Fino, szczerze mówiąc, trudno mi jakoś postawić się w roli Twojego męża i odczuć przyjemność, radość i w ogóle chęć do rozmowy w taki sposób, w jaki Ty to przedstawiasz. Nie wiem, czy to chodzi o formę, o zestaw słów, jakimi to opisujesz, ale z przykrością muszę stwierdzić, że po takim poranku, nie miałabym ochoty ani wyjeżdżać z Tobą, ani w ogóle być w domu. Nie gniewaj się, że tak piszę.
W pierwszym poście dodanym na forum byłaś dosyć szczera, dużo swoich przewinień potrafiłaś wymienić, potrafiłaś też napisać dobre rzeczy o mężu. Obecnie wydawać by się mogło (tak sugerujesz), że w zasadzie nie masz już nic do naprawienia, albo jakieś drobiazgi i teraz ruch należy do męża.
W pierwszym poście piszesz, że nie potrzebujesz lektur, że wszystkie książki przeczytałaś. No ale czy ze zrozumieniem? Przecież rozmowa, o której piszesz, jest zaprzeczeniem niemal wszystkich zasad prawidłowej komunikacji między ludźmi, a komunikacji między obiema płciami to już w ogóle. W wielu polecanych tu książkach są przykłady takich rozmów, sposobów porozumiewania się. Nie wiem, co sobie myślałaś, że nie uprzedzając męża, chciałaś z nim rozmawiać na tematy zasadnicze i mocno abstrakcyjne (w sensie, że nie przyziemne konkrety) zaraz po wstaniu, kiedy zaczynacie nowy dzień, tuż przed jego wyjściem z pracy. Czy umówiłaś się z nim, że chciałabyś akurat w takim momencie z nim porozmawiać na tak poważny temat? Czy po prostu sama narzuciłaś termin, bo gość, bo wyjazd, bo to i tamto. Takie podchodzenie do wszelkich rozmów (ja wiem, że chciałaś wiedzieć itd, nie o intencje mi chodzi, ale o formę), to brak szacunku dla drugiej osoby, no i pewien rodzaj przemocy. Bo jeśli stawia się kogoś pod ścianą z zaskoczenia, to jak to nazwiesz?
Przede wszystkim - założenie, że mężczyzna będzie Ci mówił o uczuciach na zawołanie. No daj spokój. Facet pochodzi z rodziny alkoholików i ma wystawić miękki brzuszek jeża na ostrza krytykującej i roszczeniowej żony? Nierealne.
Zarzucasz mężowi, że nie przyzna się do błędu. Ok, przyzna się i co. Nastąpi cud? Co Ci da przyznanie się męża do błędu. Jakie to ma znaczenie? Czy ma znaczenie to, kto jest górą? No wyjdzie na to, że masz rację i co. Już staniecie się idealnym małżeństwem i będziecie szczęśliwi?
Zarzucasz wciąż mężowi manipulację, ale przecież to Ty wyciągasz z niego te wszystkie słowa, on odpowiada na Twoje pytania. I też manipulujesz - nawet tutaj nami: piszesz, że chciałaś porozmawiać o dziecku. Nie. Chciałaś porozmawiać o Tobie. To Ty miałaś być głównym tematem - miał przed wyjściem do pracy wymienić Ci listę rzeczy dobrych w Tobie, bo tak zażądałaś. Dziecko jest tam jedynie pretekstem. Spróbuj przypomnieć sobie szczerze, jakim tonem w ogóle przeprowadzasz takie rozmowy. Nauczycielskim? Oskarżycielskim? Czy pełnym miłości, mówiąc obniżonym, łagodnym głosem, nie oskarżając o nic? Mam pomysł, abyś nagrywała takie rozmowy i potem odsłuchiwała w samotności. Będziesz miała czarno na białym, że to co Ty może nazywasz spokojnym tonem, okaże się pełnym histerii krzykiem.
Z pierwszego postu nie wynika, że mąż zrobił coś złego i Twoje działania były odpowiedzią na to - wyczytałam, że było właśnie odwrotnie. Dla osoby stojącej z boku wygląda to tak:
oboje byliście poranieni wchodząc w związek (przeszłość, alkoholizm w rodzinie itd.)
następnie na etapie docierania się, przejęłaś sprężynę w swoje dłonie i naciągałaś ją do granic możliwości, sprawdzając (nieświadomie) jej wytrzymałość:zazdrość, agresja. Aż sprężyna pękła. Wobec tego nagle zaczynasz żałować, że naciągałaś tę sprężynę, usiłujesz na szybko sklejać pęknięte części, co jest w zasadzie niemożliwe, bo nawet jeśli wizualnie sprężyna będzie cała, to jej działanie będzie już niemożliwe - skoro polega na silnym rozciąganiu i naprężaniu materiału. Widzisz więc, że nic to nie daje, więc owszem, przyznajesz, że doprowadziłaś do pęknięcia sprężyny, ale przecież to wina sprężyny, że taka słaba. Że skorodowana, źle wyprodukowana i w ogóle zostałaś oszukana, bo miała wytrzymać nacisk 1000 naprężeń, a ona pękła po naprężeniu numer 987.
Spróbuj wykrzesać w sobie odrobinkę empatii i zamień się rolami. Wyobraź sobie, że wstajesz rano i mąż, o którym nie masz dobrego zdania, bo poniżał Cię wielokrotnie, krytykował, stosował przemoc, pyta - co w nim dobrego widzisz.
Moim skromnym zdaniem - jeśli chcesz wiedzieć, co Twój mąż o Tobie sądzi i czy widzi w Tobie coś dobrego, trzeba po prostu takim "dobrym" być na co dzień. Nie w słowach, ale w czynach, gestach, postawie. Nie będziesz musiała pytać, bo sam to powie. Wiesz, to jest tak, że chociaż mąż ma jakieś dobre cechy, to Ty w tej chwili nie widzisz już nic wartościowego. On pewnie ma tak samo - te złe rzeczy przesłoniły te dobre. Czy zastanowiłaś się, z czego wynika taka przemożna chęć, by sprawdzać wciąż miłość swojego męża? Jego przywiązanie itd? Czemu naprężałaś tę małżeńską sprężynę od początku - najpierw wykazując nieuzasadnioną zazdrość - przecież mąż musiał Ci się tłumaczyć, zaprzeczać i może.. podkreślać, że jesteś jedyna i najważniejsza.
Teraz to samo z dzieckiem.
Może warto się temu przyjrzeć, że większość Twoich działań ma na celu to, by przeglądać się w oczach męża. Czy nie jest tak trochę? Że ponieważ nie masz o sobie za dobrego zdania, nie masz wysokiej samooceny, to konieczne jest przeglądanie się w oczach męża. A to trochę tak nie działa.
Od jednego z Was zależy, czy którekolwiek z Was zatrzyma na sobie ten piekielny krąg oskarżeń i zacznie DAWAĆ miłość. A dawanie miłości, to nie oczekiwanie zwrotu, rewanżu, docenienia. Po prostu - kochasz - dajesz.
Dopiero wtedy zaczynają się dziać rzeczy niesamowite.
Ale możesz też inaczej. Możesz okopać się na swojej pozycji, nie przyjmować żadnych głosów zewnątrz i oczekiwać, że nastąpi cud i Twój mąż nagle zapała do Ciebie gorącym uczuciem, następnie dozna amnezji na złe rzeczy, potem wyostrzy mu się pamięć, co do rzeczy dobrych. Poza tym cofnie czas, cofnie słowa oraz w ogóle - zamieni się w zlepek cech i zalet, które sobie wymyśliłaś na jego postać. Cuda się zdarzają, ale czekać na taki cud, to trochę ryzyko przeczekania na marne całego życia.
Decyzja należy do Ciebie. Miłość to wybaczanie, odbieranie słów i czynów drugiej osoby z możliwie największą życzliwością, wyrozumiałość, czułość w myślach. Pamiętasz Pieśń nad Pieśniami? Ktoś tu kiedyś napisał, że aby samemu sprawdzić, czy się kocha męża czy żonę, należy w tym fragmencie zamienić słowo miłość na swoje imię.
(imię) nie pamięta złego
(imię) nie szuka swego
(imię nie unosi się gniewem
itd.
A jak się zrobi taki rekonesans po swoim własnym sercu (ja zrobiłam swego czasu i to zawstydzenie aż bolało), to łatwo zrozumieć, że oczekujemy od małżonka rzeczy mało realnych, oczekujemy czegoś, czego sami po prostu nie dajemy. Ja w pewnym momencie zrozumiałam, że skupiam się na nieswoim zadaniu, mianowicie: jak mieć dobrego męża, jak sprawić, by mąż był dobry/kochał/wrócił/uzdrowił się. A przecież to drugi, całkiem osobny człowiek.
Zamiast tego o wiele prościej (i trudniej jednocześnie) jest zająć się swoim zadaniem: jak być najlepszą żoną na świecie. Tak po prostu, bez względu na to, jaki ten mąż jest, czy w ogóle jest, czy go nie ma, bo się wyprowadził, czy wyprowadził się duchem, czy rani, czy milczy, czy lekceważy.
Oczywiście - czasem bycie najlepszą żoną oznacza ostre "nie" na pewne działania, to oczywiste, mam nadzieję, że nie zostanę zrozumiana tak, że nieważne, co mąż zrobi i jaki będzie, my będziemy jego plucie przyjmować na twarz z uśmiechem. Absolutnie nie. Raczej chodzi o przeniesienie ciężkości zadań na własną osobę, bo tylko to możemy zmienić i tylko nad tym pracować.