Nie jestem w ogóle zdziwiona tym co piszesz, w gruncie rzeczy dla mnie to całkiem naturalne przez co teraz przechodzisz.Solaris pisze: ↑03 lis 2025, 20:28 Cierpię Żabo. Bardzo. Cierpię tak mocno, ze zrobiłam z siebie straszną osobę, wiem o tym. Jestem coraz gorsza dla siebie i dla innych. Jestem jak dynamit, wystarczy podpalić i jest jazda. Jak tak teraz o tym pomyślałam, to potrafię zrobić dramę z byle czego. Kiedyś by mnie cos nie obeszło nawet, teraz afera. Jestem strasznie niecierpliwa i rozdrażniona.
Mi pomogła świadomość pewnych zależności. Gdy byłam zmęczona dziećmi, praca, ciągłym byciem głównym rodzicem, ucieczkami męża od problemow, napięta sytuacja w domu (moja terapeutka twierdzi że nadal trwa w nim stan wojny), odreagowywaniem kryzysu małżeńskiego przez dzieci, byłam wyczerpana fizycznie i emocjonalnie. Dodatkowo bezsenność i analiza w głowie tysiąca sytuacji co mogłam zrobić, a czego nie zrobiłam, a jakby było gdyby, doprowadzała mnie do jakiegoś błędnego koła. To wszystko doprowadziło do mojego kryzysu wewnętrznego i załamania. I wtedy właśnie, w tym okresie, najmniejsza rzecz wyprowadzała mnie z równowagi w sekundę. Dlaczego? Ponieważ nie mialam już żadnych zasobów z których mogłabym czerpać. Nic nie zostało.
Gdy jesteśmy w głębokim kryzysie, nasz organizm wpada w tryb "walcz i uciekaj" albo "broń się". Długo tak nie da się pociągnąć. To coś jak stan permanentnego stresu, tylko w przypadku stresujących sytuacji, po ich rozwiązaniu, poziom stresu naturalnie opada. W przypadku takich kryzysów ten poziom nie opada bo problemy tylko się pietrza a rozwiązań brak. Więc ten poziom stresu się nie resetuje.
W końcu mój organizm się wyczerpał. To naturalna konsekwencją takiego stresu. Mi siadło zdrowie. Bo nie dałam rady jeść z tych nerwów.
Mi pomogło jak w końcu przestałam się katować i odpuściłam. Pozwoliłam swojemu mężowi robić to, co chce. Przestałam brać odpowiedzialność za jego zachowanie. I zaczęłam zastanawiać się nad tym, co teraz JA zrobię, w odpowiedzi na to wszystko. Pozwoliłam również wybaczyć sobie, że w tamtym czasie nie potrafiłam inaczej reagować i się zachowywać. Nie jestem z tego dumna.
Czuje teraz pustkę, żal za tym, co mogłoby być, ale też w końcu spokój. Pozwoliłam mężowi robić co chce. I teraz patrzę, jak te zachowania na mnie wpływają. Dlaczego się denerwuje. Co mi przeszkadza. Czego się boje.
Odłożyłam również w czasie wszystkie "wielkie decyzje" na czas, gdy osiągnę względny spokój i dotrę do miejsca, w którym będę wiedziała czego potrzebuje, ile mogę znieść i ile dam radę poświęcić by trwać w małżeństwie zgodnie z tym co przysięgałam.
Na razie nie jest to dobry czas na decyzje dla mnie.
Być może moja historia będzie przestrogą dla ciebie, bo ja nie zadbałam o siebie na czas i mój organizm powiedział w końcu stop.


