Jak walczyć z brakiem miłości?
Moderator: Moderatorzy
Re: Jak walczyć z brakiem miłości?
Lawendowa pisze w sprawie alimentów na Paproszkę :
"Ty zrób co do Ciebie należy, złóż wniosek itd. a o resztę się nie martw. On się tym zajmie...
Znaczy Jezus "przyznaje" alimenty ?
........... wiecie - nie wiem
ale tak często czytam na forum te słowa "Jezu , Ty się tym zajmij" .
Zastanawiam się ?
Czy to jakaś nowa wiara ?
W sumie to bardzo wygodne "zwalić" na Jezusa
a siebie zwolnić z myślenia , działania .
"Idźcie na cały świat i nauczajcie"
....... "Jezu Ty się tym zajmij"
Jakoś mi coś tu nie gra .
"Ty zrób co do Ciebie należy, złóż wniosek itd. a o resztę się nie martw. On się tym zajmie...
Znaczy Jezus "przyznaje" alimenty ?
........... wiecie - nie wiem
ale tak często czytam na forum te słowa "Jezu , Ty się tym zajmij" .
Zastanawiam się ?
Czy to jakaś nowa wiara ?
W sumie to bardzo wygodne "zwalić" na Jezusa
a siebie zwolnić z myślenia , działania .
"Idźcie na cały świat i nauczajcie"
....... "Jezu Ty się tym zajmij"
Jakoś mi coś tu nie gra .
Re: Jak walczyć z brakiem miłości?
Według mnie tu nie chodzi o "nową wiarę", ani tym bardziej o "zwalanie" na Pana Jezusa wszystkiego, samemu nic nie robiąc, tkwiąc w bezczynności. Raczej chodzi o to, aby zaufać Panu, wyzbywając się lęku oraz ukierunkować się w swoich działaniach na Boga i działać według Jego wskazań.
Re: Jak walczyć z brakiem miłości?
Rozważania o znaczeniu powiedzenia: "Jezu Ty się tym zajmij" przeniesiono tutaj:
viewtopic.php?f=10&t=979
Ten temat zostawiamy Paproszkowi i tylko do jej zagadnień się tutaj odnosimy.
viewtopic.php?f=10&t=979
Ten temat zostawiamy Paproszkowi i tylko do jej zagadnień się tutaj odnosimy.
Re: Jak walczyć z brakiem miłości?
Jacku - dziękuję.
Paproszku otaczam Was modlitwą.
Paproszku otaczam Was modlitwą.
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
Re: Jak walczyć z brakiem miłości?
jacek-sychar pisze: ↑02 kwie 2018, 17:29 Rozważania o znaczeniu powiedzenia: "Jezu Ty się tym zajmij" przeniesiono tutaj:
viewtopic.php?f=10&t=979
Ten temat zostawiamy Paproszkowi i tylko do jej zagadnień się tutaj odnosimy.
Dziękuję Lawendowa za interwencję i za modlitwę oraz Tobie, Jacku za wyodrębnienie wątku. Rozkręciła się interesująca dyskusja, ale faktycznie bardziej na osobny temat
Re: Jak walczyć z brakiem miłości?
Długo mnie tu nie było.. bardzo dużo się wydarzyło. Mediacje, które przeszliśmy, miały - za naszą wspólną zgodą - formę terapii małżeńskiej. Bywały lepsze i gorsze dni, ale wszystko szło w bardzo dobrą stronę. Stanęło nawet na tym, że mąż już miał się wprowadzić spowrotem do domu, ale gdy nadszedł ten umówiony dzień, nagle znów zaczął się wycofywać... Mediacje trwały długo - ok. 4 miesiące i był to dla mnie czas totalnego emocjonalnego roller-costera. Na ostatnim spotkaniu mediacyjnym (pod koniec czerwca) doszło do podpisania ugody rozwodowej, choc nasza pani mediator walczyła o nas jak lwica. Tak - zgodziłam się, podpisałam, choć było to niezgodne z moim sumieniem nie chciałam wracać do Sądu i przechodzić całego procesu jeszcze raz, a Mąż stanowczo wtedy twierdził, że nie kocha, nie chce że mną być i zdania nie zmieni.
Na dziś mieliśmy wyznaczony termin rozprawy. I tu nastąpiła dla mnie rzecz niespodziewana! Mąż powiedział, że chciałby zmienić rozwód na separację i ostatecznie taki zapadł wyrok. Co dalej? Przed nami bardzo ciężka praca. Oboje to wiemy. Ja jestem pelna obaw, czy jemu znów się nie odmieni Ale widzę dla nas szansę i widzę też, że - mimo jego wcześniejszych słów, że nie kocha itd., coś w nim się jeszcze tli. Jak byłam ostatnio chora, zatroszczył się o mnie, zrobił zakupy, podał herbatę, kocem opatulił... zmienił się w porównaniu do tego, jaki był oschły i zimny jeszcze kilka miesięcy temu.
Na dziś mieliśmy wyznaczony termin rozprawy. I tu nastąpiła dla mnie rzecz niespodziewana! Mąż powiedział, że chciałby zmienić rozwód na separację i ostatecznie taki zapadł wyrok. Co dalej? Przed nami bardzo ciężka praca. Oboje to wiemy. Ja jestem pelna obaw, czy jemu znów się nie odmieni Ale widzę dla nas szansę i widzę też, że - mimo jego wcześniejszych słów, że nie kocha itd., coś w nim się jeszcze tli. Jak byłam ostatnio chora, zatroszczył się o mnie, zrobił zakupy, podał herbatę, kocem opatulił... zmienił się w porównaniu do tego, jaki był oschły i zimny jeszcze kilka miesięcy temu.
Re: Jak walczyć z brakiem miłości?
Paproszku, niech zatem spokojnie ku lepszemu idzie chwała Panu!
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Jan Paweł II
Re: Jak walczyć z brakiem miłości?
Minęły dwa miesiące, a ja mam wrażenie, że cała epoka. I znów wracam do Was, aby podzielić się swoim doświadczeniem. Będzie długo.
Otóż, czas, który nastąpił po orzeczeniu separacji był czasem "wzniesień i spadków". Raz bylo między nami lepiej, raz gorzej. Mąż nadal mieszkał osobno, ale często nas odwiedzał (czesciej niż zasądzone przez Sąd kontakty z maluchem). Chętnie na to przystawalam, mając na uwadze dobro malucha no i cały czas liczyłam na zacieśnienie naszych wzajemnych relacji, choć cały czas widziałam wycofanie z jego strony. Cóż, nadzieja zawsze umiera ostatnia. Jednocześnie zaczęłam chodzić na terapię do psychologa i powoli zaczęłam godzić się z tym, że on odszedł i być może nie wróci. Wiem, dziwnie to brzmi: z jednej z strony mam nadzieję na jego powrót, staram się, z drugiej nodze się z jego odejściem. Ale miało to swoj sens.
Nastał sierpień, kiedy przypadl czas jego urlopu. Zostaliśmy zaproszeni do jego rodzicówna wieś i spędziliśmy tam tydzień. I tam stało się coś nieoczekiwanego. Totalny zwrot, mąż się otworzył, mówił, że chce zacząć od nowa, że ja i maluch jesteśmy dla niego ważni, że jest szczęśliwy, że po urlopie się spowrotem wprowadzi do naszego domu. A ja co? Oczywiście przyjęłam to wszystko, poddałam się temu wszystkiemu i choć było mi trudno, zaufalam jego czynom i słowom. To był naprawdę cudowny czas.
Aż do powrotu.
Gdy wróciliśmy powiedział, że jedzie na chwilę tam, gdzie obecnie mieszka podlać kwiatki i po parę rzeczy. I wyszedł. Nie było go dłużej niż chwilę. W końcu zaczęłam się martwić i zadzwoniłam. Raz, drugi, trzeci. I wiecie co? Za czwartym razem odebrała kowalska. Ta sama, z którą mnie zdradził wcześniej. Zamarłam. Grzecznie poprosiłam, żeby oddała mężowi słuchawkę, a on powiedział, że zaraz wróci do domu i porozmawiamy. No i wrócił. I opowiedział mi wszystko. W skrócie: przyznał się, że tego romansu nigdy nie zakończył, że oklamywal mnie przez cały czas, że kłamał na mediacjach i w sądzie. I że na urlopie zobaczył jak bardzo maluch go potrzebuje. I że chce razem ze mną zbudować dom dla naszego dziecka (nie jako budynek, tylko dom-rodzinę). I kolejny raz otworzyłam przed nim swoje serce, kolekny raz wybaczyłam. Ale postawiłam warunki: miał wrócić do domu na dobre i mieliśmy rozpocząć terapię.
Minęło kilkanaście dni, niestety zaczęłam zauważać, że on znowu staje się wycofany, zamknięty. W zeszłym tygodniu przestał spać w domu i zaczął mówić, że on jednak tego nie widzi, że to się nie uda, że nie potrafi się przede mną otworzyć. Wpadłam w stan, który trudno mi nazwać. Nie jadłam przez 3 dni, nie byłam w stanie nic przełknąć. Nie spałam. Gdyby nie dziecko, pewnie nie wychodziłabym z łóżka, a czynności pielęgnaculyjne przy nim wykonywałam jak automat. Czułam się oszukana, wykorzystana i poniżona. Otrzasnęłam się, bo przecież jest istota, która mnie potrzebuje.
Dziś mąż przyszedł i powtórzył, że jednak on nie potrafi. Że próbował (serio, te kilkanaście dni nazwał PRÓBĄ) ale nie potrafi. I że wyprowadza się na dobre. Oczywiście na pytanie, czy wrócil do kowalskiej odpowiedział przecząco.
Powiedziałam mu (pierwszy raz od czasu jego zdrady i odejścia), że kolejnej szansy mieć nie będzie. Że jeśli zamkną się za nim drzwi, to straci wszystko. Powiedziałam mu także, że go kocham, że chcę być jego wsparciem jako jego żona, być przy nim, ale nie mogę trwać w takim zawieszeniu. Że odchodząc wyrzeka się rodziny, żony, dziecka, osób które go kochają. Że może kiedyś gorzko pożałować swojego czynu. Stał i patrzył tak strasznie smutno.
I wyszedł.
Serce mi łkało, gdy to mówiłam, rwało się by znów go błagać o powrót, o miłość. Ale pomyślałam, że wystarczająco długo znosilam to wszystko i czas na stanowcze męskie decyzje.
Tyle rzeczy mu wybaczyłam... najgorsze jest dla mnie to, że pokazaliśmy sobie nawzajem na tym urlopie, że umiemy być ze sobą. A wygląda to tak, jakby nie miało to żadnego znaczenia.
Muszę teraz na nowo poukładać sobie w głowie nową rzeczywistość i zacząć żyć...
Jeśli ktoś dotarł do tego miejsca, to bardzo dziękuję. Musiałam się wygadać...
Z Panem Bogiem!
Otóż, czas, który nastąpił po orzeczeniu separacji był czasem "wzniesień i spadków". Raz bylo między nami lepiej, raz gorzej. Mąż nadal mieszkał osobno, ale często nas odwiedzał (czesciej niż zasądzone przez Sąd kontakty z maluchem). Chętnie na to przystawalam, mając na uwadze dobro malucha no i cały czas liczyłam na zacieśnienie naszych wzajemnych relacji, choć cały czas widziałam wycofanie z jego strony. Cóż, nadzieja zawsze umiera ostatnia. Jednocześnie zaczęłam chodzić na terapię do psychologa i powoli zaczęłam godzić się z tym, że on odszedł i być może nie wróci. Wiem, dziwnie to brzmi: z jednej z strony mam nadzieję na jego powrót, staram się, z drugiej nodze się z jego odejściem. Ale miało to swoj sens.
Nastał sierpień, kiedy przypadl czas jego urlopu. Zostaliśmy zaproszeni do jego rodzicówna wieś i spędziliśmy tam tydzień. I tam stało się coś nieoczekiwanego. Totalny zwrot, mąż się otworzył, mówił, że chce zacząć od nowa, że ja i maluch jesteśmy dla niego ważni, że jest szczęśliwy, że po urlopie się spowrotem wprowadzi do naszego domu. A ja co? Oczywiście przyjęłam to wszystko, poddałam się temu wszystkiemu i choć było mi trudno, zaufalam jego czynom i słowom. To był naprawdę cudowny czas.
Aż do powrotu.
Gdy wróciliśmy powiedział, że jedzie na chwilę tam, gdzie obecnie mieszka podlać kwiatki i po parę rzeczy. I wyszedł. Nie było go dłużej niż chwilę. W końcu zaczęłam się martwić i zadzwoniłam. Raz, drugi, trzeci. I wiecie co? Za czwartym razem odebrała kowalska. Ta sama, z którą mnie zdradził wcześniej. Zamarłam. Grzecznie poprosiłam, żeby oddała mężowi słuchawkę, a on powiedział, że zaraz wróci do domu i porozmawiamy. No i wrócił. I opowiedział mi wszystko. W skrócie: przyznał się, że tego romansu nigdy nie zakończył, że oklamywal mnie przez cały czas, że kłamał na mediacjach i w sądzie. I że na urlopie zobaczył jak bardzo maluch go potrzebuje. I że chce razem ze mną zbudować dom dla naszego dziecka (nie jako budynek, tylko dom-rodzinę). I kolejny raz otworzyłam przed nim swoje serce, kolekny raz wybaczyłam. Ale postawiłam warunki: miał wrócić do domu na dobre i mieliśmy rozpocząć terapię.
Minęło kilkanaście dni, niestety zaczęłam zauważać, że on znowu staje się wycofany, zamknięty. W zeszłym tygodniu przestał spać w domu i zaczął mówić, że on jednak tego nie widzi, że to się nie uda, że nie potrafi się przede mną otworzyć. Wpadłam w stan, który trudno mi nazwać. Nie jadłam przez 3 dni, nie byłam w stanie nic przełknąć. Nie spałam. Gdyby nie dziecko, pewnie nie wychodziłabym z łóżka, a czynności pielęgnaculyjne przy nim wykonywałam jak automat. Czułam się oszukana, wykorzystana i poniżona. Otrzasnęłam się, bo przecież jest istota, która mnie potrzebuje.
Dziś mąż przyszedł i powtórzył, że jednak on nie potrafi. Że próbował (serio, te kilkanaście dni nazwał PRÓBĄ) ale nie potrafi. I że wyprowadza się na dobre. Oczywiście na pytanie, czy wrócil do kowalskiej odpowiedział przecząco.
Powiedziałam mu (pierwszy raz od czasu jego zdrady i odejścia), że kolejnej szansy mieć nie będzie. Że jeśli zamkną się za nim drzwi, to straci wszystko. Powiedziałam mu także, że go kocham, że chcę być jego wsparciem jako jego żona, być przy nim, ale nie mogę trwać w takim zawieszeniu. Że odchodząc wyrzeka się rodziny, żony, dziecka, osób które go kochają. Że może kiedyś gorzko pożałować swojego czynu. Stał i patrzył tak strasznie smutno.
I wyszedł.
Serce mi łkało, gdy to mówiłam, rwało się by znów go błagać o powrót, o miłość. Ale pomyślałam, że wystarczająco długo znosilam to wszystko i czas na stanowcze męskie decyzje.
Tyle rzeczy mu wybaczyłam... najgorsze jest dla mnie to, że pokazaliśmy sobie nawzajem na tym urlopie, że umiemy być ze sobą. A wygląda to tak, jakby nie miało to żadnego znaczenia.
Muszę teraz na nowo poukładać sobie w głowie nową rzeczywistość i zacząć żyć...
Jeśli ktoś dotarł do tego miejsca, to bardzo dziękuję. Musiałam się wygadać...
Z Panem Bogiem!
Re: Jak walczyć z brakiem miłości?
Paproszku ,
otulam Cie modlitwa ...
Re: Jak walczyć z brakiem miłości?
Paproszku ,
mnie w takich najgorszych momentach pomagala
http://sychar.org/modlitwa/sycharowska- ... zyzowa.pdf
Jestem z modlitwa ..
mnie w takich najgorszych momentach pomagala
http://sychar.org/modlitwa/sycharowska- ... zyzowa.pdf
Jestem z modlitwa ..
Re: Jak walczyć z brakiem miłości?
Witaj Paproszku,
Było mi strasznie ciężko i smutno czytać to, co przechodzisz. Otrzymujesz cios za ciosem, podziwiam, że się trzymasz.
Ze swojej strony mogę Ci powiedzieć tyle, że Twój mąż widocznie inaczej na dany moment nie potrafi. Jest bardzo nieszczęśliwy, ale uwięziony w emocjach. Robi prawdopodobnie jedyną rzecz, na którą go w tym momencie emocjonalnie stać. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróci, więc dobrze robisz, że planujesz zająć się sobą.
Całym sercem zgadzam się ze zdaniem "Muszę teraz na nowo poukładać sobie w głowie nową rzeczywistość i zacząć żyć...".
Masz dla kogo.
Powodzenia!
Było mi strasznie ciężko i smutno czytać to, co przechodzisz. Otrzymujesz cios za ciosem, podziwiam, że się trzymasz.
Ze swojej strony mogę Ci powiedzieć tyle, że Twój mąż widocznie inaczej na dany moment nie potrafi. Jest bardzo nieszczęśliwy, ale uwięziony w emocjach. Robi prawdopodobnie jedyną rzecz, na którą go w tym momencie emocjonalnie stać. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróci, więc dobrze robisz, że planujesz zająć się sobą.
Całym sercem zgadzam się ze zdaniem "Muszę teraz na nowo poukładać sobie w głowie nową rzeczywistość i zacząć żyć...".
Masz dla kogo.
Powodzenia!
Re: Jak walczyć z brakiem miłości?
Dzięki za przypomnienie o tej drodze krzyżowej. Pomagała mi w tamtym pierwszym okresie po jego pierwszej wyorowadzce.s zona pisze: ↑19 wrz 2018, 7:45 Paproszku ,
mnie w takich najgorszych momentach pomagala
http://sychar.org/modlitwa/sycharowska- ... zyzowa.pdf
Jestem z modlitwa ..
Dzięki, Kate, za dobre slowa. Tak, to prawda, że spada na mnie cios za ciosem, ale mam wrażenie, z każdym razem co raz bardziej się uodparniam...Kate81 pisze: ↑19 wrz 2018, 8:10 Witaj Paproszku,
Było mi strasznie ciężko i smutno czytać to, co przechodzisz. Otrzymujesz cios za ciosem, podziwiam, że się trzymasz.
Ze swojej strony mogę Ci powiedzieć tyle, że Twój mąż widocznie inaczej na dany moment nie potrafi. Jest bardzo nieszczęśliwy, ale uwięziony w emocjach. Robi prawdopodobnie jedyną rzecz, na którą go w tym momencie emocjonalnie stać. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróci, więc dobrze robisz, że planujesz zająć się sobą.
Całym sercem zgadzam się ze zdaniem "Muszę teraz na nowo poukładać sobie w głowie nową rzeczywistość i zacząć żyć...".
Masz dla kogo.
Powodzenia!
Również widzę, że mąż jest nieszczęśliwy. Że targają nim bardzo silne i sprzeczne emocje. Tak bardzo chciałabym mu pomóc, chciałabym aby był szczęśliwy. Może moja - tym razem - silna i stanowcza postawa jakoś nim wstrząśnie, a może nie. Nic sobie już nie wyobrażam, na nic nie liczę i nie czekam. Modlę się tylko, aby Bóg się nim opiekował.