Problemy finansowe, rozłąka i rozpad związku

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Szary Wilk
Posty: 8
Rejestracja: 02 gru 2023, 13:17
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Problemy finansowe, rozłąka i rozpad związku

Post autor: Szary Wilk »

Cześć

Sporo już tu przeczytałem i myślę, że nadszedł czas żebym i ja podzielił się swoją historią.

Z moją żoną poznaliśmy się 8 lat temu, po dwóch latach wzięliśmy ślub kościelny i cywilny. Od początku byliśmy z sobą bardzo blisko, rozmawialiśmy na wszystkie tematy, dzieliliśmy się troskami, wspieraliśmy się w dołkach. Gdy zaczęliśmy się spotykać byliśmy wolni tj. moja żona była rok po zakończeniu długoletniego związku z chłopakiem poznanym w gimnazjum; ja byłem kilka lat po swoim pierwszym związku, uwikłany nieco w platoniczne uczucie do innej dziewczyny, które na tamtym etapie już wygasało. W tamtym czasie bardzo potrzebowaliśmy bliskości, zrozumienia i akceptacji, którego nawzajem daliśmy sobie bardzo dużo. Na początku rodzina żony traktowała mnie dość obcesowo, z tego względu że już jej życie zaplanowali z tamtym pierwszym chłopakiem (synem od znajomych z tego samego miasteczka), a ja też miałem pewne trudności z komunikacją i otwartością (jestem DDA). Po czasie przyzwyczaiłem się do nich, a oni także zaczęli mnie akceptować widząc że może jestem małomówny, ale uczciwy i w porządku. Wspólne życie w pierwszych latach małżeństwa było sielanką, sam nie mogłem uwierzyć, że można być aż tak szczęśliwym. Zaczęliśmy się starać o dziecko, ale żona ma pewne trudności tam [...] więc próby spełzły na niczym. Jako, że obydwoje byliśmy od dzieciństwa mocno niedowartościowani i rodzice zarówno jej jak i moi nadal traktowali nas jak nastolatków i w zasadzie jak głąbów, postanowiliśmy pokazać na co nas stać i zdecydowaliśmy się otworzyć biznes na mieście. Zainwestowaliśmy sporo czasu i środków (pieniędzy z kredytu) na to by dopieścić i przygotować nasze "cudo" do otwarcia. Zdarzyła się pandemia, ale wciąż wierzyliśmy, że to będzie wspaniałe miejsce i że wszystko się ułoży. Nie mieliśmy doświadczenia ani specjalnych umiejętności w tej branży, mieliśmy za to wysokie mniemanie o sobie i wiarę, że sobie poradzimy. Żona pracowała tam każdego dnia, licząc że jak tylko to rozkręcimy, to zatrudnimy pracowników i już będzie hulać samo. Ja pracowałem dalej na etacie, ale po godzinach pomagałem w biznesie czy to fizycznie czy w tzw "papierach". Po roku takiej walki (żona miała może ze 3 dni wolnego na cały 365 dniowy rok...), widząc że stan konta zamiast się zwiększać to wciąż topnieje nasz zapał zaczął słabnąć. Zacząłem dobierać kredyty z nadzieją, że jak tylko pandemia sie skończy to ruch będzie większy i się odrobimy. Niestety przyszły problemy z pracownikami (wystarczyło zatrudnić jedną toksyczną osobę, która fatalnie wpłynęła na morale i nastawienie całego zespołu), przyszła wojna, a w końcu przyszła inflacja. Postanowiliśmy sprzedać nasz biznes w ostatniej chwili, póki jeszcze to wszystko było coś warte. Część długów spłaciliśmy, ale wciąż nie dało się żyć normalnie - raty były zbyt wysokie. Unosząc się dumą, nie chcąc prosić o wsparcie rodziny, jak tylko mogłem próbowałem łatać domowe finanse - a to sprzedając jakieś sprzęty z domu, a to pracując na etacie na tyle aktywnie, żeby wyrobić większą premię. Żona wpadła na pomysł, że spróbuje w branży IT - tam wydawało się że są najlepsze perspektywy finansowe. Skończyła kurs programowania (powiedzmy) i zaczęła szukać pracy w tej branży. Chciała mieć jak najlepsze możliwości rozwoju i trafiła na firmę, która jest liderem w tej dziedzinie. Super zaprezentowała się na rozmowach kwalifikacyjnych, pokonała bardzo wiele bardziej doświadczonych osób i dostała tę pracę. Szkopuł był jednak taki, że firma znajduje się w Warszawie, a my mieszkamy w mieście 300 km od Warszawy. Żona nie chciała pracować zdalnie zresztą na początku nie było takiej możliwości. No więc padła wspólna decyzja że wynajmiemy tam mieszkanie, żona zacznie pracę od nowego roku, a jak jej przedłużą umowę to i ja zacznę szukać w kwietniu pracy w Warszawie i jak coś znajdę, to najdalej w połowie roku będziemy mieszkać razem na stałe Warszawie.
Już po pierwszym tygodniu jej pracy tam dałoby się zauważyć że coś się dzieje. Ja jednak byłem jej pewny tak jak i ona mnie. Kryzysy w związkach zawsze działy się jakimś innym, w naszym mniemaniu słabym, ludziom. No więc pracowała, za bardzo nie opowiadała mi kogo tam poznaje, wiedziałem tylko że kosmiczne zarobki (rzędu 20-30 tyś na rękę) są tam częste, że chłopaki są wyluzowane, swobodne i beztroskie; moja żona jako że dopiero zaczynała miała stawkę normalną, pracowała z grupą dziewczyn w której niestety pojawiła się zazdrość o jej sposób bycia i urodę. Zaczęła być mobingowana i obgadywana, jej nastawienie do tej pracy zaczęło się zmieniać. No i wtedy pojawił się kowalski, z którym zaczęła się spouchwalać, który podtrzymywał ją na duchu. Ja przyjeżdżałem do Warszawy tak często jak tylko mogłem (co drugi tydzień pracowałem w pełni zdalnie z Wawy), ale zacząłem odczuwać że jesteśmy dla siebie coraz bardziej obcy. I wtedy w kwietniu tego roku pierwszy raz mi powiedziała, że ktoś jest. Zareagowałem rozpaczą, nie mogłem w to uwierzyć. Wzięła moje serce, które zawsze biło dla niej, które zawsze jej służyło i po prostu podeptała. Jej też w tym było ciężko, oszukiwała mnie że idzie spać, a później np piła alkohol w nocy, zaczęła palić. Udawała przede mną licząc, że uczucie do kowalskiego wygaśnie. Przeprosiła mnie wtedy i postanowiliśmy pójść razem na terapie małżeńską. No to poszliśmy. Pani terapeutka niestety nie dawała nam rady - poza tym informacja od mojej żony była taka, że nie będzie w stanie się już we mnie zakochać. Muszę przyznać, że moja postawa wobec tego kryzysu też była na początku mało męska. Żona powtarzała mi że nie jest moją mamą, ja sobie kompletnie nie radziłem z emocjami, potrzebowałem jej bliskości, jednocześnie reagowałem agresją na informacje o kowalskim. Żona postanowiła zwolnić się z tej pracy i się od niego odciąć. Niestety wynajmowane przez nas mieszkanie było zaraz na przeciwko tej firmy, a kowalski był zdeterminowany żeby utrzymywać kontakt z moją żoną. Nawiasem mówiąc kowalski ma też swoją żonę i nawet dziecko, ale twierdzi że już jej nie kocha od dawna. Więc moja żona poszukała sobie innej pracy w innej branży, ale koniecznie chciała zostać w Warszawie, nadal ze względu na możliwości. Więc ja znów w ten sam deseń co wcześniej powiedziałem jej że niech popracuje 3 miesiące w tej nowej i jak będzie ok no to w końcu też zacznę na serio szukać pracy w tej Warszawie. Zaczęła od połowy września, zaraz jej sie kończy okres próbny. Niestety czułem, że jest coś nadal na rzeczy z kowalskim, ale obiecywała mi że już mnie nie okłamuje, więc wierzyłem jej na słowo. Pod koniec września, po jakiejś drobnej sprzeczce, ona stwierdziła że nie da już rady i chce rozwodu - najlepiej jak najszybciej. Znowu się rozleciałam i ubłagałem ją że niech poczeka chociaż do końca roku. Wyszedł z niej wtedy jakby szatan, zaczęła tak głośno krzyczeć i trzaskać wszystko w kuchni - myślałem że ktoś wezwie policje z sąsiadów... Zgodziłem się wstępnie na to, że jak będzie chciała rozwodu, to jej dam. A ona się zgodziła poczekać do końca roku. W kolejnym miesiącu przyznała, że mnie zdradza także fizycznie. I tutaj moja reakcja była całkiem inna i jestem z tego dumny, że nie uniosłem się emocjami. W międzyczasie poszedłem na terapię i myślę, że to pozwoliło mi zupełnie inaczej zareagować na tę wiadomość. Bo nie ma już we mnie tego absurdalnego strachu, który towarzyszył mi od dzieciństwa. I tutaj dygresja: Podczas terapii mogłem wrócić do głęboko zapisanych wspomnień z okresu niemowlęcego i je przepracować tj. do sytuacji w której byłem zawinięty w becik, płakałem, mama nie przychodziła i jako taki niemowlak byłem przekonany że już nigdy nie przyjdzie i umrę. A moja mama sobie nie radziła - dopiero co umarł jej tata, cała bliska rodzina wyjechała w stanie wojennym do Niemiec; mój tata podejrzewał że nie jestem jego synem, bo mama też miała kolegę bliskiego... ehh Dobrze że była ta babcia, i widząc, że mama sobie nie radzi zajęła się mną i mnie wyprowadziła. Gdyby nie ona pewnie bym tu dzisiaj nie pisał...
Wracając: No więc na dzisiaj sprawa wygląda tak: jest jeszcze kilka rodzinnych imprez na które pójdziemy z żoną wspólnie + święta. Jej rodzice coś zauważyli - widzą że żona jest do mnie zupełnie nieczuła. Ja stosuję się do listy zerty. Chodzę 3x na tydzień na siłownie, 2x na basen, zapisałem sie na angielski online, czytam książki, [..], chodzę na spacery. Nie wydzwaniam do żony, to ona zazwyczaj dzwoni i proponuje spotkania, często dzwoni przed spaniem żeby na mnie po prostu popatrzeć. Nabrała do mnie trochę szacunku, a to dlatego ze i ja się bardziej szanuję. Ona podobno często przy kowalskim płacze, ale dalej zapiera się że wszystko aktualne, że bez sensu że tak sobie wymyśliłem że do końca roku jesteśmy razem. Czasem mówi, że złoży ten pozew rozwodowy, czasem że jej sie nie będzie chciało. Ja komunikuję jej że może się jeszcze cofnąć, ona twierdzi że nie może, że już w zasadzie jest w związku z kowalskim. Obiecałem jej że jeśli się cofnie, to zostanie to między nami i rodzina się nie dowie o jej romansie. Jeśli nie, to sam nie będę rozpowiadał, ale znając jej mamę, na pewno to od niej wyciągnie.
...A jak żona przyjeżdża z Warszawy to płacze i sie przytula. Nic więcej między nami nie zachodzi. Tym bardziej że przygnieciony długami na początku roku sam zaniedbałem sferę seksualną. I nic między nami nie było już od maja chyba.

Jeszcze może nakreślę rys charakterologiczny:
Ja - DDA, wcześniej z dużym lękiem przed swobodnym kontaktem z obcymi ludźmi. Po grupowej terapii DDA lepiej. Po terapii dużo lepiej - polubiłem się, akceptuję się, wybaczam sobie błędy. Tata - uzależniony od pracy i swojej firmy, ale ogólnie ostatnio spoko - tym bardziej spoko jak zacząłem stawiać granice i pokazywać że w pewien sposób nie można mnie już traktować. Mama - uzależniona od alkoholu, po rozwodzie z tatą, mieszka na wsi. Jestem dla niej bardziej wyrozumiały od kiedy dotarło do mnie jak miała trudno na początku.
Żona - niedoceniona, od dzieciństwa tresowana i za każdy błąd krytykowana, teraz ma także taką postawę wobec siebie. Lubi udawać ideał i osobę którą nie jest. Później jest tym strasznie zmęczona, a co za tym idzie nerwowa. Nie może znaleźć swojego miejsca - wiele razy zmieniała pracę, nie wie co chce robić. Za dobrych czasów była dla mnie bardzo ciepła i pomocna. Ma duży problem z mamą, która jest bardzo krytyczna i wymagająca. Jej tata za to to olewus i wszystko ma gdzieś. Totalnie się tam jej rodzice w domu nie szanują - kłótnia jest na porządku dziennym.

To tyle. Plan jest taki, że na początku stycznia odwożę rzeczy żony z naszego mieszkania do jej rodziców (w tym wspólne zdjęcia, album ślubny itp); informuję że ona chce rozwodu, ale bez podawania szczegółów dlaczego (niech sie sama przyzna że ma romans z żonatym i dzieciatym) i ucinam totalnie kontakt. Ewentualnie ona może się jeszcze do tego czasu wycofać tzn. wrócić z Warszawy, uciąć kontakt z kowalskim i tutaj sobie znaleźć pracę i żyć normalnie - także finansowo (nie będzie płacić za wynajem w Wawie na który jej nie stać). I byśmy wtedy zaczęli też budować nasze uczucia od zera. Na razie zarzeka się, że się nie wycofa bo to wielka miłość z kowalskim jest. No cóż.

Ona niestety ma też ostatnio myśli samobójcze. Mówi, że nie chce żyć, mówi że chce dostać raka i umrzeć albo się nie obudzić. Myślę o tym w modlitwie i martwię się o nią...

A do kościoła chodziliśmy razem - przykro mi sie robi jak sobie przypomnę jak mnie w kościele czule chwytała za rękę podczas mszy. Później jak zaczęliśmy biznes niestety odpuściliśmy wiarę. Ja teraz wróciłem, tym bardziej że po terapii czuję się bliżej Boga. Ale o nic nie proszę... Tylko dziękuję... za to, że jeszcze jakoś daję radę. Boże daj mi siłę.
Al la
Posty: 2761
Rejestracja: 07 lut 2017, 23:36
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Problemy finansowe, rozłąka i rozpad związku

Post autor: Al la »

Witaj Szary Wilk.

Zawarłeś dużo informacji o swoim małżeństwie, rodzinie pierwotnej, o swojej drodze rozwoju.
Odczytuję, że znasz nasze forum i wspólnotę, stosujesz listę Zerty.

Mam takie pytanie, na jakim fundamencie budujesz swoje życie?
Zastanawiałeś nad uporządkowaniem swojego życia pod kątem "Pan Bóg na pierwszym miejscu"?
Bo chwytasz się różnych rzeczy, z rozmaitych sfer, jak taki kogel-mogel życiowy, a kryzys małżeński to tylko mały fragment tego kogla-mogla...
Żeby ratownik mógł ratować, musi stać na pewnym gruncie.

Pozdrawiam i mam nadzieję, że otrzymasz wsparcie od naszych forumowiczów.

Pamiętaj też, że internet nie jest anonimowy, zwróć uwagę na niepodawanie charakterystycznych szczegółów.
Ty umiesz to, czego ja nie umiem. Ja mogę zrobić to, czego ty nie potrafisz - Razem możemy uczynić coś pięknego dla Boga.
Matka Teresa
Szary Wilk
Posty: 8
Rejestracja: 02 gru 2023, 13:17
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Problemy finansowe, rozłąka i rozpad związku

Post autor: Szary Wilk »

Al la pisze: 03 gru 2023, 15:10 Witaj Szary Wilk.

Zawarłeś dużo informacji o swoim małżeństwie, rodzinie pierwotnej, o swojej drodze rozwoju.
Odczytuję, że znasz nasze forum i wspólnotę, stosujesz listę Zerty.

Mam takie pytanie, na jakim fundamencie budujesz swoje życie?
Zastanawiałeś nad uporządkowaniem swojego życia pod kątem "Pan Bóg na pierwszym miejscu"?
Bo chwytasz się różnych rzeczy, z rozmaitych sfer, jak taki kogel-mogel życiowy, a kryzys małżeński to tylko mały fragment tego kogla-mogla...
Żeby ratownik mógł ratować, musi stać na pewnym gruncie.

Pozdrawiam i mam nadzieję, że otrzymasz wsparcie od naszych forumowiczów.

Pamiętaj też, że internet nie jest anonimowy, zwróć uwagę na niepodawanie charakterystycznych szczegółów.
Cześć

Dziękuję za dodanie posta.

Mój fundament jest zbudowany na wartościach chrześcijańskich. Byłbym jednak niewporządku wobec Was, siebie, a w szczególności Boga, jeśli bym napisał że "Pan Bóg jest u mnie na pierwszym miejscu". Dążę do tego, pracuję nad tym, ale chcę być także szczery w tej relacji, więc na tę chwilę Pan Bóg jest u mnie na "swoim" miejscu.
Nie ze wszystkim się zgadzam, nie jestem potakiwaczem, mam swoją krytyczną i analityczną stronę, ale z drugiej strony wiara we mnie nie gaśnie, nawet jeśli chwytam się różnych rzeczy. Faza zwątpienia już za mną, rozumiem że Bóg buduje lepszego mnie poprzez to, czego pozwala mi doświadczać. Czuję, że moje cierpienie ma sens, że to droga do głębszej integracji duszy z ciałem i umysłem. Cieszę się z małych rzeczy i uświadamiam sobie, że nawet na takim zakręcie wciąż mam za co dziękować. Przykładowo: dzisiejszy spacer po lesie w śniegu - feria barw przy zachodzącym słońcu, skrzypiący śnieg pod butami, para z ust. Chociaż kolejny raz szedłem sam czułem radość i wdzięczność za to...
Minionka
Posty: 5
Rejestracja: 30 lis 2023, 13:15
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Problemy finansowe, rozłąka i rozpad związku

Post autor: Minionka »

Witam, ciężko się żyje bez drugiej osoby, lub gdy ta osoba "nasza" połówka się wyłącza i zaczyna sobie organizować świat po swojemu, bez nas. To boli i walczymy, żeby to odmienić. Na pewno nie ułatwia tego rozląka i życie osobno, co samo w sobie sprawia, że się oddalamy, a gdy dojdzie do tego oddalenie dodatkowe, emocjonalne, wynikłe z innych czynników, to już jest bardzo źle. Z drugiej strony oddalenie może wywołać tęsknotę za współmałżonkiem i o ile jakaś obca osoba nie skorzysta z tego, zajmując nasze miejsce może okazać się budujące i wzmacniające, gdy wciąż czujemy jakąś miłość i więzi w wzajemne. Duże. Nowoczesne miasta i zachód, wyjazdy emigracyjne sprzyjają rozluźnianiu więzi i porzuceniu się przez współmałżonków. Wszyscy moi znajomi czy sąsiedzi po wyjeździe do Anglii zaraz byli już rozwiedzeni i w nowych związkach. Ja odkąd zamieszkałam kilka lat temu z mężem w dużym mieście borykam się z kryzysem małżeńskim. Mój mąż niespodziewanie zmienił poglądy i nastawienie do życia, nagle uważa, że trzeba być bogatym, mieć piękny, koniecznie nowoczesny dom, drogi samochód, ubrania koniecznie modne i drogie z galerii. Uważa mnie za brudaske, bo czasem kupuje ubrania w lumpexie, bez przerwy wyrzuca mi, że mam beznadziejny gust i grace dom. Dom oczywiście uważa że jest straszny i beznadziejny, bo nie jest od dewelopera i na kredyt taki wiecie jak w serialach i w reklamach, a sam go 3 lata temu wybrał, bo ja w czasie covidu musiałam zostać z dzieckiem i nie mogłam nawet pojechać. Aby zobaczyć cokolwiek przed zakupem. a ofert wcale nie było do wyboru, ja tylko zaplaciłam z własnych zaoszczędzonych środków, codziennie mi powtarza, że nigdy nikogo nie zaprosi do takiego domu, i tylko wstyd czuje z powodu że w nim mieszka. Całe życie wszelkie pieniądze jakie udało mu się zarobić wydawał na samochody, jakby był wolnym elektronem i nie potrzebował nigdzie mieszkać, nawet pieniądze, które zbierałam sama i oszczędzałam na nowe lokum wielokrotnie chciał użyć na rozwój firmy, która od lat nie przynosi żadnych zysków. dzięki swojej oszczędności i moim rodzicom udało mi się kupić najpierw jedno mieszkanie, potem dom, do czego mój mąż wcale się nie dołożył, a gdy brakowało środków na coś lepszego i zapytał w swojej rodzinie czy ktoś by nie pożyczył, to wszyscy mu odmówili. Pieniądze umie jedynie wydawać w galerii w weekendy. Wtedy się dobrze czuje. Mamy rozdzielnosc majatkową. Dzięki czemu w ogóle mamy gdzie mieszkać. Mam normalny dom z dużym ogrodem, może rzeczywiście nie jest zbyt nowoczesny, ale na to było mnie stać i to doceniam. Mój mąż nie docenia niczego. Ani mnie ani tego co ma. Woda sodowa w dużym mieście uderzyła mu do głowy, poznał wielu bardzo bogatych ludzi, ale wszyscy lewicowi i niewierzący. którzy korzystają z jego usług i nagle starszawy "biedacki" dom i niemodna żona zaczęły przeszkadzać. Bajka o rybaku i złotej rybce się kłania...Tak to jest z tymi pracami lepszymi, dobrze płatnymi idą w parze ludzie zdeprawowani i wywierający wpływ osobisty i presję swiatopogładowe i osoba jest nagle z dnia na dzień jak w hipnozie. Nie mam rady na to i sama szukam sposobu " jak odczarować męża"...
Lawendowa
Posty: 7716
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Problemy finansowe, rozłąka i rozpad związku

Post autor: Lawendowa »

Minionko, na Forum zachęcamy się pisania o sobie i w formie ja. Unikamy pisania w formie: my, oni, wszyscy itd. bo to rozmywa i przenosi indywidualną odpowiedzialność każdego człowieka za siebie, z siebie na jakąś większą grupę.
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
Szary Wilk
Posty: 8
Rejestracja: 02 gru 2023, 13:17
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Problemy finansowe, rozłąka i rozpad związku

Post autor: Szary Wilk »

Czym bliżej świąt i naszego wspólnie ustalonego deadline'u tym niestety coraz gorzej z moją żoną. Cały czas płacze, nic nie je, zmusza się do pracy. Sama twierdzi, że ma depresje. Uważa, że nic jej nie pomoże. Uważa, że nie będzie w stanie mnie już pokochać, ale z kowalskim też ograniczyła kontakt. Miewa poczucie winy, że mnie tak bardzo skrzywdziła. Dzisiaj powiedziała, że nie ma już żadnego swojego miejsca - ani w Warszawie, ani w naszym mieście, ani u rodziny. Jest totalnie rozbita. Jest mi jej żal. Nie wiem jak jej pomóc. Powiedziała, że czuje że ja nadal mam nadzieje, że będziemy razem i to ją niszczy. Z drugiej strony czasem bardzo tęskni, czasem dziękuje że sie w ogóle odezwałem. Czasem dzwoni na whatsapie tylko żeby na mnie chwilę na mnie popatrzeć.

W mojej głowie staram sie nie wchodzić w nostalgiczne nuty, lawinę wspólnych radosnych wspomnień. A było tego dużo, zawsze we wzajemnym wsparciu i zrozumieniu. W naszym mieszkaniu wspólne zdjęcia jeszcze wiszą, obrączka wciąż na moim palcu. Staram sie wypełniać swój czas - czytam, ćwiczę, cały czas coś robię. Najgorzej dla mnie jak obudzę się za wcześnie, np dużo przed 6:00. Wtedy różaniec w rękę i trochę mnie to uspokaja. Czasem jeszcze zasnę na chwilę.
To prawda - w podświadomości nadal mam nadzieję, że ona sie zatrzyma w tej autodestrukcji. Że odpuści, że przestanie sie zadręczać. Że wróci tamta Żona w której sie zakochałem i z którą wspólnie pokonywałem trudności przez ostatnie lata. Liczę też, że jej indywidualna terapia coś pomoże.

Zaproponowałem jej żeby przyjechała już wcześniej, nie tak jak ma zaplanowane w czwartek tylko np. jutro albo w środę. Mówi że rzygać się jej chce wszystkim, naszym miastem, Warszawą, życiem, ale może przyjedzie. Znamienne jest to, że jak ostatnio kilka razy wróciła to zawsze była po wspólnym czasie w lepszym stanie. Teraz już jest prawie 2 tygodnie sama w Warszawie (w sporadycznym kontakcie z kowalskim), wymiotuje ze stresu, płacze, trzęsie się. Boi się powiedzieć o wszystkim rodzicom - a wie że jesli sie nie cofnie to będzie musiała. Boi się ostracyzmu i wykluczenia. Wszystko będzie musiał udźwignąć kowalski. Ale czy udźwignie razem z presją od swojej żony, porzuceniem swojego dziecka itp itd. Nie sądzę.
kowalski to dla mnie zdziecinniały, zakompleksiony dziad. Zamiast naprawiać swoją rodzinę szuka wrażeń. Fortuna mu do tej pory sprzyjała, pracując w IT myśli że wszystko może. Mam nadzieję że karma mu sie odwróci.

Ja jestem spokojny, może nawet za dobrze traktuję żonę, na to co mi zrobiła, ale z drugiej strony żal mi jej. No i to wciąż moja żona. Przysięgałem jej przed ołtarzem że w zdrowiu i chorobie... a to jak choroba przecież. Zawsze wysłucham, zawsze znajdę czas i odbiorę telefon. Ale od nowego roku zgodnie z umową zacisnę zęby i się odsunę. Zastanawiam się czy będzie mi ciężko, czy będę tęsknił do tych telefonów na dzień dobry i na dobranoc. Czy żona złoży ten pozew. Czy od razu kowalski się do niej przyklei. Nie chciałbym odczuwać frustracji, nie chciałbym odczuwać samotności. Ale będę musiał. Dobrze że chociaż moja terapia pozwoliła mi polubić siebie - przynajmniej sie na sobie nie będę znęcał.
Awatar użytkownika
Niepozorny
Posty: 1588
Rejestracja: 24 maja 2019, 23:50
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Problemy finansowe, rozłąka i rozpad związku

Post autor: Niepozorny »

Szary Wilk pisze: 18 gru 2023, 17:51 Wszystko będzie musiał udźwignąć kowalski. Ale czy udźwignie razem z presją od swojej żony, porzuceniem swojego dziecka itp itd. Nie sądzę.
kowalski to dla mnie zdziecinniały, zakompleksiony dziad. Zamiast naprawiać swoją rodzinę szuka wrażeń. Fortuna mu do tej pory sprzyjała, pracując w IT myśli że wszystko może. Mam nadzieję że karma mu sie odwróci.
To może ten poranny różaniec w intencji kowalskiego? Będzie tak bardziej po chrześcijańsku.
Z braku rodzi się lepsze!
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13390
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Problemy finansowe, rozłąka i rozpad związku

Post autor: Nirwanna »

Popierając sugestię Niepozornego, mam dodatkową refleksję - oboje jesteście w procesie dojrzewania do dorosłości. Lepiej teraz niż później. Dojrzewanie bywa bolesne, stąd nie dziwię się trudnościom Twojej żony, są mało miłe, ale w tym procesie potrzebne, życzę Ci po prostu abyś był dla niej mądrym wsparciem. Dodatkowo może to wpłynąć pozytywnie na Wasze relacje.
Pamiętając, że Ty też jesteś w procesie dojrzewania do dorosłości, zasugerowałabym pomysł na zaakceptowanie frustracji i zaakceptowanie samotności. To trudne stany, ale dojrzały człowiek zgadza się, że życie składa się też z mało miłych stanów. Dzięki temu człowiek coraz bardziej dojrzały umie coraz bardziej po Bożemu przez te stany przechodzić, zamiast od nich uciekać czy wypierać je.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Szary Wilk
Posty: 8
Rejestracja: 02 gru 2023, 13:17
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Problemy finansowe, rozłąka i rozpad związku

Post autor: Szary Wilk »

Minął już tydzień od wyprowadzki żony. Gdy zbierała swoje rzeczy z naszego mieszkania płakała. Ja byłem wtedy w dobrej formie - normalnie rozmawiałem i komentowałem te wynoszenie w tych wszystkich, od lat zbieranych, torbach materiałowych i papierowych - w końcu na coś się przydały... Nie pomagałem jej się pakować, do ostatniej chwili miała szansę się zatrzymać. Mówiłem jej, że wszystko zależy od niej - nic nie jest postanowione, nikomu nic nie jest winna. Ale ona swoje: "że to z kowalskim jest poważne", "że ona rzuciła by sie za nim w ogień", "że ona go kocha", "że jestem oceniający"... Na to ostatnie powiedziałem, że ciężko takie zachowanie ocenić inaczej niż negatywnie - we wszystkich rozwiniętych cywilizacjach zdrada, porzucenie dziecka (to przez kowalskiego) było by ocenione jednoznacznie. Więc nie ma co psychologizować. Złamanie przykazań oznacza, że prędzej czy później będzie jeszcze bardziej cierpieć - zarówno ona jak i on. Z pustym wzrokiem odpowiedziała że "nic jej nie zatrzyma". Znam bardzo dobrze taką drugą osobę, którą "nic nie zatrzymało". Która nawet pod warunkiem, że jej małoletnia córka od niej także odejdzie i zostanie sama, nie zrezygnowała z alkoholu. Zniszczyła dom, rodzinę, swoje zdrowie i życie. Bo wszystko wiedziała najlepiej. To moja mama...

A z żoną święta spędziliśmy wspólnie. Tak jak zawsze - na początku po przyjeździe z Warszawy czuła się obco, nawet nie chciała spać w jednym łóżku. Później z biegiem czasu było już tylko lepiej - jej psychotyczne stany ustępowały, nawet się chciała coś przytulić, podrapać, podotykać. Rozmawialiśmy normalnie o wszystkim, czasem jak zeszło na kowalskiego to sie niestety uruchamiałem. Ale nic dziwnego. Robiliśmy te wszystkie zwykłe wspólne rzeczy - spotkania z rodzinami, spacery, restauracje, wieczorami filmy. W końcu przyszedł dzień rozstania i pamiętam ten moment jak ostatni raz wychodziła (ostatni kurs z torbami) - pocałowaliśmy się, zrobiła mi krzyżyk na czole, ja jej oczywiście powiedziałem że ją kocham, ale bez wzruszenia - ona bardzo płakała. Poprosiłem też żeby, cokolwiek by sie nie działo, nic sobie nie zrobiła (miała wcześniej takie pomysły). Później jeszcze patrzałem przez okno i machałem, ona odmachiwała aż zniknęła za rogiem budynku. Od tego czasu nie mamy żadnego kontaktu - ja nie dzwoniłem, ona też nie. Wiem tylko, że żyje, bo widzę jak jej się zmienia status w social mediach.

Czasem tęsknie. Czasem jednak przypomina mi się, że ja nic złego nie zrobiłem. I to, że to ona z premedytacją postanowiła sie spouchwalać. I że, jak to dziecinnie powiedziała, "coś kliknęło" - pff... W ostatnich dniach pokazała mi przypadkiem, że kowalskiego miała zapisanego w telefonie jako koleżanke "Anię". Nigdy jednak jej nie zaglądnąłem do telefonu jak gdzieś leżał odłożony. Ona przyznała się, że mój przeglądała jak sie kąpałem - chciała coś na mnie znaleźć ale wiadomo - nic nie było. Chociaż myślę, że jakbym chciał, okazje do flirtowania by sie znalazły - zawsze się podobałem. Myślę też czasem o tym, że w sumie to dość mało wkładała do naszego związku. Od dłuższego czasu bardziej była skupiona na sobie - na swoich problemach, swoich wyzwaniach. Być może za bardzo ją wspierałem - jako DDA były okresy, że nic do szczęścia mi nie było potrzebne - tylko jej uśmiech i miłość. Uwielbialiśmy zagraniczne wycieczki na własną rękę i zawsze je organizowałem. Lokalne jedzenie, rodzinne hotele, ciekawe miejsca - ona czasem nie wiedziała nawet gdzie dokładnie jedzie. Ja wszystko z przyjemnością planowałem - tak żeby było optymalnie cenowo i jakościowo. Dopóki nas kryzys finansowy całkowicie nie dopadł. Ale nawet wtedy potrafiłem zrobić coś z niczego - jakieś zamki, Czechy, słowackie góry. Spotkania ze wspólnymi znajomymi - też zawsze nie chciała a później dziękowała, że zaproponowałem i że było fajnie. Filmy, seriale - zawsze ja wybierałem - byleby się jej (i mi też bo mamy podobny gust) podobało. Jakieś spektakle, restauracje - cokolwiek. Zapominałem przy tym wszystkim o innych swoich potrzebach, o swoim indywidualnym rozwoju. Na pewno w ten sposób byłem na niej "uwieszony" - z podświadomym lękiem że mnie opuści. Dopiero terapia mdma mnie zmieniła. Wtedy niestety w głowie mojej żony był już kowalski. Ale zauważyła moją zmianę - nawet ją doceniła.

Modlę się różaniec - teraz też o. Szustak prowadzi codzienną nowennę do Matki Boskiej rozwiązującej węzły, w której uczestniczę. W święta jeszcze poszliśmy do spowiedzi. Żona tak sie zdziwiła, że dostała rozgrzeszenie, że poszła aż do kolejnej spowiedzi chwilę później, bo myślała że ksiądz nie słyszał. Przyjęła komunię. Mam nadzieję że nie ostatnią w życiu...
Szary Wilk
Posty: 8
Rejestracja: 02 gru 2023, 13:17
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Problemy finansowe, rozłąka i rozpad związku

Post autor: Szary Wilk »

Po dziesięciu dniach braku kontaktu (co było dla mnie też trudne i nienaturalne - rozmawiając do tej pory z żoną codziennie) zadzwoniła w środę. Była w rozpaczy, mówiła że "strasznie tęskni i nie może już wytrzymać", "czy nie moglibyśmy być chociaż przyjaciółmi". Tak moglibyśmy - tylko na dotychczasowych zdrowych małżeńskich zasadach. Rozmawialiśmy godzinę. Uspokoiłem ją, później nawet żartowałem - gadaliśmy o wszystkim tak jak dawniej. Dowiedziałem się że od przyjazdu do Warszawy nie była w stanie nic zrobić, była u psychiatry, bierze leki; cały czas leży patrzy w sufit i płacze. Z kowalskim kontaktu nie miała. Stwierdziła, że pojedzie do rodziców bo sama nie jest w stanie funkcjonować. Od tego dnia zacząłem się serio martwić znowu - odliczałem tylko kiedy pojedzie do tego rodzinnego domu. Dodatkowo śniło mi się że utopiła się w wannie, śniło mi się że widziałem ją opuchniętą, nabrzmiałą od tej wody. Musiałem kolejnego dnia zadzwonić czy wszystko ok. Była w zdecydowanie lepszym stanie - stwierdziła że chyba leki zaczęły działać. A mi wydaje się, że raczej nasza rozmowa po prostu pomogła. Od wczoraj jest u rodziców. Powiedziała im prawdę - że okłamywała mnie, że spotykała się z kowalskim w warszawie, że jest zakochana. Rodzina stanęła na wysokości zadania i widząc w jakim jest stanie otoczyła ją opieką. Więc już się tak nie martwię. Dzisiaj dzwoniła spytać czy ze mną wszystko ok. Powiedziałem, że tęsknie - głos mi się nieco łamał. Cały czas mówi, że chyba dostała do głowy - że być może ma schizofrenie albo chorobę dwubiegunową. Odpowiedziałem, że po prostu jest w dużym kryzysie. I niech uważa na te psychotropy, bo to nie cukierki. Wiem, że jest przed okresem więc powiedziała też kilka zdań które mnie dotknęły "że mogę złożyć pozew o rozwód jak chcę" - za kogo ona mnie ma..? "że cośtam cośtam byliśmy małżeństwem" hola, hola - wciąż jesteśmy; w jej głowie sytuacja wygląda tak, że już "nie będzie w stanie ze mną być". Wydaje mi się jednak, że to wciąż wpływ kowalskiego - przed poznaniem go nigdy nawet nie było słowa o braku uczuć. Uważa też że jesteśmy od siebie "współuzależnieni" - a może to miłość właśnie, he? W odróżnieniu od zakochania z kowalskim...
A ja: siłownia, książki, podcasty. Czasem niestety najdzie mnie taki nagły strzał - szum w głowie, tęsknota, żal, kilka łez wyleci. Dwa głębokie oddechy i żyję dalej.
Przeniosłem różaniec na porę tuż przed spaniem. Idealnie łagodzi gonitwę myśli, wycisza. Czasem zasnę na 4 dziesiątce...
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Problemy finansowe, rozłąka i rozpad związku

Post autor: Ruta »

Witaj,

Moją uwagę zwrócił ten fragment twojej wypowiedzi:

"Czasem niestety najdzie mnie taki nagły strzał - szum w głowie, tęsknota, żal, kilka łez wyleci. Dwa głębokie oddechy i żyję dalej."

To znam, bo tak reagowałam na emocje. Kiedy nie wystarczały oddechy, zwykle paliłam papierosy. Nie wiedziałam, że z emocjami można zrobić coś więcej. Ani po co one właściwie są. Starałam się ich nie czuć. I one mi wybijały w takich nałych strzałach. Które też tłumiłam. Bo przeszkadzały mi dobrze funkcjonować. Tak sądziłam.

Tak było przez rok od wyprowadzki męża. Na tłumiku żyłam całkiem dobrze, awansowałam w pracy, dawałam sobie radę jako samotna mama, chodziłam na zajęcia, czekałam na męża. Byłam pewna, że wróci. Nie zakładałam innego scenariusza. Aż znalazłam się na skraju załamania. Nie byłam w stanie ani jeść ani spać. Wtedy dopiero w rozpaczy poprosiłam o pomoc Maryję.

Dostałam pomoc. Najpierw w postaci wierzącej pani psychiatry. Powiedziała, że mam nie przyżytą żałobę. Zaleciła terapię i Sychar. Pomogła mi wydostać się ze stanu na granicy ciężkiego załamania do którego doszłam tłumiąc emocje.

W wydostawaniu się z tłumienia pomagała mi grupa wsparcia dla osób współuzależnionych i spotkania w ognisku. Na nich słuchałam dzielenia innych i sama uczułam się dzielić, mówić o sobie. Pomagała też praca z dzienniczkiem uczuć, lektury i konferencje polecane na forum.

Sporo zrozumiałam czytając Porozumienie bez przemocy - Marshalla Rosenberga, o emocjach, potrzebach, o tym jak to we mnie działa. I jak mogę się z tym w sobie i ze sobą samą komunikować z miłością. W miejsce przemocy, którą stosowałam przede wszystkim na sobie.

W zrozumieniu co mogę robić z emocjami i po co one są pomogły mi też wykłady świętej pamięci księdza Grzywocza.
https://youtu.be/_5mNeRmMSMg?si=VT8GTEqyaHNu5HHy

https://youtu.be/d8wcFuOufhw?si=sfL0wBILRCR_tF8s

Pomagał mi też ciepły głos księdza, jego miłość i troska z którymi zwracał się do słuchaczy. Czyli także do mnie. Nie doświadczyłam ich wiele. A były mi potrzebne.

Pomogło mi też nawiązanie bliskiej relacji z Maryją. W tym, by odkryć Maryję jako osobę, jako moją mamę, pomogła mi Nowenna Pompejańska. Ale także wyjaśnienia ojca Szustaka, jak się tą modlitwą modlić.
Maryja prowadziła mnie przez wszystkie terapie, zmiany, prowadziła także w rozwoju duchowym, w poznawaniu Pana Boga. Była obok, pocieszała mnie. Wypłakałam przy Niej wiele godzin. Wiem, że Mama nie zostawia nikogo bez pomocy. Warto oddać się pod Jej opiekę i poddać Jej prowadzeniu.

Wspieram modlitwą.
Jastarnia
Posty: 227
Rejestracja: 15 lis 2021, 11:34
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Problemy finansowe, rozłąka i rozpad związku

Post autor: Jastarnia »

Szary Wilku,
Poruszyła mnie Twoja historia na tyle, by zalogować się po kilku miesiącach i napisać kilka słów.
Podziwiam Cię za decyzję o pójściu na terapię, za mądre świadome podejście do sytuacji. Wiem, że uczucia w takich sytuacjach rządzą, ale "zachowałeś zimną krew" na tyle na ile pozwoliła sytuacja.
Też w początkach kryzysu częściej odmawiałam różaniec, wieczorem głównie po to by zasnąć i także mnie uspokajał, w ten sposób że zasypiałam w trakcie odmawiania :)
Co do Twojej żony, moim zdaniem nadzieja na jej powrót jest duża, ale żona musi sobie poukładać w głowie to, co zrobila i pójść na terapię żeby przepracować dzieciństwo. Bez presji- ale to wiesz, myślę że postąpiłeś bardzo dojrzale.
Będę pamiętać o Tobie w modlitwie :)
Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. Łk 1,37.
agni_sagram
Posty: 41
Rejestracja: 10 sty 2024, 11:36
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Problemy finansowe, rozłąka i rozpad związku

Post autor: agni_sagram »

Szary Wilk pisze: 13 sty 2024, 20:28 Po dziesięciu dniach braku kontaktu (co było dla mnie też trudne i nienaturalne - rozmawiając do tej pory z żoną codziennie) zadzwoniła w środę. Była w rozpaczy, mówiła że "strasznie tęskni i nie może już wytrzymać", "czy nie moglibyśmy być chociaż przyjaciółmi". Tak moglibyśmy - tylko na dotychczasowych zdrowych małżeńskich zasadach. Rozmawialiśmy godzinę. Uspokoiłem ją, później nawet żartowałem - gadaliśmy o wszystkim tak jak dawniej. Dowiedziałem się że od przyjazdu do Warszawy nie była w stanie nic zrobić, była u psychiatry, bierze leki; cały czas leży patrzy w sufit i płacze. Z kowalskim kontaktu nie miała. Stwierdziła, że pojedzie do rodziców bo sama nie jest w stanie funkcjonować. Od tego dnia zacząłem się serio martwić znowu - odliczałem tylko kiedy pojedzie do tego rodzinnego domu. Dodatkowo śniło mi się że utopiła się w wannie, śniło mi się że widziałem ją opuchniętą, nabrzmiałą od tej wody. Musiałem kolejnego dnia zadzwonić czy wszystko ok. Była w zdecydowanie lepszym stanie - stwierdziła że chyba leki zaczęły działać. A mi wydaje się, że raczej nasza rozmowa po prostu pomogła. Od wczoraj jest u rodziców. Powiedziała im prawdę - że okłamywała mnie, że spotykała się z kowalskim w warszawie, że jest zakochana. Rodzina stanęła na wysokości zadania i widząc w jakim jest stanie otoczyła ją opieką. Więc już się tak nie martwię. Dzisiaj dzwoniła spytać czy ze mną wszystko ok. Powiedziałem, że tęsknie - głos mi się nieco łamał. Cały czas mówi, że chyba dostała do głowy - że być może ma schizofrenie albo chorobę dwubiegunową. Odpowiedziałem, że po prostu jest w dużym kryzysie. I niech uważa na te psychotropy, bo to nie cukierki. Wiem, że jest przed okresem więc powiedziała też kilka zdań które mnie dotknęły "że mogę złożyć pozew o rozwód jak chcę" - za kogo ona mnie ma..? "że cośtam cośtam byliśmy małżeństwem" hola, hola - wciąż jesteśmy; w jej głowie sytuacja wygląda tak, że już "nie będzie w stanie ze mną być". Wydaje mi się jednak, że to wciąż wpływ kowalskiego - przed poznaniem go nigdy nawet nie było słowa o braku uczuć. Uważa też że jesteśmy od siebie "współuzależnieni" - a może to miłość właśnie, he? W odróżnieniu od zakochania z kowalskim...
A ja: siłownia, książki, podcasty. Czasem niestety najdzie mnie taki nagły strzał - szum w głowie, tęsknota, żal, kilka łez wyleci. Dwa głębokie oddechy i żyję dalej.
Przeniosłem różaniec na porę tuż przed spaniem. Idealnie łagodzi gonitwę myśli, wycisza. Czasem zasnę na 4 dziesiątce...
Szary Wilku, przeczytałam Twój wątek i podziwiam, że mimo trudnej sytuacji bardzo starasz się znaleźć wewnętrzny spokój. Ja chyba nadal jestem na etapie szukania go, bywają dni że mam wrażenie że nic mnie nie ruszy, a potem zaczynam płakać jak szalona, bo mąż np nie odebrał telefonu czy odrzucił połączenie.. Mój mąż też ciągle mówi "Ktoś tam wie, że się rozwodzimy" albo wczoraj gdy płakałam wieczorem, spytał czemu, mówię "Bo to wszystko boli" a on "To, że się rozstajemy?" - on to sobie zdefiniował, powiedział na głos i chociaż sprawa jest świeża (miesiąc temu się dowiedziałam) uznaje za obowiązujące. Nie, jeszcze się nie rozwodzimy, jeszcze nie wziąłeś odpowiedzialności za swoją decyzję... - tak myślę po cichu. No i ma do mnie pretensje mówiąc: "mam wrażenie, że ciągle sobie robisz nadzieję, że coś się zmieni, albo że różaniec pomoże i do siebie wrócimy" ... I tak, wierzę że Bóg wyprostuje co się da, dla naszego dobra.
Tak czy inaczej, podziwiam Cię i widzę jak jeszcze jestem daleko w pracy nad samą sobą...
Szary Wilk
Posty: 8
Rejestracja: 02 gru 2023, 13:17
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Problemy finansowe, rozłąka i rozpad związku

Post autor: Szary Wilk »

Bardzo dziękuję za Wasze słowa wsparcia.
Historia toczy się dalej. Żona była te parę tygodni w domu rodzinnym, na lekach. Bała się spać sama, nigdzie nie wychodziła, unikała ludzi. Mama (teściowa) próbowała ją aktywizować - a to jakimś spacerem, a to wspólnym pieczeniem ciasta, spędzaniem razem dużej ilości czasu. Żonie się zaczęło lekko poprawiać. Zaprosiła mnie w tym czasie dwukrotnie. Miło się rozmawiało, trochę żartowałem jak zawsze, na nic nie naciskałem. Bolały mnie jednak słowa "żebym sobie nie robił nadziei", "że chyba sie nie szanuję skoro przyjeżdżam", "żebym o niej nie myślał", "czy już kogoś poznałem". Absurdalna była sytuacja kiedy powiedziała że "musi coś sprawdzić" - zaczęła mnie wtedy całować, ale po chwili stwierdziła że jednak nic nie czuje... Naprawdę..? całowanie ma decydować o małżeństwie z kilkuletnim stażem? mówię jej że "dzisiaj nic nie czuje a za pół roku albo rok znowu może coś poczuć. Że nie może sie kierować emocjami..." I w ogóle ile ona ma lat..? 16...? No dwa razy więcej a myśli jak nastolatka.
Niestety po tym jak wróciła coraz częściej pojawiały się we mnie te wspomniane wcześniej strzały emocji. Kilkunastosekundowe zmieniały się w kilkuminutowe, a kilkuminutowe w coraz dłuższe. Zawsze na osobności po lawinie myśli i wspomnień. Później raz jak wracałem z pracy cały czas wyłem jak wilk (to chyba apropos nicka który sobie na potrzeby tego forum wymyśliłem ;) ). To 15 minut jazdy zanim dojechałem na basen. Aż przyszedł dzień oczyszczenia - tak o nim dzisiaj myślę. Od rana przejmujący smutek - chyba wziął się z tego że liczyłem na to że jak żona wróciła do domu rodzinnego, to może na jakiś czas odpuści tą Warszawę - a dzień wcześniej dowiedziałem się że już znowu jedzie i będzie tam sama. Nie było na to mojej wewnętrznej zgody - niby zależy jej na tej pracy, którą tam teraz ma, ale praca nie może być ważniejsza niż zdrowie. No i podświadoma obawa że kowalski znów się pojawi. A i jeszcze pamieć o tym jak była sama na początku miesiąca i do czego sie doprowadziła... Ale psychiatra tak poradziła - że powinna się aktywizować. Więc tego dnia - dnia oczyszczenia - emocje były we mnie tak silne że rozsypałem się na kawałki. Cały dzień smutku, praca olana, zero jedzenia, łóżko i łzy. To chyba zawiedzione nadzieje. Napisała popołudniu esemesa że kolejne osoby - tym razem psycholog i ksiądz - poradziły jej tym razem, że ma się ze mną nie kontaktować przynajmniej przez miesiąc. Na tamten moment dobiło mnie to jeszcze bardziej i napisałem jej, że jestem w rozsypce. Przyjechały zaraz z mamą (teściową). Trochę mi wstyd że w takim stanie teściowa mnie widziała, ale przynajmniej zobaczyła na własne oczy z jakimi emocjami się mierzę i że moje uczucie jest szczere. Po rozmowie się uspokoiłem - żona raczej zimna, oddalona - ale przynajmniej wyartykułowałem wprost o co mi chodzi: Boję się o to że znów będzie sama w Warszawie i ze sobie nie poradzi - za mało czasu minęło od kiedy zaczęła brać leki, a słuchałem audycji o depresji w której specjalista się wypowiadał, że po pierwszym miesiącu leczenia względnie dużo osób popełnia samobójstwo - są ku temu jakieś powody - wahania nastrojów, zwiększenie się odwagi, wzrost jakiś hormonów itp. I nie można się dać zmylić, że pacjent wygląda i zachowuje się trochę lepiej. Posłałem to teściowej, ale nie wzięła tego pod uwagę. Nie mogła też z żoną być w Warszawie ze względu na swoją pracę. Znów praca ważniejsza...
Po tym jak wyszły napisałem do kilku przyjaciół, zadzwoniłem do taty. Rozmowa z nim była kluczowa. Jest osobą bardzo wierząca, ale raczej o prostolinijnym usposobieniu - może to nawet lepiej, zamiast dzielić włos na czworo. Dotarło do mnie że "w żaden sposób jej nie zmuszę żeby ze mną była, żeby coś do mnie czuła", żebym "dał działać naturze", żebym "odpuścił". Nie mam na nią żadnego wpływu. A próby manipulacji mogą działać tym bardziej destrukcyjnie na mnie. "Daj jej czas" - tak samo mówiła teściowa.
No więc niech płynie czas - 30 dni bez kontaktu. Niech to będzie i 60 dni - tak sobie myślę - i chyba o to za miesiąc poproszę. Moje serce ma dość. Skala naruszeń mojego zaufania też jest dla mnie coraz bardziej widoczna - kłamstwa, egocentryzm, lekceważenie - a to wszystko za miłość - może zbyt wyidealizowaną, w gruncie rzeczy utopijną.
Zacznijmy więc może znowu od miłości do siebie - zaplanujmy wartościowy czas, rozwój we własnym tempie, autoszacunek, sport, szersze spojrzenie, relacje. Bez mrzonek o tym, że ktoś, ktokolwiek, może Ci dać więcej niż Ty możesz dać samemu sobie. I będzie dobrze. A jak sie życie ułoży..? I tak inaczej niż sobie wyobrażamy...
Bilet do Włoch "na kawę" kupiony - polecę na 3 dni, trochę słońca chętnie przyjmę, trochę atmosfery i ciepła. Będzie fajnie - samemu :) Albania też mi tu macha fajną ceną - no tam jeszcze nie byłem. Zobaczymy :)
Zwyklaosoba
Posty: 484
Rejestracja: 22 gru 2020, 11:47
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Problemy finansowe, rozłąka i rozpad związku

Post autor: Zwyklaosoba »

Szary Wilk, cieszę się czytając Twój wpis, widać, że kochasz żonę ale nie robisz nic na siłę . Brawo ! Włochy genialny pomysł ! Ciesz się swoim czasem, rozwijaj i dbaj o siebie najlepiej i dużo się uśmiechaj nawet jak Ci do śmiechu nie jest . To działa !
ODPOWIEDZ