Podobnie jak Uncornowi, mi również przypominasz mnie...dokładnie 2 lata temu.
Również całą winę wziąłem na siebie, żonę rozgrzeszyłem niemal zupełnie, uwiesiłem się na niej emocjonalnie jak Ty teraz na swojej.
Też ją niesamowicie wtedy pokochałem. A przecież niewiele wcześniej miałem jej serdecznie dość, nie bez powodów zresztą.
Podejrzewam, że bliższy prawdy Pawle od tego niesamowitego kochania jest taki zestaw (tak było z pewnoscią u mnie):
BAŁEM SIĘ
PANIKOWAŁEM
ZNANY MI ŚWIAT RUNĄŁ
ROZPADŁ SIĘ JEDYNY OBSZAR NA KTÓRYM CZUŁEM SIĘ WZGLĘDNIE BEZPIECZNIE
Pisałem do Ciebie ostatnio długi post, niestety wcięło chwilę przed wysłaniem. Powtórzę to co w nim wg mnie było naważniejsze:
WSTAŃ Z KOLAN!!!
Przepłacz i poużalaj się nad sobą, swoim losem ile Ci tam trzeba. To normalne, taki etap. Ja beczałem jak dziecko, Twoje pisanie przypomina mi o tym okresie, podobnie biadoliłem.
Za długo to robiłem, straciłem masę czasu na coś kompletnie niekonstruktywnego, na szczęście Bóg "wydłużył" mój limit czasowy
A kiedy już się wypłaczesz, wyżalisz...WSTAŃ
i zacznij działać.
Od płaczu próśb i błagań to Ci się żona co nawyżej bardziej od Ciebie oddali. Jej jest potrzebny facet a nie mazgaj.
Tym bardziej szkoda więc marnować ten uciekający czas na użalanie się nad sobą.PawełZałamany pisze: ↑04 paź 2017, 14:30 Sytuacja jest tak dramatyczna, że nie wiem jak postępować. Najgorszy jest brak czasu. Z każdą sekundę tracę Ją coraz bardziej. Zaczynam gubić się w myślach.
Zanim zawalczysz o swoje małżeństwo, potrzebujesz zawalczyć z sobą - o siebie.
Nie potafiąc pływać nie masz wielkich szans na uratowanie tonącego. Te porównanie, wbrew pozorom, jest niesamowicie celne w przypadku małżeńskich kryzysów.
Nie jestem do końca "fanem" listy Zerty, ale z wieloma punktami się zgadzam. Z pewnością lepsze jednak one wszystkie niż to co robisz obecnie.
Co obecnie robi Twoja żona - nie masz na to wpływu.
Cokolwiek by nie robiła, jeżeli chcesz ją odzyskać - zajmi się intensywnie swoim samorozwojem.
Również bardzo stanowczo odradzam wyprowadzkę.
Pracuj nad sobą, zajmij się dziećmi.
Odzyskaj je, poza lepszą więzią z nimi, możliwe, że w jakiejś części wpłyniesz na żonę.
Moja żona widząc mnie z dzieciakami, nie potrafiła odejść.
Zajmij się pretensjami żony któe słyszałeś w ostatnich latach. Przeanalizuj je. Te zasadne zacznij naprawiać.
Będzie wściekła zapewne. Ale ziarno będzie zasiane. Może wykiełkuje z niego szansa...
Nie rób jednak tego, jeśli się zdecydujesz, na pokaz. Żona łatwo wyczuje fałsz.
Z własnego doświadczenia wiem, że jedyną sensowną drogą jest intensywna praca nad sobą. Dla siebie.
Efekty tej pracy (może upłynąć sporo czasu, aż ona uwierzy w intencje i stałość zmian) mogą zaowocować zmianą nastawienia żony.
Nie muszą jednak. Zależy to od tego, gdzie ona teraz jest i jak głębokie rany nosi w sobie.
Z pewnością ta praca przyda się Tobie, bez względu na to co się stanie z Waszym małżeństwem, wciąż będziesz ojcem.
Są na forum świadectwa, że i po rozwodzie nie wszystko stracone.
Mi się udało z Bożą pomocą (Wy na forum jesteście jej lwią częścią )przełamać kryzys.
Nie zawsze takie jest zakończenie, ae warto wierzyć do końca.
Pawle, kluczowym elementem przy ratowaniu mojego małżeństwa było wzięcie się w garść i odzyskanie równowagi psychicznej. Wiem, że to obecnie niesamowicie trudne w Twoim przypadku, ale radzę się o to intensywnie modlić.
Skoro jestem przy Bogu.
Gdy tu trafiłem, byłem od niego bardzo daleko. Bez niego z pewnością by mi się nie udało, od dodawał mi siły gdy nie dałem już rady iść dalej. Dodawał mi siły, wiary, cierpliwości i mądrości. To najlepsze wsparcie jakie możesz sobei wymarzyć.
Gdy wystarczająco przepracujesz siebie - będziesz panem siebie choćby na podstawowym poziomie, gdy nabędziesz wiedzę (książki i konferencje), sam będziesz wiedział jak postępować w swojej indywidualnej sytuacji.
Wspomnę w modlitwie.