Nie nazwałabym tego szczęściem. Mimi, to, że nie jest tak źle jak u innych, nie znaczy, że trzeba się godzić na to, co cię rani i co tworzy dyskomfort.Bławatek pisze: ↑13 lis 2023, 7:47 Mimi masz "szczęście" bo z tego co piszesz twój mąż w porę połapał co może stracić. Dobrze, że nie chcesz być całym światem męża i żeby mąż był całym twoim światem. Bo często zapominamy, że jesteśmy osobnymi bytami. Może warto byś popracowała nad brakiem zaufania do męża? Bo często niepotrzebnie pielęgnujemy w sobie urazy, a przykre zdarzenia czy słowa z przeszłości ciągle mącą w teraźniejszości i wówczas ciężko zaznac spokoju i szczęścia.
Może wspólna terapią, na której każde z was prowadzone przez terapeutę przekazałoby drugiej stronie swoje myśli, strach, oczekiwania, pomogłaby Wam zbudować dom na skale.
Żałuję, że do mojego męża żadnym sposobem ani drogą nic nie trafia, a próbowaliśmy rozmów z rodziną, mediatorem, wspólną terapię. Niestety czasami niektórzy są bardzo zatwardziali i mimo, że błądzą nic nie chcą zmieniać.
Ja długo się godziłam, bo "miałam szczęście", bo mój mąż angażował się w dzieci, potrafił przy nich wszystko zrobić i wspierał moją pracę. I pomagał w domu, gotował, był obecny. A inni mężowie nie. Co tam, że raz na jakiś czas się upijał i znikał bez kontaktu, flirtował, jarał trawę i oglądał porno. "Miałam też szczęście", bo jak już miałam dość (znacznie dłuższej listy krzywdzących mnie zachowań) to mąż "wiedział co może stracić", kajał się i przepraszał.
Jestem też po swoich doświadczeniach przeciwniczką "pracowania nad zaufaniem do męża". To też stale słyszałam w czasie jak jeszcze razem z mężem mieszkałam. No i pracowałam, łamiąc samą siebie i myśląc, że tak dla dobra małżeństwa "muszę".
Zaufanie niszczy ta osoba, która zdradza, rani, zachowuje się destrukcyjnie. I to zadaniem tej osoby jest zaufanie zranionej osoby odbudować. Ja już nawet nie wiem, ile to razy poeiedziałam do męża: "ponownie ci zaufam". Mówiłam to z miłości. Ale okazywanie zaufania osobie, która zawiodła i nic z tym nie zrobiła, to nawiność. Na dłuższą metę ufanie na kredyt rozkłada związek, a nie go buduje.
We mnie takie ufanie wbrew sobie tłumiło też stopniowo naturalne odruchy i instynkty.
Słowa typu "masz szczęście", "daj szansę", "zaufaj" dla mnie okazały się szczeblami drabinki. Drabinka prowadziła w dół, na dno współuzależnienia.
***
Bławatku, tymi samymi metodami są ciągle te same efekty. Gdy staram się, by do mojego męża "coś trafiło", nic nie trafia. To druga strona medalu. Wpływanie na drugiego, by się zmienił. By zrozumiał. By do niego dotarło. By terapeuta mu wyjaśnił. To też robiłam. I to także niszczy relację.
Za to granice, które stawiam sobie są całkiem skuteczne. Mimo, że mój mąż ani myśli się zmnieniać. Nie ma wyjścia.
Jeśli dobrze pamiętam, chciałabyś, by mąż bardziej angażował się w syna i więcej łożył na jego utrzymanie. Słusznie, bo to jego obowiązki. Nie wypełniajac ich obciąża ciebie swoją odpowiedzialnością. Gadaniem tego nie zmienisz. Jak możesz tu zacząć stawiać sobie granice?
***
Mimi, gdzie ty masz granice? Czego chcesz? Czego nie chcesz? I jakie granice możesz w ważnych dla ciebie obszarach postawić?