pisze jeszcze jedno świadectwo- oba się ze sobą łączą.
Gdy mąż odszedł ja zostałam wraz z dziećmi w domu, w którym budowaliśmy w małżeństwie i mieszkaliśmy wspólnie. Ten dom formalnie był własnością męża, ja miałam prawo do rozliczenia nakładów na ten dom, ale nie należał mi się on formalnie.
Po 5 latach mąż założył w sądzie osobną sprawę o czynsz za "bezumowne korzystanie z jego domu" na horrendalną sumę. Nie spodziewałam się tego i był to dla mnie szok.
Dodać należy, że mąż radzi sobie bardzo dobrze finansowo, nie brakuje mu pieniędzy, w tym czasie mieszkał wygodnie w naszym drugim domu, a ta sprawa miała na celu głównie pognębić mnie psychicznie i finansowo.
Byłam przerażona, jednocześnie nie wiedziałam, czy się wyprowadzać, czy zostać w tym domu, co będzie ze mną i dziećmi, gdzie się wyprowadzić. Codziennie modliłam się o znak od Boga, co robić, czy zaryzykować i zostać, czy uciekać w nieznane.
Po 3 latach "ciągania się" po rozprawach sąd pierwszej instancji nakazał mi zapłatę kilkudziesięciu tysięcy.
Był to już czas, kiedy modliłam się do Sługi Bożego Wenantego Katarzyńca. Mimo tego niepomyślnego orzeczenia nadal się modliłam i czując tą niedorzeczność wyroku odwołałam się do drugiej instancji. I wyrok zapadł, że nie muszę nic płacić a mąż ma pokryć wszystkie koszty sądowe (co przy kwocie wartości sporu jest bardzo wysoką sumą) oraz moje koszty procesowe ponad 20 tyś zl. Uważam to za kolejny cud, ponieważ mój Adwokat (Prawnik z doświadczeniem) nie dawał mi szans na wygraną i uczciwie mówił, że według prawa będę musiała zapłacić te pieniądze mężowi. Tak się jednak nie stało.
Zawdzięczam to modlitwie, Opatrzności Bożej za wstawiennictwem Matki Bożej, św Józefa i Sługi Bożego Wenantego.
Widocznie Wenanty chce działać cuda i żeby się do niego zwracać

Moja sytuacja jest na to świadectwem.
Módlcie się do tego pokornego Sługi Wenantego, to był przyjaciel z jednego zakonu św. Maksymiliana Kolbego. Jego życie nie było tak "spektakularne" jak Maksymiliana, który przecież wydawał gazetę, założył radio a wreszcie umarł oddając heroicznie życie za współwięźnia w Auschwitz.
Wenanty "promował" proste życie.
Mówił, że świętość polega na wypełnianiu prostych obowiązków stanu w codziennym życiu.
To, co nam na Sycharze jest tak bliskie, bo to my zmagamy się w codzienności z trudnościami, z utrzymaniem rodziny, wychowaniem dzieci, gdy często nasi sakramentalni mężowie (żony) "używają" życia u boku nowej "miłości", pozostawiając nas samymi z problemami po ludzku nie do rozwiązania.
Ja tego doświadczyłam. Wiem, że nie poradziłabym sobie bez wsparcia i interwencji Świętych, którzy modlą się za nami przed Majestatem Boga, nieustannie wpatrując się w Jego Oblicze.