomiast pytania były, zdarzały się i przytyki i jakieś głupie złośliwości, umiarkowane, ale nie za miłe. Do zniesienia. Założenie obrączki na nowo dawało mi pokój. I kontakt z tą godnością żony, dostałam ją od Boga. Jedyna osoba, przed którą długo chowałam dłoń z obrączką to była moja mama. Bałam się jej komentarzy, wyrzutów. Nie ściągałam obrączki, tylko ją zakrywałam. To była zima, więc radziłam sobie rękawiczkami i swetrami, wiosną rękawkami długich koszulek. Gdy było coraz cieplej, śmiałam się, że chyba zapiszę się na kurs bokserski, i będę przy mamie nosić rękawice. W końcu się przełamałam. Jakoś poszło i z mamą. W końcu się i mama przyzwyczaiła i przestała komentować.
Lajla
Posty: 99
Rejestracja: 11 lis 2023, 18:05
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Mąż odszedł..

Post autor: Lajla »

Czasami zastanawiam się czemu trafiłam na to forum..Czytając wpisy tutaj wiele zrozumiałam, przebudziłam się. Dawało mi nadzieję przez pierwsze miesiące. Bo przecież Bóg jest z nami, po naszej stronie. Bóg dał nam siebie nawzajem i połączył nas. Są dzieci, dom no i święty sakrament..W pewnym momencie byłam wręcz pewna, że odejscie męża, cały kryzys był po coś. Z czasem uświadomiłam sobie, że na to już za późno. Zostałam z poczuciem winy, że nie zrobiłam nic ze sobą wcześniej. Jestem beznadziejnym przypadkiem..

I może poszłabym do przodu już dawno, ale w głowie wciąż brzęczy, jakie nowe życie? Po co? Jaki jego sens kiedy rodzina rozbita? Czy dzieci bez ojca mogą być szczęśliwe? Czy ja odnajdę szczęście wiedząc, że mój mąż przez lata mnie okłamywał i dał innej to czego mi nie dawał? I mam dziś patrzeć jak jest szczęśliwy z inną?
Gdzie tu szczescie kiedy dzieci musza opuścić swój dom? Swoje placówki, przyjaciół? I ruszyć daleko stąd..

Ja wiem, wszystko dzieje się po coś. Bóg ma swój plan i swój czas. I już na pewno wiem, że inny od tego jaki miałam ja.
Bławatek
Posty: 1685
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Mąż odszedł..

Post autor: Bławatek »

Lajlo takie chwile zwatpienia pojawiają się u wielu.

Dlaczego Bóg nie spełnia naszych próśb? Bo może nie jesteśmy na nie gotowi? Bo może jeszcze musimy jakąś pracę wykonać. Bo może druga strona nie jest gotowa. A nam się wydaje, że Bóg o nas zapomniał. Mi nieraz pisano, że Pan Bóg, może i wg nas się spóźnia a jednak okazuje się, że działa we właściwym czasie.

Na forum często było też powtarzane by dać czas czasowi. Oraz, że tyle ile się psuło tyle nieraz trzeba naprawiać. A my w dzisiejszych czasach, gdy żyjemy w ciągłym pośpiechu chcielibyśmy już, teraz, a najlepiej na wczoraj. A czasami musimy się naczekać i namęczyć.

Ja przez lata małżeństwa oddaliłam się od Boga, a on się o mnie upomniał. Powoli do Boga na nowo wracałam. Teraz mam już chyba niezłą relację, ale chcę jeszcze większą. I jestem szczęśliwa. Mimo, że ciężko być samą i nie za bardzo wierząc, że mąż się zmieni i na nowo nawiążemy relację. Mój mąż jest baaardzo daleko od Boga, wiary I przykazań. Ale może kiedyś dostąpi nawrócenia. Póki co jak najlepiej spędzam czas z synem i tworzymy (mam nadzieję) zdrową relację. Z moim mężem się nie da. Na tą chwilę, a jak będzie kiedyś to zobaczymy.

Tobie też życzę radości i szczęścia - na tą chwilę z dziećmi. A Bóg Ci w tym pomoże.
MarryJane
Posty: 15
Rejestracja: 18 mar 2024, 11:43
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Mąż odszedł..

Post autor: MarryJane »

Lajla, przeczytałam cały twój wątek i odnajduje w nim bardzo dużo sytuacji, które pojawiły się też w moim małżeństwie i kryzysie. Brak rozmów, brak komunikacji i bliskości, miałam wrażenie że mąż odgradza się ode mnie murem, że jestem dla niego niewidzialna (brał leki na depresje). Ja też zostałam z dwójką małych dzieci sama (młodsza nie ma jeszcze roku). Przeżywam też bardzo podobne stany do twoich. U mnie mąż wyprowadzil się w styczniu, błagałam o terapię, ale pojawił się tylko na jednym spotkaniu i nie chciał kontynuować. Kolezanka z pracy i relacja z nią okazała się być ważniejsza.
Podobnie jak ty najbardziej mnie boli cierpienie dzieci, 4 letniej córki. Dokładnie jak twój mąż, mój również na jej prośby żeby wrócił,.żeby został odpowiada "nie mogę". Widząc to cierpienie, teraz wiem że mogłam wiele rzeczy robić inaczej, nie czekać na męża tylko zacznąc na prawdę pracować nad sobą, ale pewnie doskonale wiesz, że przy małych dzieciach to nie jest łatwe. Chciałam się zapytać co u ciebie słychać? Jak się czujesz ty i dzieci? Twoja sytuacja jest mi jakiś bardzo bliska.
Lajla
Posty: 99
Rejestracja: 11 lis 2023, 18:05
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Mąż odszedł..

Post autor: Lajla »

MarryJane pisze: 21 mar 2024, 0:11 Lajla, przeczytałam cały twój wątek i odnajduje w nim bardzo dużo sytuacji, które pojawiły się też w moim małżeństwie i kryzysie. Brak rozmów, brak komunikacji i bliskości, miałam wrażenie że mąż odgradza się ode mnie murem, że jestem dla niego niewidzialna (brał leki na depresje). Ja też zostałam z dwójką małych dzieci sama (młodsza nie ma jeszcze roku). Przeżywam też bardzo podobne stany do twoich. U mnie mąż wyprowadzil się w styczniu, błagałam o terapię, ale pojawił się tylko na jednym spotkaniu i nie chciał kontynuować. Kolezanka z pracy i relacja z nią okazała się być ważniejsza.
Podobnie jak ty najbardziej mnie boli cierpienie dzieci, 4 letniej córki. Dokładnie jak twój mąż, mój również na jej prośby żeby wrócił,.żeby został odpowiada "nie mogę". Widząc to cierpienie, teraz wiem że mogłam wiele rzeczy robić inaczej, nie czekać na męża tylko zacznąc na prawdę pracować nad sobą, ale pewnie doskonale wiesz, że przy małych dzieciach to nie jest łatwe. Chciałam się zapytać co u ciebie słychać? Jak się czujesz ty i dzieci? Twoja sytuacja jest mi jakiś bardzo bliska.
Marry,

Nie chciałabym dawać Ci żadnych rad, bo ja sama tych dawanych tutaj typu „zajmij się sobą” nie potrafiłam wcielić w życie..Nie chcę też pisać już za wiele o sobie, bo nie wiem jak potoczy się dalej moja historia. U nas to już 7 miesięcy. Po pół roku od odejścia męża, z mojej inicjatywy udało mi się go wreszcie namówić na pierwszą (!) od jego odejścia szczerą rozmowę. Przyznał się do rzeczy, które odkryłam, a więc do kobiety, z którą spotykał się rzekomo w styczniu. Stwierdził, że to było bez sensu, że to przygoda..widzę, że żałuje tego co zrobił; ale chyba bardziej w kwestii, że to nie było to..No i być może ma wyrzuty sumienia, ale prędzej dlatego, że to wyszło na jaw..albo po prostu nie przejdzie mu przez gardło „zawaliłem, przepraszam”.
Dla mnie ta rozmowa była potrzebna, bo w jakiś sposób była oczyszczająca. Mogłam wreszcie powiedzieć mu to co chciałam, wyrzuciliśmy z siebie oboje to co nam leżało, to co doprowadziło do tego gdzie dziś jesteśmy. Mąż pozwu jeszcze okazuje się nie złożył..poprosiłam by się wstrzymał, bo rozwieść można się zawsze. Powiedział, że przemyśli. Jest to dla mnie upokarzające, ale niestety mój mąż jest mocno niedojrzały. I nawet w sytuacji, gdzie zawalił na maxa i to on powinien się starać teraz i na kolanach błagać, wiem, że tego nie będzie. Nie cofnie się, bo męska duma nie pozwoli.

Nasza relacja nieco się poprawiła od tamtej rozmowy. Mąż częściej bywa w domu, a nie zabiera dzieci poza dom jak dotychczas. Było też kilka drobnych pozytywnych gestów z jego strony, ale nie chce o tym pisać. Bo może to naiwne..w całym tym dziadostwie, którego narobił to jak kropla w morzu.

No i jeszcze kwestia jego zdrady, która choć staram się te myśli wypierać wraca wciąż do mnie jak bumerang. Dla mnie to najgorsze co mógł zrobić. I wiem, że jeszcze rok temu kiedy był z nami, gdyby takie coś miało miejsce nie chciałabym go znać..dziś sama nie wiem. Jednego dnia mam złość i żal, drugiego zwyczajnie tęsknie za nim i chciałabym aby było jak dawniej.
ODPOWIEDZ